Cykl zapominania i kręgi piekła

Joanna Stryjczyk

W przełomowej na rynku polskim powieści Marta Hermanowicz bez stosowania obronnych znieczuleń kontaktuje z tym, co zwykle wolimy przemilczać, eufemizować, a w najlepszym razie racjonalizować w intelektualnych narracjach: trwaniem traumy międzypokoleniowej w naszym ciele i umyśle.

 To ciekawe, że właśnie teraz, w latach 20. XXI wieku, tak żywe stało się zainteresowanie książkami o ucieleśnionych lęku i traumie (Gabriela Maté czy Bessela van der Kolka) bądź krzywdzie kobiet traktowanych jeszcze całkiem niedawno, jakby były przedmiotami, a nie czującymi ludźmi (Chłopki Joanny Kuciel-Frydryszak). Najwyraźniej przyszedł czas na to, by przywołać i wyciągnąć z szaf skrzywdzonych przodków i przodkinie wraz z ich poniżeniem i cierpieniem, które przechodząc na nas, utrudniają nam życie. Niektórzy badacze twierdzą, że właśnie takie dziedzictwo najmocniej daje o sobie znać w trzecim pokoleniu ocalałych.

 Głos i słowa, które znajduje Marta Hermanowicz do wypowiedzenia dziedziczonej traumy, dalekie są od pełnych rezerwy i zapośredniczeń naukowych stylistyk praktykowanych w instytutach zajmujących się programowo historią zbrodni wojennych, ludobójstwa czy niewolnictwa. Ta literatura znosi dystans i każe nam czuć wszystko to, co wiąże się z sytuacją, gdy jest się świadkiem świadectwa. Mimo niezwykle precyzyjnej dykcji i dużej świadomości wyboru środków wyrazu, jest to opowieść, która z jednej strony boli i odrzuca, a z drugiej wiąże nas ze sobą tym, że nie sposób się z nią nie utożsamić. „Nic, co ludzkie, nie oddam”  – pisze koło roku 1992 w szkole Malwina, na którą rodzina niechcący zrzuciła zadanie „przepracowania” przeżyć z wywózki na Sybir jej babki, Lotki. Autorka próbuje pomóc – w oddaniu właśnie tego, co niestety jest typowe tylko dla człowieka.

 Zaczynamy zatem od końca, a więc nie tylko od adresu w Nowej Soli, gdzie pochodząca z Wołynia rodzina Malwiny trafiła w ramach repatriacji (ulica Koniec 10), ale też od niecodziennego pomysłu na fabułę. Nie zobaczymy tu żadnego rozwoju ani drogi bohaterki, nie będzie nas przyciągać obietnica rozwiązania zagadki. Koniec już znamy, to, co poznajemy, to stan ciała i umysłu Malwiny, dziewczynki, która nigdy nie będzie żyć swoim życiem z tego powodu, który zarazem pozwolił jej się urodzić. Musi ona bowiem śnić, czuć i ubierać w słowa zaprzeczone i wyparte sny i wspomnienia babki, które odłączyły się od niej, by zapewnić przetrwanie jej i jej dzieciom. Nie jest to doświadczenie czytelnicze dające potocznie rozumianą przyjemność lektury. Męczymy się razem z bohaterką, przeżywamy jej stagnację, jej kręcenie się w kółko, jej flashbacki, jej uporczywe skojarzenia, jej natręctwa, obsesje i tiki, jej przymus powtarzania, jej pokawałkowanie i to, jak bardzo nie chce się jej żyć. Jesteśmy w świecie, z którego nie ma wyjścia, w pułapce, tak jak kiedyś jej przodkowie, gdy znaleźli się w obozie na Syberii zwanym pięćdziesiątym drugim zakątkiem.

