Wyłowić śliwkę
Joanna Piechura
„Osobiście dostrzegam w tym opowiadaniu specyficzne piękno; choć, zaznaczam, jest także nieco mgliste i do woli skropione jej tanim realizmem; ma jednak w sobie siłę życiową, zdystansowaną egzystencję dzieła sztuki” – tak o opowiadaniu Preludium Katherine Mansfield pisała Virginia Woolf w lipcu 1918 roku. Mansfield z kolei w tym samym roku zgryźliwie nazwała pisarkę „Jane Austen naszych czasów”. Choć obie kobiety należały do londyńskiej grupy Bloomsbury i darzyły się przyjaźnią, w szczególny sposób rywalizowały o uznanie krytyków. Trwało to aż do śmierci Mansfield, która zmarła na gruźlicę dwadzieścia lat przed Woolf. Zostawiła po sobie dziennik oraz kilkaset krótkich form prozatorskich, listów i tekstów publicystycznych, które zapewniły jej miejsce wśród największych pisarzy i pisarek dwudziestego wieku.
Pokaźny wybór jej opowiadań został niedawno przetłumaczony na polski przez Magdalenę Heydel, dzięki czemu po kilku dekadach nieobecności Mansfield wróciła do księgarń, i to z przytupem. Jak dotąd dysponowaliśmy tłumaczeniami Listów (1978), Dzienników (1985) oraz dwóch tomów próz, jednak nowe Opowiadania, liczące prawie czterysta stron, dają pełne wyobrażenie o talencie Mansfield, która w polskiej świadomości zapisała się raczej jako autorka literatury popularnej niż awangardzistka i eksperymentatorka. W świetnych przekładach udało się zburzyć krzywdzący portret pisarki-rzemieślniczki i ukazać jej zręczność jako psycholożki i uważnej obserwatorki życia codziennego. Heydel zadbała o to, by w książce znalazły się chronologicznie ułożone teksty z trzech zbiorów opowiadań wydanych za życia pisarki, a także prozy, które ukazały się pośmiertnie, po 1923 roku.
Co jest takiego w tekstach Mansfield, że przywodzą na myśl rzeczowość Woolf, słychać w nich gryzący humor Djuny Barnes, a jednocześnie zapowiadają liryzm Miny Loy? Gdy Woolf oskarżała Mansfield o uprawianie taniego realizmu – jednocześnie będąc pod wrażeniem jej twórczości – ta eksperymentowała ze strumieniem świadomości i korzystała ze zdobyczy europejskiej awangardy. Opuszczenie Nowej Zelandii, podróże po Starym Kontynencie w latach 1906—1908, osiedlenie się w Londynie, seria burzliwych romansów i pobyt w kurorcie bawarskim wywarły ogromny wpływ na jej literaturę. Czytała wówczas Czechowa, oglądała prace Wyspiańskiego, zadomawiała się wśród londyńskiej bohemy; nawiązała zażyłe relacje z Ottoline Morrell, D.H. Lawrence’em i T.S. Eliotem. Jak przystało na jedną z czołowych pisarek brytyjskiego modernizmu, jej prozy da się oglądać niczym płótna Rogera Fry’a czy Vanessy Bell – są świadectwem fascynacji sztukami wizualnymi, technikami fowistów czy postimpresjonistów. Migawki z życia codziennego tworzą zwodniczo proste struktury narracyjne, które wciągają czytelnika w sam środek opowieści, a w narrację wplecione są niezwykle plastyczne opisy gry świateł i kolorów. Metoda dywizjonizmu – stosowana przez Georges’a Seurata czy Claude’a Moneta, która polegała na nakładaniu farby na płótno plamami kolorów, zlewającymi się dopiero w oku patrzącego – u Mansfield zostaje obleczona w słowo: „były mandarynki i jabłka z plamkami truskawkowego różu. Parę żółtych gruszek, gładkich jak jedwab, białe winogrona pokryte srebrnym meszkiem i wielka kiść czerwonych. (…) Kiedy skończyła z owocami, wstała od stołu, by ocenić efekt – naprawdę niezwykle ciekawy. Tak jakby mroczny stół rozpłynął się w mrocznym świetle, a szklana misa i niebieski talerz unosiły się w powietrzu”.
