Dialog mistrzów

Piotr Prachnio

Pamięci Małgorzaty Kąkiel 

Zapis rozmowy Maria Vargasa Llosy i Gabriela Garcíi Márqueza O powieści w Ameryce Łacińskiej – stanowiący podstawę książki Dwie samotności. Dialog mistrzów – przez wiele lat pozostawał poza oficjalnym obiegiem, pojawiając się w wątpliwego pochodzenia edycjach czarnorynkowych lub pirackich. Autor przedmowy do wydania, Juan Gabriel Vásquez, wyznaje, że jeszcze zanim książka ujrzała światło dzienne, „pewien bogotański księgarz specjalizujący się w rzadkich drukach wspomniał [mu] o tej pozycji, dodając tonem nieomal modlitewnym, że więcej tam cennych lekcji na temat zawodu pisarza niż na jakimkolwiek wydziale literatury”.

Do słynnego spotkania autorów doszło w 1967 roku w Krajowej Wyższej Szkole Inżynierii w Limie. W polskim wydaniu, obok stenogramu z przeprowadzonej wówczas rozmowy, znalazły się relacje naocznych świadków wydarzenia, dwa wywiady z Márquezem (Konstruujemy wielką powieść Ameryki oraz Kluczem jest szczerość), esej Vargasa Llosy o autorze Stu lat samotności, dwie przedmowy (autorstwa Juana Gabriela Vásqueza i José Miguela Oviedo), a także cenny spis bibliograficzny. Przekładu dokonała Agnieszka Rurarz, tłumaczka o ugruntowanym już dorobku, mająca w swoim portfolio między innymi przekłady prozy Isabel Allende, José Carlosa Somozy czy Márqueza (Nie ma kto pisać do pułkownika, Na fałszywych papierach w Chile, Morze utraconych opowiadań i inne felietony).

Publiczne wystąpienia pisarzy bywają istotne dla recepcji ich dzieł. Do takich wystąpień niewątpliwie zalicza się rozmowa, jaką Vargas Llosa przeprowadził z Márquezem w Limie. Stenogram dyskusji odsłania nie tylko poglądy i tajniki literackiego warsztatu Kolumbijczyka, które zaważyły na artystycznym sukcesie Stu lat samotności, ale również – a może przede wszystkim – odmienne temperamenty obu rozmówców: Vargasa Llosy, wytrawnego teoretyka oraz polemisty, i Márqueza, obdarzonego zaraźliwym poczuciem humoru i szaleńczą witalnością, którymi w Limie szybko zdobył sobie sympatię publiczności (we wrześniu 1967 roku autor Szarańczy był w Peru autorem szerzej nieznanym). Różnili się – wspomina po latach Ricardo González Vigil – „nawet doborem stroju: formalna elegancja Vargasa Llosy w nieskazitelnym garniturze kontrastowała z luzem Garcíi Márqueza, nie tylko bez krawata, ale do tego w barwnej koszuli pasującej raczej do wykonawcy cumbii i pieśni vallenato”. Różnica temperamentów wyszła na korzyść temperaturze dyskusji, którą dziś czyta się właściwie jednym tchem.

W toku rozmowy padają deklaracje, z którymi polski czytelnik mógł się już zetknąć, śledząc poświęcone Márquezowi opracowania lub szkice (na przykład przekonanie o przynależności Stu lat samotności do literatury realistycznej, odrębności Ameryki Łacińskiej czy ponadnarodowym charakterze boomu latynoamerykańskiego), ale też takie, które nie były dotychczas szerzej prezentowane. Interesująco brzmią sądy pisarza na temat genezy fantastyczności niektórych scen Stu lat samotności, na przykład wniebowstąpienia pięknej Remedios. Wyjaśnienie tego faktu – tłumaczy Márquez – okazuje się o wiele prostsze i o wiele banalniejsze, niż by się mogło wydawać: „Istniała rzeczywiście taka dziewczyna, która odpowiada dokładnie postaci pięknej Remedios (…). Tak naprawdę uciekła ona z domu z mężczyzną, a jej rodzina, nie chcąc się narażać na hańbę, utrzymywała z kamienną twarzą niewzruszenie, że wszyscy widzieli, jak składa prześcieradła w ogrodzie, a potem wstępuje do nieba… Gdy miałem o tym pisać, wolałem tę wersję rodziny, wersję, która pozwala jej członkom uchronić się przed hańbą, i wolę ją od wersji prawdziwej – że po prostu uciekła z mężczyzną, bo to się zdarza codziennie i nie brzmiałoby urokliwie”. Do interesujących momentów dyskusji należy także ten, w którym twórca opisuje scenę będącą prapoczątkiem Stu lat samotności. Okazuje się nią wcale nieoczywista „wizja starca prowadzącego za rękę dziecko, żeby pokazać mu lód” (a więc scena znajdująca się daleko za początkiem powieści).