 Jak zauważyła włoska specjalistka od traumy międzypokoleniowej Clara Mucci, niszczący wpływ traumy „z ludzkich rąk” (da mano umana) jest nieporównywalny z losowymi zdarzeniami takimi jak katastrofa naturalna. Krzywda wyrządzona z premedytacją przez innego człowieka wiąże się z zerwaniem paktu międzyludzkiego: skrzywdzonemu zostaje odebrane człowieczeństwo i w oczach oprawcy staje się on rzeczą. Rodzina Malwiny stała się, jak wiele ofiar wojny, niechcianym, niepotrzebnym istnieniem, takim jak wszy i pluskwy, którego przejawy życia, jak potrzeby organizmu, stały się kłopotliwą uciążliwością. Teraz Malwina nie może jeść i wszędzie widzi odchody, a na innych ludzi spogląda z mieszanką zainteresowania i obrzydzenia. Można powiedzieć, że nie może przyjąć życia, którym została obdarowana przez kobiety odłączone od bólu i opróżnione z uczuć.

 W powieści doświadczenie babki przenika bohaterkę nieco metafizycznie, w psychologii zaś sposób, w jaki odbywa się przekaz traumy, jest ujęty nieco bardziej namacalnie. Zwykle skrzywdzona osoba, odcinająca się od swojego cierpienia, próbuje być dzielna i twarda i z podobną nieczułością i nieuwagą odnosi się do bliskich. O tym, jak babka traktuje Malwinę, jest dużo w początkowej części powieści. Dziewczynką nikt się nie przejmuje, jest ona przestawiana z miejsca na miejsce, krytykowana za sytuacje, w której raczej należałoby jej pomóc, czuje się jak żywy inwentarz. Znosi przedmiotowe traktowanie, jakie kiedyś musieli w skrajnych warunkach wytrzymać jej opiekunowie, a niekiedy też stosować je wobec innych. Jako dorosła osoba kontynuuje tę tradycję: w roku 2018 duża już Malwina odżywia się red bullami, jest uzależniona od narkotyków, podejmuje próby samobójcze.

 Z trzech planów czasowych, to znaczy: Malwiny w roku 1992, Malwiny w roku 2018 oraz Lotki, jej rodziców oraz jej rodzeństwa Haliny, Tadka i Zbyszka w latach wojennych najbogatszy fabularnie jest ten ostatni. Autorka nie tylko sięgnęła do historii swojej rodziny, ale też zapoznała się z dokumentami osobistymi dotyczącymi deportacji. Opisy szczegółów transportu w wagonie bydlęcym, warunków obozowych, normalizacji okrucieństwa, głodu, chorób i śmierci, potem zaś przerzucania ludzi w najdziwniejsze miejsca po amnestii nie tylko otwierają nam oczy na ogrom cierpienia w trakcie strasznych zdarzeń i po ich zakończeniu oraz składają hołd tym, którzy je przeżywali. To odtworzenie wydaje się też w pewnym sensie korekcyjnym odegraniem służącym temu, aby zapominanie i odcinanie się nie reprodukowało już krzywd. Jest zupełnie zrozumiałe, że nie chce się pamiętać upokorzeń ani obrazów wyniszczenia i śmierci bliskich. Realność jednak nie znika od przemilczeń, lecz przeciwnie – dzięki nim jeszcze bardziej się umacnia i rozgałęzia.

 Czy taka terapia przez odtworzenie, wypowiedzenie i zrozumienie wystarczy? Nie wiadomo. Z repertuaru możliwego budowania fabuły – obok przenikających się planów czasowych i synchroniczności – autorka zaczerpnęła pomysł, by w swojej narracji przemieszczać się ku coraz dalszym kręgom piekła. Pod koniec lektury jesteśmy w dziewiątym kręgu, gdzie ludzkość jest zdradzana, bo ktoś cały czas pozwala na przybijanie jej do krzyża. Nie wiemy zatem, czy mamy wierzyć w możliwość przerwania śmiercionośnego cyklu, czy też mamy sądzić, że zło międzyludzkie nigdy nie przestanie nam towarzyszyć. Być może obie te rzeczy dzieją się jednocześnie.