Gabinet obrzydliwości

Alicja Piechucka

Pomimo stosunkowo młodego wieku amerykańska pisarka Ottessa Moshfegh ma już na koncie sporo sukcesów. Jej debiutancka powieść z 2015 roku, Byłam Eileen, została uhonorowana PEN/Hemingway Award i znalazła się na krótkiej liście Nagrody Bookera, najbardziej prestiżowego wyróżnienia w anglojęzycznym świecie literackim. Trzy lata później ukazał się Mój rok relaksu i odpoczynku, druga, dość głośna powieść Moshfegh. W 2021 roku w ręce polskich czytelników trafił przekład Tęsknoty za innym światem, zbioru czternastu opowiadań, publikowanych wcześniej na łamach prestiżowych czasopism, takich jak „The Paris Review” i „The New Yorker”. Słowo „zbiór” nie oznacza w tym przypadku jedynie zebrania w ramach jednej okładki utworów, które wyszły spod tego samego pióra. Opowiadania składające się na Tęsknotę… tworzą bowiem spójną, lecz niemonotonną całość, i stanowią niebanalną, choć, delikatnie mówiąc, mało przyjemną lekturę.

Wspólnym mianownikiem niemal wszystkich zawartych w Tęsknocie… opowieści są brud, brzydota oraz dziwactwa, anomalie, defekty lub wręcz patologie mniejszego bądź większego kalibru. Dobrze oddaje to tytuł jednego z utworów, Turystyka slumsowa, ponieważ autorka tego rodzaju turystykę uprawia w zasadzie w całym tomie. W krótkiej prozie Moshfegh również przedstawiciele klasy średniej ulegają chwilowej albo bardziej trwałej degrengoladzie, a w najlepszym razie muszą mierzyć się z rozpaczą, samotnością i ułomnością własną lub cudzą. Świat przedstawiony zamieszkują ludzie zepchnięci na margines życia, ubodzy nie tylko w sensie materialnym, pozbawieni szans na szczęście czy choćby jakąkolwiek odmianę. Otoczenie, w którym żyją, jest równie nieestetyczne jak ich ciała, zdeformowane przez los bądź warunki i styl życia. Oni sami bywają bezwolni i pogrążeni w marazmie, zniewoleni przez traumy oraz kompleksy, ale też częściowo odpowiedzialni za swą fatalną sytuację.

Pancerza ochronnego nie zapewnia nawet uprzywilejowanie: bohaterowie Moshfegh nie muszą należeć do lumpenproletariatu, by popaść lub przynajmniej otrzeć się o degradację czy dewiacje. I tak wywodzący się z elitarnych kręgów trzydziestoparoletni absolwent równie elitarnego uniwersytetu Ligi Bluszczowej jest przegranym prekariuszem, a standard lokalu na Brooklynie, który zamieszkuje, urąga ludzkiej godności. Jego rówieśnik, dobrze sobie radzący prawnik z Manhattanu, ubolewa nad tym, że jego brat stoczył się na dno, ale prawdziwą radość odnajduje w rozrywkach, które z dnem zwykło się kojarzyć. Dwie nauczycielki bardziej niż rozwojem intelektualnym swoim i podopiecznych interesują się używkami i marnym seksem zapewnianym przez równie marnych partnerów. Protagonistów nie ratują ani uroda, ani zamożność, pracowitość czy dyscyplina, ani nawet miłość. Piękna, żyjąca w celibacie dziewczyna narkotykami i rozbieraniem się przed przypadkowo poznanymi mężczyznami zagłusza frustrację wynikającą z posiadania przerośniętych warg sromowych. Kolejny mieszkaniec Manhattanu, sumienny, dobrze sytuowany i szczęśliwy w małżeństwie lekarz, nie do końca akceptuje uporządkowany tryb życia, który wiąże się z jego pracą, a po nagłej śmierci kochanej żony niemal popada w obłęd. W jednym z bardziej optymistycznych opowiadań zbioru owdowiały emerytowany przedsiębiorca zatrudnia się w domu opieki dla niepełnosprawnych umysłowo, by wreszcie znaleźć poczucie sensu, którego nie dali mu ani najbliżsi, ani lukratywna, ale nielubiana praca.

