O krainie matematyków

Krzysztof Ciesielski

Marek Zakrzewski, matematyk z Wrocławia, to autor licznych podręczników. Bardzo ciekawa jest seria jego siedmiu książek, świetnie napisanych i zredagowanych, wprowadzających do wybranych działów matematyki wyższej, zawierających materiał od podstaw do zaawansowanych zagadnień teorii, o wspólnym dowcipnym tytule Markowe wykłady z matematyki. Tomy imponujące nadzwyczaj szeroką wiedzą autora poświęcone są analizie, teorii liczb, algebrze, geometrii, algebrze z geometrią (owe trzy działy, mimo pokrewnych nazw, istotnie różnią się od siebie), równaniom różniczkowym, zastosowaniom.

Z dorobku Zakrzewskiego najbardziej podobała mi się Kombinatoryka, prawdopodobieństwo i zdrowy rozsądek (współautor: Tomasz Żak). Ta publikacja sprzed trzydziestu lat w znakomity sposób przedstawia materiał, z którym uczniowie miewają kłopoty. Dwadzieścia lat temu pewien matematyk wykładający na uniwersytecie rachunek prawdopodobieństwa na własny koszt nabył kilkadziesiąt egzemplarzy tego dzieła i rozdał je studentom jako pierwszorzędną literaturę przedmiotu.

Teraz Zakrzewski postanowił przedstawić „historię kształtowania się zawodu matematyka przez ostatnie 800 lat”. Opisał, czym się zajmowali matematycy w różnych okresach, jak odmienne bywały ich kariery, jaką tematykę obejmowały badania. Przedstawił uniwersytety i inne instytucje, towarzystwa naukowe, ważne czasopisma oraz kongresy matematyczne. Wyszczególnił, co się wydarzyło w „najmocniejszych matematycznie” krajach w Europie: we Francji, w Wielkiej Brytanii, Niemczech i we Włoszech, oraz tam, gdzie znaczące osiągnięcia były mniejsze. Nie pominął Polski. Oddzielne rozdziały poświęcił Stanom Zjednoczonym, Związkowi Radzieckiemu, Chinom i Japonii. Wykonał ogromną pracę. Dotarł do wielu publikacji, przedstawił rozmaite wydarzenia, organizacje i uczonych, bazując między innymi na pracach wybitnych fachowców. Myślę, że każdy czytelnik znajdzie w jego nowej książce wiele rzeczy, o których wcześniej nie wiedział, a ładny język opowieści pogłębi przyjemność lektury.

Z historią matematyki bywa jednak tak, że czasem to, co zostało przez kogoś napisane, nie jest zgodne z prawdą, a autorzy podają swoją interpretację pewnych wydarzeń niekoniecznie słuszną. Dlatego przy pisaniu książki związanej z historią należy wszystko sprawdzić bardzo dokładnie, dotrzeć do licznych źródeł. Trzeba w opisach zachować odpowiednie proporcje, dbać, by nie pominąć ważnych zagadnień. To jest trudne, gdy autor mierzy się z okresem ośmiuset lat i z terytorium całego świata.

Mimo obecności w Świecie matematyków licznych zajmujących informacji, wielokrotnie dyskusyjne są proporcje między nimi oraz wybór materiału (pominięte zostały różne fakty, które bardziej zasługują na uwagę niż te opisane). Czasem autor bezkrytycznie powtarza coś, co napisali inni, i tak jak oni, mija się z prawdą. Niektóre uwagi są kapitalne, jak na przykład smutna refleksja o patologiach w obecnej ocenie pracowników akademickich i nieopłacalności pisania monografii, ale nierzadko do przedstawionej interpretacji można mieć zastrzeżenia.

Podam kilka przykładów dotyczących Polaków. Wspaniały rozkwit polskiej matematyki nastąpił na początku XX wieku, niedobrze jednak, że tak ważni dla niej uczeni z wcześniejszych stuleci, jak Jan Brożek czy Adam Adamandy Kochański, nie zostali w książce nawet wspomniani. O Janie Śniadeckim, którego rolę dla edukacji matematycznej trudno przecenić, czytamy jedynie, że był rektorem uniwersytetu w Wilnie. Zdecydowanym nadużyciem jest uwaga sugerująca, że tacy matematycy, jak Władysław Ślebodziński czy Otton Nikodym opuścili Kraków z powodu „trudnego charakteru Stanisława Zaremby”. Sugestia, że „trudny charakter Zaremby mógł młodych matematyków do pracy na UJ zniechęcać”, jest nieprawdziwa (on bardzo dbał o młodych) i krzywdząca, zwłaszcza w kontekście informowania jedynie o randze wyników naukowych Zaremby, bez wzmianki o jego świetnych podręcznikach oraz wybitnych osiągnięciach organizacyjnych. Nie ma w książce mowy o tym, że w Warszawie – znakomitym ośrodku w zakresie topologii – nie rozwinęła się niezwykle ważna topologia algebraiczna, i o problemach, jakie miał w związku z tym Samuel Eilenberg, który wyemigrował tuż przed wojną.

Otton Nikodym jest wymieniony tylko przy okazji wspomnianego wyjazdu z Krakowa, a zasługuje na znacznie więcej, nie ma też mowy o tym, że to on był rozmówcą Stefana Banacha podczas słynnego spotkania na krakowskich Plantach, gdy Steinhaus „odkrył” Banacha. O tym spotkaniu autor napisał jedynie, że to „historia powszechnie znana” – matematykom istotnie, ale należałoby ją opisać, bo na pewno wielu czytelników o niej nie słyszało. Przy wymienieniu Polaków, którzy wygłaszali plenarne wykłady na Międzynarodowych Kongresach Matematyków, został pominięty Alfred Tarski – i nie może być uzasadnieniem, że wtedy Tarski był już obywatelem USA, bo wśród wymienionych jest Eilenberg, który taki wykład miał osiem lat później, a obaj wyemigrowali z Polski w tym samym czasie.

Stwierdzenie, że Ludwik Antoni Birkenmajer był „wychowankiem Wawrzyńca Żmurki”, jest nieporozumieniem. O Birkenmajerze czytamy tu jedynie, że był wybitnym historykiem nauki, ale żadnych konkretów się nie dowiadujemy. Zresztą w przypadku wielu osób autor poprzestaje na przytoczeniu nazwiska, a one nic nie powiedzą nawet zawodowemu matematykowi, jeśli nie zajmuje się daną dziedziną. Warto było wspomnieć, czego ci uczeni dokonali.

Nie da się napisać podręcznika poświęconego całej wyższej matematyce. W przypadku dziejów profesji i środowiska matematyków jest podobnie. Myślę, że autor zrobiłby lepiej, gdyby postąpił tak jak w Markowych wykładach: wybrał coś, czemu poświęcił w Świecie matematyków tylko rozdział, i dokładnie to omówił. Stało się inaczej.