Ta czwarta

Jerzy Franczak

Opowiadania składające się na tę książkę powstały w latach 2003–2017. Decyzją autora zostały one zebrane w tomie The Pole and Other Stories (edycja amerykańska). W tym samym czasie w Wielkiej Brytanii, Australii i Kanadzie ukazały się dwie osobne pozycje. Takie rozwiązanie wybrał też polski wydawca, który ogłosił najpierw Polaka, a teraz Nadzieję.

Nie wiem, jakie intencje stoją za tą pisarską decyzją, mogę natomiast stwierdzić, że to lepszy z dwóch wariantów: możemy puścić w niepamięć wybitnie nieudaną opowieść o życiu, miłości i śmierci polskiego pianisty, ażeby skupić się na arcyciekawym zbiorze ośmiu krótkich próz.

Główną bohaterką aż sześciu opowiadań jest Elizabeth Costello – postać znana z książek Żywoty zwierząt, Elizabeth Costello oraz Powolny człowiek. Zbiór stanowi więc kolekcję niezrealizowanych pomysłów albo fabuł w postaci zalążkowej. Możemy wchodzić weń z wiedzą wyniesioną z dawnych lektur. O Costello wiadomo, że jest urodzoną w 1928 roku pisarką, że ma dwoje dzieci z dwóch różnych małżeństw i że mieszka w rodzinnym Melbourne. Większość tych danych potwierdza się w toku lektury, choć niektóre (jak miejsce zamieszkania) podlegają korekcie. Nie to jest jednak najistotniejsze, nie chodzi wcale o uzupełnianie świata przedstawionego o nowe detale – Nadzieję da się czytać bez znajomości innych książek tego autora. Wystarczy otworzyć się na prowokację, w której wyspecjalizowała się nieistniejąca pisarka.

Costello nie tylko pisze oryginalne i przewrotne książki, ale też myśli i żyje po swojemu; jest skandalistką mimo woli. Wystarczy, że zetnie włosy i ufarbuje je na blond, a podczas przyjęcia z okazji swoich 65 urodzin wyłapie skonsternowane spojrzenia gości. Zamiast przemilczeć sprawę i zabrać się za serwowanie tortu, postanowi wywlec wszystko na wierzch. Skąd bierze się ich zmieszanie? Chodzi o to, że wygląda jak „upudrowany trup”? Czy o to, że pewne rzeczy nie przystoją w jej wieku? Czy naprawdę muszą odgrywać te upiorne skrypty zachowań? Czy decorum obowiązuje w gronie najbliższych? Syn, córka i wnuki muszą wejść w tę sytuacyjno-afektywno-pojęciową konfuzję, skonfrontować się z ukrytymi problemami i niewidzialnymi schematami. Pisarka może stwierdzić z satysfakcją, że „jeszcze nie straciła zdolności do budzenia w nich niepokoju i niesmaku”.

Większość konfliktów oscyluje jednak wokół tematu, który wprowadzają dzieci: chodzi o opiekę nad starzejącą się matką. Syn i córka prześcigają się w składaniu troskliwych propozycji; w jesieni życia mogłaby zamieszkać z nią w Nicei albo z nim w Baltimore. Ona pozostaje nieufna: „z jednej strony miłość i troska, z drugiej – żwawa bezduszność i chęć zamknięcia sprawy raz a dobrze”. Odwraca zwyczajowy schemat, w którym rodzic oczekuje wsparcia ze strony dzieci, a w rozmowie z Helen rozkłada rodzinny układ na czynniki pierwsze: „Pytanie, jakie sobie zadaję, brzmi: dlaczego miałabym obarczać własną córkę ciężarem opieki? Ty zapewne zadajesz sobie inne, mianowicie: czy będziesz w stanie żyć sama ze sobą, jeśli nie zaoferujesz mi choć raz, zupełnie szczerze, opieki i ochrony?”. Chce zostać w Melbourne, by zachować niezależność, nie zamierza funkcjonować w ekonomii rodzinnych długów i zobowiązań. Nie umie bawić się w omownie i eufemizmy, bez trwogi myśli o swoim bliskim końcu, skupia się na dobrej śmierci i mówi o tym wprost.

Innym razem – dzięki eleganckiemu opowiadaniu w listach lub mailach – dowiadujemy się o późniejszych, równie bezskutecznych namowach. John donosi swojej żonie, Normie, że nie potrafi nakłonić matki, aby przeniosła się do domu opieki. Ta ostatnia wzbrania się przed ograniczeniem wolności i nieustannie żąda „prawdziwej prawdy”. Jak ona by brzmiała? Zapewne tak: „umierasz, stoisz jedną nogą w grobie”. To słowa, które nie przejdą synowi przez gardło, a jednak będzie on prosił swoją ukochaną, by w stosownej chwili mieli odwagę powiedzieć sobie wprost: „Już nie będzie lepiej, będzie tylko gorzej, gorzej i gorzej, aż już gorzej się nie da, bo zostanie tylko najgorsze”. Dręczące pytania związane z ars bene moriendi nie ograniczają się do sędziwej pisarki, lecz stają się udziałem wszystkich. Równoległą stawką spotkań i rozmów jest wspólne życie, a raczej to, co z niego zostało. Oto dzieci zjechały z dwóch krańców świata do domu matki, spędzają we trójkę uroczy wieczór – kto wie, czy nie ostatni. Jak zapanować nad splątanymi uczuciami? Jak „wznieść się ponad własną małostkowość”? Jak ocalić to, co najważniejsze?

