Neron i Staszek – żywoty równoległe
Dariusz Nowacki
Łukasz Orbitowski jako prozaik próbował już chyba wszystkiego, mieszając z sobą konwencje i gatunki. To, że napisał powieść o Neronie i jego epoce, nie powinno zatem dziwić. Jak również to, że rzymski cesarz ma swojego delegata w naszym świecie – strażaka Staszka z Krakowa.
Załóżmy, że niczego na temat najnowszej powieści Łukasza Orbitowskiego nie wiemy. Dajmy na to, przepadła okładka Wroga, a więc nie dysponujemy podaną tam informacją, że akcja powieści rozgrywa się także w Krakowie na początku naszego wieku. Pytanie brzmi: w którym momencie możemy się zorientować, że Orbitowski nie wszedł w buty Roberta Gravesa lub tuzina innych autorów prozy historycznej zafascynowanych krwawymi dziejami dynastii juliańsko-klaudyjskiej? Moim zdaniem, dobrnąwszy do siódmego akapitu tekstu, gdzie na temat ojca monologującego bohatera (za chwilę odkryjemy, że jest nim Neron) pojawia się uwaga, że ten był „wiecznie nawalony”. Schodzimy osiem wersów niżej i czytamy o Antium: „To takie nadmorskie uzdrowisko”.
Bynajmniej nie zamierzam czepiać się licznych anachronizmów, którymi – intencjonalnie bądź mimowiednie – Orbitowski okrasił swój utwór. Nie zamierzam, ale też właściwie nie mogę, ponieważ pisarz nie celował w realistyczną iluzję, którą oferuje proza historyczna; wcale nie zasugerował, że oto daje nam powieściowy żywot Nerona we współczesnym opracowaniu, że będzie szedł ścieżką, po której od lat kroczy Michał Kubicz jako autor beletrystycznego cyklu o słynnych Rzymianach i demonicznych Rzymiankach (nota bene, Kubicz pojawia się odautorskiej nocie dołączonej do Wroga jako konsultant do spraw starożytnego Rzymu). Otóż równie szybko (jak tożsamość postaci monologującej) odkrywamy, że rzymski cesarz (w powieści najczęściej: kajsar) nie mówi do ściany, lecz jest słuchany przez jakąś panią z długopisem w dłoni.
Słuchaczką tą jest sądowa psycholożka, która ma ocenić poczytalność Staszka Zolla, podpalacza, który w 2003 roku puścił z dymem krakowski dom towarowy Gigant. Znajdujemy się – dopowiedzmy – w areszcie śledczym przy ul. Montelupich. Ów pożar to autentyk (nawiasem mówiąc, nigdy nie ustalono, kim był sprawca podpalenia). I tutaj Orbitowski znalazł dla siebie szansę, niejako odwracając role. Neron z Wroga wcale Rzymu nie podpalił, przeciwnie – kiedy Wieczne Miasto stanęło w płomieniach, okazał się niezrównanym szefem akcji gaśniczej. Staszek natomiast był zawodowym strażakiem, który ostatecznie sprzeniewierzył się etosowi swojej profesji. Nadrzędny pomysł jest jednak taki, że tych dwóch zdecydowanie więcej łączy niż dzieli – nade wszystko wspólny parszywy los, jednakie osamotnienie, smutek i melancholijne marzycielstwo. Oczywiście chodzi o utożsamienie jednokierunkowe: to Staszek utrzymuje, że jest Neronem, nie zaś odwrotnie, co, nawiasem mówiąc, w sensie kreacyjnym byłoby o wiele ciekawsze. Zaznaczmy wyraźnie, że mamy do czynienia z Neronem, by tak rzec, zmodyfikowanym, a więc nie tym, jakiego odmalowali historycy, a już na pewno nie tym, którego próbował tyleż zohydzić, co ośmieszyć Henryk Sienkiewicz.
