Pusta rewolucja
Dariusz Pachocki
Olga Hund w książce Łyski liczą do trzech podjęła się analizy ważnego i nośnego problemu społecznej niesprawiedliwości. Już sam fakt, że się z tym zagadnieniem zmierzyła, zasługuje na uznanie. Inna sprawa to realizacja, która budzi ambiwalentne odczucia. Ad rem.
Historia osnuta jest wokół zdarzenia, które miało miejsce w jednym z czeskich miasteczek. Policjant – trudno powiedzieć: z nudów czy z głupoty – strzela do kryjącego się w krzakach bezdomnego psa. Pudłuje. Kula trafia w dziecko, które chwilę później umiera: „Gruchot, który wydało chude ośmioletnie ciało chłopca w zderzeniu z ziemią, był nieoczekiwanie wielki, absurdalnie głośny. Brzmiał jak odgłos nielegalnego wyrębu wielkich, starych dębów, pustych w środku”. Dziecko było częścią społeczności Caaaków. Stanowią oni największą mniejszość narodową żyjącą w Czechach, od których odróżnia ich jedynie nieco ciemniejsza skóra i trzecie oko na czole. Zaopatrując Caaaków w ten dodatkowy atrybut, autorka książki uruchomiła dobrze już w literaturze znany motyw zderzenia z „innym”. Do nakręcenia spirali wypadków potrzebne było jeszcze jedno: tchórzliwa reakcja służb, które postanowiły sprawę zatuszować, a policjanta, który strzelił, wysłać (pod zmienionym nazwiskiem) do sanatorium.
Autorka już na samym początku przygotowuje czytelnika na określoną sekwencję zdarzeń. Dynamizuje czytelnicze zmysły, katalizuje nieprzypadkowy zespół doznań, gra na precyzyjnie wypreparowanych rejestrach. Wszystko po to, by nie doszło do nieporozumienia polegającego na rozminięciu się recepcji z przyjętymi założeniami. Pożądane jest współczucie, niedowierzanie, złość, bezsilność, działanie. Ten przypadkowy cykl sam ułoży się we właściwym porządku. Warto także zauważyć, że narracja prowadzona jest dość apodyktycznie w jednym kierunku. Podejmujący lekturę ma się tej marszrucie poddać – inaczej uruchomią się przygotowane na taką okoliczność alarmy etycznego dyskomfortu. Rozumiem cel, jednak ten sposób preparowania wirtualnego czytelnika budzi mój wewnętrzny sprzeciw.
Rzućmy okiem na frazy, które w odpowiedni sposób ustawiają czytelnika pod zakładaną lekcję lektury. Przede wszystkim mam tu na myśli konsekwentne budowanie opozycji: Caaakowie – system, na który składa się wiele elementów: władze, policja, dziennikarze, różnego typu organizacje, no i wreszcie Czesi, dla których Caaakowie to wcielone zło. Organizacje pomocowe obowiązkowo wpisują sobie w statut okrągłe formułki „o podejmowaniu działań na rzecz integracji Caaaków i Czechów”, a przy różnych okazjach „lubią o sobie mówić, że bronią interesów Caaaków”. Tego typu słowa, krok po kroku, budują u czytelnika poczucie nieufności wobec wszystkiego, co w książce systemowe. Autorka pokazuje niesprawiedliwość i pogardę, której Caaakowie doświadczają, przerysowując głupotę lub niechęć urzędników i dziennikarzy. Opowieść o uciskanej mniejszości ma mieć wymiar uniwersalny, dlatego Hund posłużyła się wymyśloną nazwą, choć nietrudno domyślić się kto był pierwowzorem Caaaków. Autorka stara się burzyć wyobrażenia na temat narodu, który budzi określony zespół – niezbyt pozytywnych – skojarzeń. Jednak głównym jej celem jest pokazanie, że Caaakowie nie są sklejeni z dymu i mgły i powinni być traktowani jak równoprawni obywatele kraju, który zamieszkują. Olga Hund chciała zapewne, byśmy nie mieli wątpliwości, co do wydźwięku jej wypowiedzi, więc do granic możliwości wyostrzyła obraz niekompetencji i głupoty żołnierzy systemu oraz bezsilności uciśnionych. W takich sytuacjach – kiedy autor stawia zbyt wiele kropek nad i oraz zaczyna myśleć za czytelnika – istnieje niebezpieczeństwo przekroczenia delikatnej granicy.
Mam wrażenie, że tak się właśnie stało w omawianym przypadku. Przerysowano przerysowanie. W efekcie czytelnik siłowo wybijany jest z konwencji, którą rozpoznał i przyjął. Autorka straciła chyba wiarę w odbiorcę, którego może razić natarczywy sposób ubierania świata przedstawionego w czarno-białe szaty. Taki model narracji może przynieść skutki w postaci zapętlenia się i pogubienia we własnej narracji. Za ilustrację niech posłużą fragmenty, które miały za zadanie usprawiedliwić zachowanie Caaaków, wyjaśnić ich niechęć do integrowania się z krajem i autochtonami czy kontestowanie regulacji prawnych. Wszystko to ma być rodzajem buntu, celowego, systemowego działania, które ma zwrócić uwagę na problem i – jak mówi jedna z bohaterek – „nie będzie żadnych kompromisów”. Taki sposób funkcjonowania będzie kontynuowany, dopóki „nie zaczniecie traktować nas jak pełnoprawnych obywateli tego kraju, dopóki nie wyrównacie nam szans”. Póki to się nie stanie, „będziemy was łupić, gnębić, rozbijać wasze szklane sumienia, podlewać wrzątkiem wasze kwiaty. Będziemy wam na złość nosić długie spódnice, niemodne złoto i będziemy wam skłotować pustostany”. Podejrzewam, że niepowodzeniem skończy się próba przekonania czytelnika do tego, że cały folklor Caaaków i ich sposób życia w obcym kraju jest – w prostej linii – reakcją na doświadczaną przez nich niesprawiedliwość. Jest to raczej zasłona dymna skrywająca caaakańskie niedostatki, wśród których są niechęć do dawania, a chęć do otrzymywania.
Autorka zagrała tu va banque. Jednak nie obawiała się tego, że będzie musiała odpowiadać na pytanie: a co się stanie, jeśli Caaakowie zaczną być traktowani właściwie? Autorka bezpiecznie ukryła się za kordonem fabularnych potencjałów, które nie przewidują takiej wersji zdarzeń. Hund chyba zdaje sobie sprawę z tego pęknięcia, gdyż po caaakańskiej rewolucji członkowie tej społeczności dostali możliwość funkcjonowania na równych prawach, mogli być nawet wybierani do Rady Miasta. Jednak nie wiemy, czy z tych demokratycznych zdobyczy skorzystali. Sądzę, że nie jest to przeoczenie, a naturalna konsekwencja przyjętych wcześniej założeń. Tego typu rozwiązania formalne budzą irytację. Rzecz w tym, że w książce Hund znajdziemy passusy, które doskonale ilustrują jej niewątpliwy dar opowiadania historii, poczucie humoru i literacki słuch.
Jednak wszystko to zostało złożone na ołtarzu sprawy. Autorka zatraciła się przy kreśleniu linii demarkacyjnej między dobrymi i złymi. Podjęty temat niewątpliwie jest istotny, a kompetencje pisarki więcej niż wystarczające, by stworzyć narrację, która nie wyrzuca czytelnika poza nawias, przymuszając do przyjęcia gotowych, jedynie słusznych rozwiązań. Piszę to z żalem, bo mogła to być zupełnie inna książka.