Jesiotr drugiej świeżości: Przerwane ogniwa

Paulina Małochleb

Projekty kulturalne w teorii najlepiej zacząć od zmapowania potrzeb odbiorców – wywiadów z nimi, ankiet, pogłębionych badań i analiz, konsultacji społecznych. W przypadku badania czytelnictwa rzadko jednak interpretuje się odpowiedzi osób dopytywanych, ile czytają i dlaczego. Przypadkowi ludzie odpowiadają najczęściej, że chcieliby czytać więcej, ale nie mają czasu, że książki są drogie, a w ogóle to najbardziej lubią Rodziewiczównę albo Mroza. Tylko ta trzecia odpowiedź jest prawdziwa. Później zaczyna się rytualne biadanie nad poziomem czytelnictwa, odwoływanie do systemu reprodukowania zachowań społecznych: ci, którzy mieli książki w swoich domach rodzinnych, sami czytają w życiu dorosłym. Kółko się zamyka, albo godzimy się z zerowym wpływem na czytelnictwo, albo zaczynamy snuć marzenia o pracy u podstaw, niesieniu literatury pod strzechy, żeby wciągnąć „klasę nieczytającą” w inteligencki styl życia i wartości.

Tymczasem w przestrzeni publicznej, w instytucjach propagowanie czytania praktycznie nie istnieje. Nie wszystkie wzorce zachowań wynosimy z domu (tego oczywiście pokrytego strzechą albo inteligenckiej kamienicy z biblioteką Marii Janion) i można byłoby walczyć o zrównanie szans, taka jest też podobno główna misja systemu edukacji. Moja córka jako malutkie dziecko odmówiła słuchania głośnej lektury. Nie tylko przestała oglądać swoje kartonowe książki, ale też nie życzyła sobie, by jej czytać. Domowo-przedszkolne śledztwo wykazało, że dzieci w przedszkolu mogły oglądać książki w czasie oczekiwania, aż reszta grupy skończy jeść posiłek, i nie wolno w tym czasie sięgać po inne zabawki. Czyli chodziło o dyscyplinę: do zabawy fajnymi zabawkami można było przystąpić dopiero wówczas, gdy wszyscy skończyli jeść. Ci, którzy odchodzili od stołu wcześniej – mogli oglądać książki, zabawki na przeczekanie.

Później szkoła – biblioteka szkolna kupuje głównie lektury, bo musi mieć przynajmniej kilkadziesiąt egzemplarzy tego samego tytułu, jeśli dwie klasy równoległe w tym samym terminie analizują go na polskim. A więc stosy Opowieści wigilijnej, palety Oskara i pa­ni Róży Schmitta (na boku pozostawiam jakość tych lektur, choć Schmitt mógłby być bohaterem z anegdoty Leca – to on puka od dołu, kiedy znajdziemy się na samym dnie), piramidy Lalek podpierające chwiejące się wieże Cierpień młodego Wertera. Biblioteka szkolna nie jest zatem miejscem, które nastoletnia osoba odwiedza w poszukiwaniu dostępu do książek bezpłatnych. Środki, które pozostają w mikrych budżetach tych bibliotek, wydaje się bowiem na takie lektury, które zbuntowana osoba czytelnicza omija bardzo szerokim łukiem. Każdy chce być sigmą, a biblioteka szkolna nie jest skibidi. Targi książki są za to właśnie skibidi – dopóki rozżaleni z powodu tłoku czytelnicy nie wymuszą na organizatorach usunięcia młodzieży poza główny budynek, do jakichś przybudówek. Za dużo ich, robią tłok, przejść się nie da – słychać często. Może zatem należałoby się zastanowić nad takimi miejscami, które pomieszczą te upragnione przez nas hordy czytelnicze, a nie dzielić osoby czytające na lepsze i gorsze?

Kiedy Joe Biden wręczył Andrzejowi Dudzie książkę, ten odwdzięczył się kolekcją monet. Polscy sportowcy, celebryci, goście telewizji śniadaniowych nie rozmawiają o książkach. Prezydent nie wygłasza orędzia na tle biblioteki, większość polityków nie daje się przyłapać z książką. Mówią o nich w kampanii wyborczej wtedy, kiedy trzeba ocieplać wizerunek i puszczać oko do wykształconych wyborców, pozując sztywno do zdjęcia. Biblioteki są dla nich miejscem agitacji politycznej, a nie rozmowy o literaturze.

Z drugiej strony buduje się mit czytania z namaszczeniem, książek w dużych formatach i twardych oprawach. Tak mówi Instagram: konieczna jest świeczka, herbatka w dzbanku lub kawa w ozdobnym kubku, zakładki z motywującymi napisami. Podobnie jak 20 lat temu Polacy nie chcieli chodzić do teatru (i też mówili, że bardzo by chcieli, ale za drogo i nie mają czasu), bo nie wiedzieli, jak mają się ubrać i zachować (co teatrom udało się w dużym stopniu przezwyciężyć), tak dzisiaj unikają czytania, bo nie spełniają warunków startowych.

Trąbi się o kolejnych zamykanych księgarniach, a zapomina o zamykanych filiach bibliotecznych – jakby wejście w posiadanie drogą kupna było jedynym możliwym otwarciem procesu lektury. W 2024 roku zamknięto 68 bibliotek, choć rośnie stale i liczba ich użytkowników i liczba wypożyczanych przez nich książek. Biorąc jednak pod uwagę, że 64% bibliotek działa na terenach wiejskich, gdzie często są jedynymi miejscami dostępu do książek, to każda zamykana powinna być publicznie opłakiwana tak samo jak księgarnia kameralna. Te biblioteki, które nam pozostały, podlegają zaś stopniowemu upluszowieniu – jakby chciały konkurować o klientów z kawiarniami i sklepami, jakby chciały wystartować w konkursie przestrzeni lifestylowych.

Co ciekawe na potęgę słuchamy podcastów – w aucie, w zbiorkomie, przy usypianiu bąbelków, bieganiu i wyciskaniu sztangi, w czasie tanga na odkurzaczu po domu. Co prawda tradycja tworzenia podcastów nie sięga Mezopotamii, o zmianach technologicznych w podcastach nie uczy się na lekcjach historii, a o Gutenbergu i owszem. Podcasty pojawiły się jednak w naszym życiu jako znak kultury egalitarnej, do której dostęp nie wymaga ani dress code’u, ani żadnych warunków wstępnych poza sprzętem z głośnikiem i łączem internetowym. Być może właśnie bezpretensjonalność podcastów jest tym, co przyciąga do nich najbardziej.

Na polskich lotniskach, podobnie jak na dworcach i w przestrzeniach miejskich, księgarnie są rzadko, a książka, nawet papierowa, żyje życiem wirtualnym – w sieci kupujemy ich najwięcej. Ale czy to jej życie potencjalne, wydobywanie z wielkich magazynów sklepów internetowych nie jest właśnie metaforą jej nieobecności w przestrzeni życia społecznego?

Trudno namawiać do czytania, jeśli nie widać w przestrzeni publicznej ludzi czytających i brakuje samych książek. Pozostaje tylko wspomnienie akademii szkolnej, pocztu sztandarowego i papierowego egzemplarza, który dziwnie gorzko ciążył w rękach po całym roku pracy.