Intryguje podwójna linia obrony strażaka piromana. Po pierwsze podpalacz utrzymuje, że nie jest Staszkiem, lecz Neronem, który zszedł z tego świata w roku 68, więc nie mógł dokonać czynu, jaki jest mu zarzucany, a po wtóre, nie jest tym Neronem, o jakim pisali czy to rzymscy, czy to późniejsi biografowie cesarza. Czytamy na przykład: „Swetoniusz pisze, że pieprzyłem własną matkę. Owszem, na początku panowania byliśmy blisko, lecz nasz kronikarz znacznie przesadził”. Neron z „autobiograficznej” opowieści Staszka to nieszczęśnik, który próbuje nas naciągnąć na współczucie – odrzucony przez ojca, sterowany przez bezwzględną matkę (powiedzieć o Agrypinie, że była potworem, to nic nie powiedzieć); od najmłodszych lat wplątany w tryby krwawych gier o tron, zrozpaczony po śmierci córeczki (Klaudia Augusta opisywana jest tutaj najczulszymi słowami, nazywana m.in. Iskiereczką), no i później po zgonie jej matki i zarazem kobiety życia powieściowego kajsara, czyli Poppei.
Nie traćmy z pola widzenia Staszka. Ten – jak jego duchowo-mentalny idol sprzed niemal dwu tysięcy lat – również chciał zostać artystą, najlepiej teatralnym. Sęk w tym, że kapitał społeczno-kulturowy naszego strażaka był w zasadzie żaden. Wzrastał w ubogim domu bez ojca, przy matce sprzątaczce, i to bieda zaprowadziła go – po ukończeniu zawodówki i odbyciu służby wojskowej – do straży pożarnej. Tu ciekawostka: Orbitowski rekonstruuje rzeczywistość dość już odległą, lata bezpośrednio poprzedzające wejście Polski do Unii Europejskiej, kiedy to w siłę rosła partia Samoobrona, do której garnęli się koledzy Staszka, a i on sam dzielił powszechne wtedy przekonanie, że „Polska płonie. Od długów, niesprawiedliwości, wyzysku”. Symbolem chorego kraju jest duży dom towarowy, w którym oprócz handlu prowadzi się szemrane interesy, a w jego kantorach udziela się lichwiarskich „chwilówek” (ofiarą tych praktyk stał się Staszek). Przy okazji warto wydobyć, że to, w jaki sposób krakowski strażak próbuje naśladować Nerona, układa się w serię bodaj niezamierzonych motywów komicznych. Dość powiedzieć, że Staszek staje się miłośnikiem żużla, ponieważ jego wielki przodek uwielbiał oglądać wyścigi rydwanów.
Bardzo to wszystko efektowne i pomysłowe, tyle że, jeśli wolno tak powiedzieć, puste. Największy kłopot, jaki mam z Wrogiem, polega na tym, że pokrewieństwo dusz i charakterów (Neron i Staszek) jawi mi się jako co najmniej naciągane. Za grosz tzw. prawdy psychologicznej w tym nie ma, nie wspominając o zagadce, skąd strażak najniższej szarży, absolwent introligatorskiej zawodówki tak dobrze zna epokę, w której imaginacyjnie zamieszkał i która nie ma przed nim – jeśli np. chodzi o realia życia codziennego – żadnych tajemnic. Kiedy nasz krakowski Rzymianin objaśnia słuchającej go psycholożce swoje teatralne pasje, mówi, że zawsze napędzało go pragnienie, aby „stać się kimś innym, choć na moment”. To w związku z działalnością „pierwszej strażackiej grupy teatralnej”, którą Staszek stworzył wraz z kolegami z remizy. Wespół z kumplami chciał wystawić stary dramat Maxa Frischa Biedermann i podpalacze. Ano właśnie – chodziło z wystawienie tekstu już istniejącego, przez kogoś napisanego, o wcielenie się w daną postać. I tu musi się pojawić pytanie: kto napisał rolę Nerona dla Staszka? Skąd wie, jak zagrać Nerona – do tego tak wiarygodnie, że czytając Wroga, tu i ówdzie nabieramy przekonania, że strażak z XXI wieku naprawdę jest cesarzem z pierwszego stulecia? Cóż, ciekawe jako ćwiczenie literackie, ale żeby coś dla nas z tego ćwiczenia wynikało, tego bym nie powiedział.