Coetzee pozostaje pisarzem etycznego wyzwania jak najdalszym od moralistyki. Wbrew temu, co pisali pochopni recenzenci, dwa pierwsze teksty nie są czysto pretekstowe – to ważny gest otwarcia. Opowiadanie o kobiecie, która zdradza męża, choć dobrze jej w małżeństwie, niepokoi, bo nie zawiera w sobie żadnego konfliktu. Niejawny trójkąt funkcjonuje wybornie: „Wszystko jest doskonałe. Czy właśnie tak wygląda doskonałe życie: mieć męża i kochanka?”. Jedynie etyka wprowadza w świat różnicę, dramat, rozdarcie – tu jednak się nie pojawia, podobnie jak w opowiadaniu Roberta Musila, które Coetzee twórczo parafrazuje. Z kolei w otwierającej tom olśniewającej miniaturze mowa o budzącym grozie psie – mijająca go w drodze do pracy bohaterka dwa razy dziennie umiera ze strachu. Skąd bierze się „najczystsza możliwa nienawiść”, bijąca z żółtych ślepi? Czy jej źródłem jest rozkosz dominacji, gdy zwierzę wyczuwa „odór lęku”? Czy ma znaczenie to, że pies jest niewykastrowanym samcem, a ona kobietą? I wreszcie: czy rozmowa z właścicielami może przynieść jakikolwiek efekt, czy też za wszystkim stoją ludzie, którzy chcą nienawiści, by mieć ją pod kontrolą? Oto miejsce, w którym Coetzee dowodzi swojego mistrzostwa, wyciskając z minimum słów i zdarzeń maksimum konsternacji i wątpliwości.

Pisarz nie byłby sobą, gdyby obsesyjny wątek śmierci dotyczył jedynie istot ludzkich. Nowele z Nadziei opracowują na wiele sposobów temat wiecznej Treblinki zwierząt. Poznajemy dziennik Costello – w tym rozważania o badaniach, jakie Kartezjusz prowadził na żywym króliku, i o Heideggerze, który uznawał zwierzęta za „ubogie w świat”. To dzięki pośrednictwu bohaterki Coetzee przełamuje patos i oszczędność „stylu późnego”, wprowadza odrobinę humoru. Choćby wtedy, gdy Elisabeth duma o filozofie i Hannie Arendt: „Dlaczego zawsze, kiedy (niczym pająk) wyprawiam umysł, by pojął wreszcie Heideggera, zastaję filozofa w wirtemberskim łóżku z gorącokrwistą studentką, jedno i drugie nagie, pod obfitą pierzyną w deszczowe czwartkowe popołudnie?”. Costello nie ogranicza się jednak ani do zadumy, ani do drwiny – lansuje również ekscentryczną ideę szklanej rzeźni, przekonana, że ludzie godzą się na okrucieństwa hodowli i uboju, tylko dlatego, że są one ukryte przed ich spojrzeniem. W tym miejscu powraca kategoria tytułowa. Czy koza niesiona na miejsce kaźni wciąż żyje nadzieją? Co myśli pisklę płci męskiej, które sekser wrzucił na taśmę sunącą w stronę maszynki do mielenia? To obrazek często powracający we współczesnej prozie. Aby się przekonać, z jaką subtelnością ogrywa go Coetzee, porównajcie jego Szklaną rzeźnię z opowiadaniami Davida Fostera Wallace’a (Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi z tomu pod takim samym tytułem) i Zadie Smith (Dialektyka z tomu Great Union).

Końcowy drobiazg pt. Nadzieja uważam za zupełnie niekonieczny, a podrzuconą przez syna Costello alegoryczną opowieść (tym razem o konającym psu) za zdublowaną pointę. Ten fałszywy ton wybrzmiewa po opowiadaniu o kotach, które Costello przygarnia, gdy mieszka na hiszpańskiej prowincji – w ten sposób próbuje wyjść z pozycji wroga gatunkowego i sprzeciwia się lokalnej wspólnocie: „Postanowiłam w kwestii kotów odwrócić się od własnego plemienia, do prześladowców, i wziąć stronę prześladowanych. Bez względu na koszty”. Dzieci podobno rozumieją te „rapsodyczne nastroje” matki – a my? Czy stać nas na podobnie bezkompromisową, ponadgatunkową etykę?

To czwarta książka Coetzee’go, w której niepodzielnie króluje Costello. Wbrew temu, co sufluje ostatnia nowelka i tytuł zbioru, nie czytam jej jako rzeczy o nadziei. Nie jest to też apologia wiary albo miłości, lecz prowokacja obliczona na wzmocnienie tej czwartej cnoty, ani boskiej, ani teologicznej, za to niebezpiecznej, bo wyprowadzającej na granice ludzkiego świata: empatii.