Do sądów odkrywczych, ujawnionych w dyskusji z Llosą, zalicza się również to, co Kolumbijczyk mówi o wpływie Williama Faulknera na literaturę latynoamerykańską i swoją twórczość. Na polskim gruncie – przypomnijmy – Henryk Bereza sformułował tezę mówiącą o sparodiowaniu przez Márqueza „metody faulknerowskiej” (tłumacząc tym przeskok w jego ewolucji twórczej). W Limie pisarz do pewnego stopnia potwierdza intuicję polskiego krytyka, twierdząc, że „największy dług my, pisarze nowego pokolenia, mamy wobec Faulknera”, a „metoda faulknerowska jest niezwykle skuteczna dla opowiadania rzeczywistości latynoamerykańskiej”. A jednak – jak zaznaczyłem – tylko do pewnego stopnia, gdyż nieco dalej autor wyznaje, że nie czytał Faulknera przed napisaniem Stu lat samotności, a o wzbogaceniu języka czy nagłej ewolucji twórczej nie może być mowy, ponieważ wszystko zależało od „rodzaju materii, jaką dysponował”. Oczywiście to perspektywa twórcy; krytycy i historycy literatury nie przestaną dopatrywać się w przejściu od Szarańczy czy Nie ma kto pisać do pułkownika do Stu lat samotności przeskoku i rewolucji artystycznej. Vargas Llosa zresztą podważa w dołączonym eseju kompetencje intelektualne Márqueza, twierdząc, iż „nie był w stanie wyjaśnić z intelektualnym zacięciem swojego olbrzymiego talentu pisarskiego” i „wielokrotnie nie był świadomy tych cudów, czarów, jakie wyczyniał, tworząc swoje opowieści”. Na kartach Dwóch samotności wywiązuje się w tym kontekście ciekawy spór między Llosą a autorem przedmowy, Gabrielem Vásquezem, który wręcz przeciwnie zapewnia, że „Márquez świetnie wiedział, do czego służy każdy śrubokręt w jego skrzynce z narzędziami”, a „słowa, które poświęca w rozmowie wpływom Faulknera (…) mają wartość pracy naukowej liczącej setki stron”.

Zarówno w eseju Llosy, jak i w wypowiedziach Márqueza można dopatrzyć się wielu gestów autokreacji; Peruwiańczyk usilnie stara się przedstawić autora Dialogu lustra jako „pisarza natchnionego”, odmawiając mu zarezerwowanych dla siebie kompetencji literaturoznawczych i intelektualnych; Kolumbijczyk z pozoru przystaje na tę rolę, ale gdy nadarza się okazja, odpłaca koledze pięknym za nadobne: „Przytoczę pewną anegdotę związaną z tym studium [Historia pewnego bogobójstwa]. Otóż fakty biograficzne podał mi sam García Márquez, a ja mu uwierzyłem, tymczasem podczas podróży statkiem do Europy zatrzymałem się w pewnym kolumbijskim porcie, gdzie przebywała cała rodzina Garcíi Márqueza, między innymi jego ojciec, który zadał mi takie oto pytanie: »A czemu zmienił pan wiek Gabitowi?«. »Nie, nie zmieniłem mu wieku. Sam mi go podał«, odparłem. »Nie, odjął mu pan jeden rok, on się urodził rok wcześniej«. Kiedy dotarłem do Barcelony, powtórzyłem Garcíi tę rozmowę z jego ojcem, na co tak się skonfundował, że szybko zmieniłem temat”.