Straszewicz redivivus

Krzysztof Polechoński

Długo (powiedzielibyśmy nawet, że za długo) czekaliśmy na zbiorową edycję utworów Czesława Straszewicza. Za życia autor nie dbał o wznowienia swych dzieł, a przy tym sytuacja, w jakiej znalazł się po wojnie, nie sprzyjała zebraniu ani wydaniu jego dotychczasowego dorobku literackiego.  Jako emigrant polityczny nie mógł liczyć na publikację w PRL, zaś po upadku komunizmu wciąż pozostawał w zapomnieniu, ponieważ nikt właściwie o niego się nie upomniał, przez co Straszewicz nie dołączył do grona pisarzy, których utwory ‒ gdy tylko okoliczności na to pozwoliły ‒ udostępniono czytelnikom.

Lecz oto ‒ z górą pół wieku po śmierci autora ‒ ukazało się zbiorowe wydanie, które wprowadza na nowo do czytelniczego obiegu zapoznane od dziesięcioleci pisarstwo. Przygotowali je badacze zasłużeni dla przywracania twórczości pisarza: Violetta Wejs- -Milewska, autorka pierwszej (i jedynej dotąd) monografii Straszewicza Wykorzenieni i wygnani (2003), oraz Maciej Urbanowski, edytor wydanego w 2018 roku tomu korespondencji Straszewicza z redaktorem paryskiej „Kultury”, Jerzym Giedroyciem. Dwutomowe Pisma mieszczą prawie wszystko, w każdym razie zdecydowaną większość literackiej spuścizny autora Gromów z jasnego nieba. Wyszła rzecz bardzo obszerna ‒ dwa woluminy liczą łącznie 1600 stron (gęstego) druku. Komponując układ treści, redaktorzy tylko częściowo trzymali się porządku chronologicznego, dzieląc różnorodny materiał raczej według kryterium gatunkowego. I tak pierwszy tom zawiera międzywojenną nowelistykę, publicystykę i krytykę literacką, obejmując dodatkowo niepublikowane dotychczas juwenilia. Natomiast w tomie drugim zostały przedrukowane dwie międzywojenne powieści, a także powojenna publicystyka oraz teksty pisane dla Radia Wolna Europa. Oba tomy zawierają też inne, różnorodne wypowiedzi pisarza, pomieszczone w dziale Varia.

Pod względem artystycznym Straszewicz rozwijał się najintensywniej w latach trzydziestych XX wieku. Uznać wypada, że młody twórca wyrósł wtedy na jednego z wybitnych prozaików swojego pokolenia. A miał bardzo poważną konkurencję, choćby w osobach Witolda Gombrowicza, Michała Choromańskiego, Tadeusza Brezy, Jerzego Andrzejewskiego, Teodora Parnickiego, Zbigniewa Uniłowskiego czy Adolfa Rudnickiego… Opublikowane Pisma dowodzą, że nadzieje pokładane w Straszewiczu miały mocne podstawy. Już debiutancki tom Wystawa bogów pozwalał upatrywać w nim oryginalnego nowelistę, potrafiącego uchwycić aktualne zagrożenia i cywilizacyjne konflikty. Choć sam autor (w opublikowanej autorecenzji) krytycznie odnosił się do Przeklętej Wenecji, ta ukończona w 1934 roku, lecz wydana dopiero cztery lata później powieść odsłaniała nad wyraz dojrzały warsztat i umiejętność dostrzegania problemów współczesności. O ugruntowaniu talentu przekonywał kolejny tom opowiadań Gromy z jasnego nieba (1936) oraz opublikowana tuż przed wybuchem wojny powieść Litość (1939). Pełniąc redakcyjne funkcje w „Tygodniku Ilustrowanym” i w „Polityce”, współpracując z „Prosto z Mostu” oraz innymi czołowymi tytułami prasowymi, równolegle do beletrystyki uprawiał Straszewicz krytykę literacką i publicystykę. W tej roli okazał się przenikliwym komentatorem zjawisk literackich (np. w szkicu o twórczości kobiecej Pióra o giętkich stalówkach) oraz z reguły sprawiedliwym recenzentem wydawniczych nowości (wśród nich np. z uznaniem powitał ukazanie się W polu Stanisława Rembeka, natomiast krytycznie osądził Pasje błędomierskie Jarosława Iwaszkiewicza). W programowych tekstach z tej dziedziny postulował „twórczość, która modeluje wzorowe kształty nowej rzeczywistości” (O ideał w powieści); dał się poznać ‒ by posłużyć się tytułowymi sformułowaniami jego artykułów ‒ jako zwolennik „dyktatury ducha” oraz „mocarstwowości kulturalnej” (można w tym upatrywać antycypacji idei niedługo potem intensywnie rozwijanych przez twórców generacji wojennej, zwłaszcza w kręgu „Sztuki i Narodu”). W swojej twórczości pozostawał jednak przeważnie suwerenny, poszukując rozwiązań artystycznych, za pomocą których próbował dotrzeć do „nerwu” współczesności, odkryć punkty zapalne międzywojennej rzeczywistości, odsłonić chwiejną równowagę Europy i świata, podminowanego przez rewolucyjne wstrząsy i ekspansywne ideologie oraz narodowe, kulturowe, rasowe i mentalne różnice ‒ w powieściach poszukiwał ich na styku polsko-niemieckim (Przeklęta Wenecja) lub w toczonej wewnętrznymi antagonizmami Hiszpanii (Litość); w opowiadaniach m.in. nietypowo podejmował popularny motyw „żółtego niebezpieczeństwa”, uosobiony w złowieszczej postaci Chińczyka Wan Ho, przewijającego się we wszystkich ogniwach cyklu Wystawa bogów; później zaś, w tomie Gromy z jasnego nieba, badał kompleks ujawnionej żydowskości (opowiadanie Mojżesz) albo ukazywał wydziedziczonych przez rewolucję, skazanych na tułaczkę i poniewierkę wygnańców z bolszewickiej Rosji (Chór Gładkowa). Trzeba uznać, że na tle beletrystyki swojego czasu proza Straszewicza wyróżnia się całkiem korzystnie i do dziś zachowuje swoje walory. Wypada mieć nadzieję, że teraz, po przypomnieniu korpusu jego dzieł, trudno będzie w syntezach literatury międzywojennego dwudziestolecia zignorować bądź zlekceważyć tego twórcę, dotychczas przeważnie pomijanego.

