Jazda, jazdunia

Michał Trusewicz

Trzecia książka Mateusza Górniaka – Ćpun i Głupek – to halucynacyjna powieść o euforycznej miłości, o potrzebie frenetycznego czucia. Ta pokawałkowana, rozpisana na dwa monologi historia zaczyna się wtedy, gdy Ćpun i Ryba, zakochani w sobie nastolatkowie, natrafiają na wiklinowy koszyk, w którym znajduje się małe dziecko, o zjawiskowo głupim wyrazie twarzy. Niedługo potem uciekają do Egiptu. Ta love story biegnie przez narkotyczne wizje, ucieczki, powroty, gonienie za marzeniami i wikłanie się w coraz to bardziej odklejone przypały, a przede wszystkim polega na pozostawaniu w ciągłym ruchu (odnosi się to także do świata wewnętrznego). Ćpun i Głupek to również jeden z najciekawszych formalnie przykładów najnowszej polskiej literatury coming of age.

W Ćpunie i Głupku – w porównaniu do poprzednich książek autora, mianowicie Dwóch powieści ruchu i Trash story – pojawia się zdecydowanie więcej wątków pobocznych, malignowych opowiastek drugo- i trzeciorzędnych, które dygresyjnie przylepiają się do głównej osi fabularnej. Niektóre z nich mają charakter niemal pulpowy, sensacyjny, inspirowany niskobudżetowymi produkcjami (szantaże, robienie fuch dla szemranych gości, banda nastoletnich rozrabiaków walczących z tirowcami). Czasami ma się wrażenie, że niektóre z nich są zbędne bądź niedopracowane, np. dialogi samobójców, internetowo-memiarskie aluzje czy historie szkolne Głupka. Interesujące motywy parabiblijne (dziecko w koszu, szukanie schronienia, ucieczka do Egiptu, rozmnożenie chlebka we wspólnocie kinderterrorystów, połknięcie przez ogromną rybę), sugerujące perspektywę psychodeliczno-mesjańską (Głupek deklaruje, że jego życie znajduje się w przyszłości), z czasem niemal zupełnie znikają, pozostawiając niedosyt i kompozycyjny zgrzyt. Na uwagę zasługuje jednak topos ojcostwa – pozbawionego metafizycznej zadumy, wyzbytego z konserwatywnego obowiązku opiekowania się całym światem, koncentrującego się na słabościach, akcentującego nieporadność, nieironiczną czułość, a jednocześnie akceptację naturalnej potrzeby niezależności każdego człowieka – podejmowany na tle zmagań z uzależnieniem, traumą i osamotnieniem.

W Dwóch powieściach ruchu brakowało mi odważniejszego zróżnicowania językowego bohaterów. Style wypowiedzi Ćpuna i Głupka już wyraźnie się od siebie różnią, choć w obu przypadkach są to narracje pierwszoosobowe, z tendencją do dramaturgicznie unerwionego monologizowania. Łączy je zarówno psychodeliczna struktura przeżywania emocji (intensywność doznań, fragmentaryczność poznawcza i zniekształcenia realności), jak i otwarta kolizyjność ze światem, w którym „to, co naturalne, jest już zwyrodniałe, groźne i szkodliwe, a to, co ludzkie, jest podejrzane i podgniłe”.

Mowa Ćpuna jest paranoiczna, rozedrgana, rozwibrowana niepokojami, niewolna od konfabulacji, a przy tym czujna, rozwijająca się w cieniu nieuchwytnego zagrożenia, nieustannie wstrząsana świadomością życia w czasach solipsystycznej sztuczności. Najpełniej to widać we wspaniałej scenie wręczania urodzinowego prezentu, gdzie monolog Ćpuna zamienia się w gorzkie credo, w próbę samoobrony i ojcowską ochronę Głupka przed brutalną rzeczywistością XXI wieku: „Nie jesteśmy już przeznaczeni do zamieszkiwania natury i do myślenia o naturalności – koniec i kropka. Naturalny deszcz stał się kwaśnym deszczem, naturalne ludzkie odruchy stały się wykalkulowaną błazenadą, psy zaczęły gadać”.