Najprościej rzecz ujmując, bohaterowie Tęsknoty… są nieszczęśliwi. Przygnębienie udziela się też osobie czytającej opowiadania Moshfegh. Jej proza pozostawia po sobie osad, który chce się jak najszybciej z siebie strzepnąć. Narrator jednego z opowiadań mówi o swoim wuju: „Po prostu był jak ja: wszystko, co dobre, sprawiało, że chciał umrzeć. To cecha niektórych inteligentnych osób”. Niewykluczone, że jest to również myśl przyświecająca amerykańskiej autorce podczas tworzenia. W omawianym tu tomie ze świecą szukać czegoś, co naprawdę dobre lub piękne, bo nawet nieliczne utwory dające niejaką nadzieję są mocno zaprawione goryczą. Jeśli przyjąć nieformalny i dość symplistyczny podział na literaturę feel-good i feel-bad, z którym zetknęłam się niedawno, oglądając pewien francuski film, opowiadania Moshfegh plasują się zdecydowanie w tej drugiej kategorii.

Lektura krótkiej prozy Moshfegh sprawia, że czujemy się źle. Sprawia także, że czujemy wstręt. Tęsknota… to literacka kunstkamera, gabinet, w którym zgromadzono nie tylko osobliwości, lecz także obrzydliwości. „Wydawał się nieustraszony, jakby mógł zrobić wszystko, co zechce, nawet jeśli było to obrzydliwe”, mówi o swoim chłopaku jedna z bohaterek, ale odnosi się wrażenie, że podobnie mogłaby brzmieć charakterystyka Moshfegh jako pisarki. Autorka nie szczędzi nam niczego, choć szczególną predylekcję ma do brudu i fizjologii. Podejrzewam nawet, że hobbystycznie zajmuje się medycyną, ze szczególnym naciskiem na dermatologię i gastrologię. Mogę sobie niemal wyobrazić, jak przed przystąpieniem do pisania sporządza listę wszelkich możliwych okropieństw, które później umieszcza na kolejnych stronach, nierzadko z częstotliwością jedno okropieństwo na linijkę.

Takie spiętrzenie odpychających zjawisk działa trochę na zasadzie samograja: łatwo nim epatować i dość daleko dzięki niemu zajść. Niestety ma tę wadę, że redukuje czytelniczą empatię, na którą nieszczęśni bohaterowie zasługują. Odwrotna strona medalu jest taka, że w twórczości, nie tylko prozatorskiej, trudno dziś o jakiekolwiek tabu, a czasy, gdy eksponowanie ohydy przez artystów było novum i sensacją, dawno minęły. Po chwilowym oszołomieniu odbiorca zaczyna się zastanawiać, czy ma do czynienia z przełamaniem jakiejś bariery, czy raczej z bardzo błyskotliwą i wypracowaną wersją opowieści kolegów z podstawówki, prześcigających się nawzajem w wymyślaniu nieapetycznych i odstręczających historii. U Moshfegh, pisarki bez wątpienia zdolnej i interesującej, razi mnie pewna jednostronność wizji. Choć dotyczy ona zjawisk poważnych i literatury ambitnej, może budzić niepokój: w końcu jednowymiarowe są też lukrowane czytadła, w których wszyscy są młodzi, piękni i bogaci. Amerykańska autorka osiąga moim zdaniem więcej w utworach, w których rezygnuje z antyestetycznej strategii, takich jak Lepsze miejsce, prosta, ponura i przejmująca opowieść o osieroconej przez ojca i nie do końca akceptowanej przez matkę dziewczynce, która marzy o samobójstwie.

Ottessa Moshfegh nie pozostawia czytelników obojętnymi, a w literaturze i sztuce to już bardzo dużo. Tęsknota za innym światem to ponadto przykład prozy dobrze, inteligentnie napisanej i skonstruowanej. Autorce należy pogratulować spostrzegawczości oraz wyczucia szczegółu, a także słuchu językowego. Można natomiast zadać sobie pytanie, czy za fasadą turpizmu i naturalizmu kryje się coś naprawdę odkrywczego, czy, mówiąc krótko, z jej czternastu opowiadań dowiemy się czegoś nowego o życiu lub czy będą one choćby istotnym impulsem do głębszego przemyślenia tego, co już wiemy. Być może nie jest to konieczne, bo wiedza nie zawsze cokolwiek ułatwia. Może chodzi tylko o zasygnalizowanie tego, co zauważa jedna z narratorek: „Życie bywa czasami bardzo dziwne, a wiedza o tym nie umniejsza dziwności”.