Ten obiecujący rozwój pisarskiego talentu raptownie przerwała druga wojna światowa. Pisarz odłożył pióro, nad osobistą karierę przekładając obywatelski obowiązek, i powrócił do literatury dopiero po kilkunastu latach. Wspólny z Gombrowiczem rejs na transatlantyku Chrobry stał się nieoczekiwanie zamknięciem międzywojennej twórczości, a zarazem ostatecznym rozstaniem z ojczyzną. Po służbie wojskowej we Francji i pracy w tajnej (nadającej do kraju) radiostacji Świt w Anglii ugrzązł na wiele lat w Ameryce Południowej, gdzie prowadził ‒ w dzień wolny od uciążliwej pracy ‒ polską rozgłośnię radiową (pod nazwą Polski Biuletyn Informacyjny) w Montevideo. Odnaleziony przez Giedroycia, jego upartym staraniom zawdzięczał powrót do pisania, do czytelników i ‒ na pewien czas ‒ do… Europy. Można było mieć nadzieję, że błyskotliwy, a zarazem głęboki szkic Pióra w ukropie albo strach nami rządzi (1952), następnie powodzenie znakomitych, powszechnie chwalonych Turystów z bocianich gniazd (1953) już nieodwołalnie przywróci Straszewicza polskiej literaturze emigracyjnej, jednak wbrew oczekiwaniom stało się inaczej. Prócz warunków bytowych przyczyniło się do tego poczucie niemocy twórczej, a w końcu kilkuletni etat uzyskany w Radiu Wolna Europa w Monachium. Twórczość radiowa, za którą zresztą Straszewicz był ceniony i która dawała mu niejaką satysfakcję, skutecznie oderwała pisarza od uprawiania literatury pięknej. Stanowi ona zresztą w Pismach największy pod względem ilości blok tekstów (około 70). Co prawda brakuje archiwaliów radiowych z pracy w Świcie, a także z okresu urugwajskiego, można jednak przypuszczać, że specyfika tych rozgłośni i bardzo ograniczony czas antenowy nie pozwalały na bardziej rozwinięte formy. Zachowały się za to stosunkowo liczne audycje z archiwum RWE. Są wśród nich słuchowiska o historycznej treści, jak Tajemnica pewnego klasztoru (o rzekomym miejscu pochówku Bolesława Śmiałego), Zamek nietoperzy, czyli królowa Bona umarła lub Bitwa warszawska 1920, nadawane w ramach Teatru Wyobraźni monachijskiego radia, a także bieżące komentarze na różne tematy, szczególnie polityczne, kulturalne, literackie, przygotowywane m.in. do audycji „Odwrotna strona medalu”, „Fakty ‒ wydarzenia ‒ opinie”, „Panorama dnia”. Emitowane niegdyś na falach radiowych, nie licząc pojedynczych wyjątków, ukazują się w druku po raz pierwszy właśnie w omawianej edycji. Czytane dzisiaj ‒ mimo że związane z bieżącymi wypadkami ‒ zachowują najlepsze walory pióra Straszewicza, łącząc polemiczną zręczność, trafność diagnozy oraz felietonową lekkość.

Oba tomy zostały poprzedzone kompetentnymi wstępami redaktorów Pism. Zapewne na korzyść wyszłaby większa staranność w sporządzaniu przypisów; niekiedy też nasuwa się pytanie, co trzeba objaśniać, a czego nie (przykładowo: czy słowo „tłumok” wymaga tłumaczenia, a „démarche” nie?). Szkoda, że w Pismach zabrakło miejsca dla Turystów z bocianich gniazd. Można się domyślać, że dla edytorów była to trudna decyzja, jako że pozbawiła wydanie atutu kompletności. Jednak ta najbardziej znana powieść Straszewicza miała parę wydań, przez co jej dostępność jest znacznie łatwiejsza niż pozostałych utworów. Mimo to czytelnik i tak otrzymuje bardzo wiele ‒ jak się rzekło ‒ prawie wszystko, co pozostało po Straszewiczu