Migotaniu i pointylistycznemu wręcz rozkładowi ulega także pamięć: przeszłość miesza się z teraźniejszością, a wyobraźnia staje się protezą dla wspomnień bohaterek, których myśli przytaczane są na tych samych prawach co wypowiedzi skierowane do innych postaci. Psychologizm oraz liryczne opisy świata przyrody, którymi przesycone są afabularne winiety z życia socjety czy klas pracujących, niezauważalnie rozsadzają realistyczny ton opowiadań.
Heydel w arcyciekawym posłowiu dowodzi, że głównymi atutami pisania Mansfield są rytm i ruch. Fragmentaryzm i montażowy charakter próz opierają się z jednej strony na narracji personalnej, zmianach punktu widzenia i licznych dialogach, a z drugiej – na braku fabuły i pozornie banalnych tematach. U Mansfield, wychowanej na dalekiej prowincji brytyjskiego imperium, dominuje głos podmiotów zwyczajowo marginalizowanych: kobiet w każdym wieku, dzieci, nawet zwierząt. Tematyzowane są starość, samotność, ostracyzm, nierówności ekonomiczne i podziały klasowe, przy czym daleko tej literaturze do programowości, tak charakterystycznej dla opowiadań Woolf. Służące, aktorki, upadłe dziewczęta, znudzone panienki z dobrych domów, próżne trzpiotki i stare panny w prozach Mansfield nie są typami, które służą ilustracji chorób toczących brytyjskie społeczeństwo, lecz postaciami pełnymi wzruszeń, zmysłowymi i wrażliwymi. Niezmiennie wyobrażają sobie albo podsłuchują świat, którego odmawiano im od małego. Większość z nich rozsadza ledwo skrywana witalność lub niezmordowana ciekawość.
Loy o jednej ze swoich bohaterek pisała: „Dla Glorii życie było ciastem – a gdyby tylko mogła dostać się pod kruszonkę, z pewnością okazałoby się ono słodkie – chciała je rozpulchnić i powtykać w nie palce, i wyłowić z niego śliwkę”, co z pewnością nie byłoby obce Mansfield, tyle że jej bohaterkom nigdy nie udaje się znaleźć owocu, gdy już wyłamią się z ustalonego porządku. Dzieje się raczej na odwrót – bohaterki najczęściej ulegają presji otoczenia, strachowi i rozczarowaniu, które towarzyszą społecznie nieakceptowalnym zachowaniom. Subtelność tej literatury polega na tym, że nowoczesność i postęp gospodarczy nie zostały jednoznacznie ukazane jako sprzyjające emancypacji. Bohema to zepsute, egotystyczne towarzystwo, rynek matrymonialny czyha już na pierwszym balu, kolej i wielkie miasto prowadzą na manowce, a prowincja jest tak samo zacofana i hierarchiczna jak dawniej. Choć w opowiadaniach dominuje kobieca perspektywa, Mansfield opisuje także wstyd towarzyszący miłosnym uniesieniom młodego męża w Preludium albo erotyczną relację francuskiego literata z angielskim pisarzem.
D.H. Lawrence twierdził, że mąż Mansfield po jej śmierci sprzedaje to, co sama wyrzuciła do kosza. Jak to zwykle bywało ze świetnymi pisarkami, które zyskały sławę jeszcze za życia, nieortodoksyjna, innowacyjna proza Mansfield musiała poczekać kilkadziesiąt lat, by doczekać się odpowiedniego opracowania i międzynarodowej recepcji. Wraz z Jean Rhys, Uną Marson czy Zorą Neale Hurston Mansfield umacnia dziś swoją pozycję wśród klasyków anglojęzycznej literatury – zasłużenie.