Teoria wszystkiego

Marek Olszewski

Książkę poetycką Anny Matysiak można byłoby opisywać zapewne w kilkunastu podejściach, ponieważ spektrum tematów i zaproponowanych perspektyw, z jakimi się ona mierzy, trudno okiełznać jednym, krótkim tekstem recenzenckim. Na setkach wioseł daje się czytać zarówno jako poemat antropoteologiczny, rewizję mitologiczną, ekopoetycki diariusz, wypis z prastarych tekstów kultur bliskowschodnich czy notatnik historyczny. I na tym lista możliwości bynajmniej się nie wyczerpuje.   Podobnie przytłaczająca jest liczba bohaterów, którzy zasiedlają tę wyjątkowo tętniącą życiem książkę – obok bytów nieludzkich: zwierząt i innych żywych organizmów (łącznie z baśniowymi potworami, jak choćby ważne pod względem konceptualnym smoki), pojawiają się tutaj odwołania do postaci z bardzo różnych czasów i przestrzeni. Dla zobrazowania skali podam zaledwie kilka przykładów (kolejność przypadkowa). To m.in.: niemiecki artysta Joseph Beuys, hitlerowski oprawca Oskar Dirlewanger, średniowieczny filozof Mikołaj z Kuzy, Bruno Latour, polscy poeci współcześni: Grzegorz Wróblewski i Leszek Szaruga, krytyk Jakub Skurtys, antropolog William Arens itd. Można się zastanawiać, czy w takim przemieszaniu nie gubi się gdzieś istota, ale odnoszę wrażenie, że jest dokładnie odwrotnie – liczne nawiązania budują pulsacyjny rytm wielowątkowej narracji lirycznej, są więc jedną z naczelnych zasad stylistycznych i kompozycyjnych, sposobem prowadzenia intertekstualnego dialogu.

Na setkach wioseł – jak sam tytuł wskazuje – to podróż nie tylko w inne kultury, mity, życia, ale i ciągłe zapożyczanie się w cudzej opowieści, przypadku, teorii itp. Jest to tułaczka (?) tyleż frapująca, co ambitna i wymagająca od czytelników-współpodróżników wytrwałości w drodze. Trudno natomiast powiedzieć, że u kresu czeka jakiś wyraźny cel – wydaje mi się, że w większym stopniu chodzi tutaj o przeformułowanie samego procesu myślenia człowieka o sobie i powrót do pierwszych rozpoznań, bliskich wobec natury, pierwotnych lęków, wspólnotowego ducha. Tę oczyszczającą skłonność komunikuje już motto do książki zaczerpnięte ze średniowiecznego perskiego eposu Szahname Firdousiego: „Gdym wracał stamtąd, moje ciało świeciło nagością, bo słynny mój pancerz w proch się rozpadł, z konia także opadły żelaza”.

W poetyckim przybliżeniu Anny Matysiak zarówno więc osoba, jak i sam byt zaczyna się i rozkłada w opowieściach, powtórzeniach oraz towarzyszących im obrazach. Stąd tyle tutaj miejsca poświęcone właśnie dla mitu, który jest pierwotną matrycą znaczeń, buduje określone prawdy i uczy myślenia syntetycznego; takiego, które uwyraźnia się dopiero w perspektywie kosmogonicznej całości. Z tego punktu widzenia również wspomniane odwołania są świadectwem „całościowej” lektury człowieka i świata, ponieważ to w sumie zebranych historii i podań krystalizuje się sens. Przekłada się to wszystko na swoistą „przechodniość”, czy może lepiej „płynność” wpisaną zarówno w specyfikę poematu, jak i koncepcję „ja”. W numerowanym utworze LXX poetka, nabierając dystansu wobec patriarchalnej tradycji heroicznej, proponuje inne „postacie nadające się na herosów / bez skazy”. Jednocześnie odczuwa z nimi jedność, zaciera międzygatunkowe czy osobnicze granice:

Kotka, która zaczęła rodzić nad ranem,
a ja poczułam na szyi jej łapy, którymi wsparła się
i nie wiedziała, że nie jest mną. Albo ten, który
trzymając się skrzydła drzwi, wołał
pomóż mi, bo nie mogę chodzić, a ja jeszcze wtedy
nie urosłam i nie wiedziałam, że nie jest mną.

Na książkę składa się 77 niedługich tekstów poetyckich, które, eksplorując rozmaite terytoria ludzkiego doświadczenia na przestrzeni wieków, tworzą wyjątkowo wielobarwną mozaikę, w której arabski folklor czy mitologia perska sąsiadują z reminiscencjami zagłady Żydów w okresie drugiej wojny światowej, wspomnieniem tragedii na Przełęczy Diatłowa czy powrotem do Heraklita. Kiedy już uda się oswoić erudycyjną strukturę poematu Anny Matysiak – co nie jest wcale zadaniem łatwym, gdyż zachęca do bibliotecznego trybu lektury, polegającego na samodzielnym sporządzaniu dziesiątek przypisów – jasnym stanie się, że jej opowieść to, pośród wielu innych możliwości odczytań, intelektualna próba przybliżenia palimpsestu rzeczywistości. Poetka przedziera się przez wyparte, ulegające erozji treści – historię przemocy, dominacji i okrucieństw popełnianych na innych kulturach czy gatunkach – odzyskuje je dla pamięci subiektywnej i zbiorowej, czyni z nich swoiste lustro Meduzy (ta figura pojawia się w książce). To m.in. dlatego może napisać we fragmencie oznaczonym jako LXIII:

Mogłabym
pić wino z czerepów wrogów albo
składać je na posag, ale rano ich nie ma.
Delikatnie
sprawdzam, gdzie zrosły się szwy, gdzie
kręgosłup szyjny delikatnie
wbija mnie na mnie.

Na tle bieżącej produkcji lirycznej Na setkach wioseł to propozycja, którą najchętniej określiłbym nobilitującym w tym przypadku epitetem: alternatywna. Anna Matysiak tworzy lirykę, która jest zapisem procesu myślowego, efektem studiów antropologiczno- kulturoznawczych i – last but not least – niezwykle wyrafinowanym projektem przekonującym, że myśl, która płynie „na setkach wioseł” nie ma początku i końca, dlatego jej zasobność pozostanie niewyczerpana (z pożytkiem dla literatury).