Z kolei język Głupka jest bardziej kinderystyczny, przygodny, obfituje w nietypowe porównania i zestawienia obrazów, co ma być konsekwencją specyficznej nauki mówienia: „Rodzice specjalnie długo nie uczyli mnie słów, żebym uwrażliwił się na kształty, kolory i struktury. Moim pierwszym abecadłem były wzorki”. To fantazja o tym, że dałoby się rozwijać własną podmiotowość poza dominującym, uniwersalnym logosem. Głupek świadomie omija gramatykę, obnażając jej sztuczność i manifestując niezależność własnej ekspresji, ponieważ „jestem panem cudownikiem i mówię poszłem, a nie poszedłem”, i właśnie dlatego jego urodzinową niespodzianką będzie wymyślenie Kolegi w rodzaju żeńskim, Kolegi, która „będzie wysoka na prawie trzy metry. I będzie zahaczała kapelusikiem o lampy i sufity. Będzie miała oczy takiego koloru, że nie wiem, jaki to jest”. Językowy kinderyzm Głupka to ostentacyjne bycie poza tożsamościami.

Ćpun i Głupek – dzięki aurze lumpiarskiej dziwności, niesamowitości czy oniryczności – to specyficzny przykład nowego realizmu, który opisuje rozwarstwioną, pękniętą i niespójną rzeczywistość; realizmu, który nie jest skostniałą konwencją, lecz literacką postawą, polegającą na gotowości do eksploracji „rzeczywistości najniższej rangi” i cywilizacyjnej rupieciarni. To realizm urągający obiektywnej rozumowości. Świat jest doświadczany i poznawany przez bohaterów głównie intuicyjnie i cieleśnie – Górniak rzadko kiedy pracuje na abstrakcyjnych pojęciach. Ćpun i Głupek zwraca się przeciwko abstrakcji, banalnym uogólnieniom i walcującej uniwersalizacji, przeciwko wszystkiemu temu, co odrywa doświadczenia od cielesności oraz przekształca emocje, uczucia, pragnienia i marzenia w pusty znak. Chyba najlepiej tłumaczy to Głupek: „Myślę o tym, że śpię na brzuchu, bo chcę przyczepić się do życia z całych sił. Chcę żyć w zgodzie ze swoją czaszką”. Czaszka nie jest tu metonimią oświeceniowego ratio, lecz raczej pojemnikiem na różne pomysły i wrażenia.

Realizm Górniaka ma jeszcze jedną cechę: świat przedstawiony w powieści można zdefiniować jako pluriwersum; wydaje się, że Głupek chce żyć w takiej rzeczywistości, w której zmieści się wiele różnych światów. Warto wtrącić, że na tym zasadza się również opozycja między nim a Ćpunem, który uważa, że od dawien dawna żyjemy w końcu świata, zresztą „tata żyje w przeszłości, ja żyję w przyszłości”. Świat Głupka to właśnie pluriwersum, gdzie ludzkie i nie-ludzkie światy się nakładają na siebie, tworząc mniej lub bardziej kompromisowe hybrydy, czego dobrym przykładem jest historia o psie, który chodzi na dwóch nogach i zaprasza parę na obiad, a jednocześnie wciąż lubi bawić się gumową kaczuszką.

Pluriwersum Głupka jest zatem nieprzewidywalne w swojej spontaniczności. Różnorodne formy odczuwania i istnienia są w nim niemal równorzędne i często się zderzają, co doprowadza do wielu kłopotów, z którymi muszą sobie poradzić bohaterowie. Ostatecznie czeka ich piękny, acidowo-chagallowski finał, który – wręcz dosłownie – podrywa wyobraźnię do lotu. Górniak wyjątkowo umie w zamęt.