Jak przetrwać, czyli pochwała gąski sosnowej
Paweł Kozłowski
Pod koniec XX wieku odbyła się interesująca wymiana myśli między dwoma historykami idei. Jerzy Szacki w miesięczniku „Znak” w 1996 roku zwrócił uwagę na to, że nowością ostatnich stuleci są konstatacje „o kryzysie pozbawionym dalszego ciągu, o śmierci bez ponownych narodzin, upadku bez odkupienia – kryzysie, który jest nie godziną próby i zbawiennego, być może, przesilenia, lecz porą agonii”. Trzy lata później Jerzy Jedlicki odpowiedział na ten artykuł, będący polemiką z jego wcześniejszym tekstem z 1995 roku. Autor Trzech wieków desperacji zauważył, że dystynkcja Szackiego wyznacza nieodnajdywalną w rzeczywistości granicę, ponieważ „desperacje finalne nie zawsze dają się wyraźnie oddzielić od obietnic po przesileniu”. Wielu autorów opisywało ostatni akt, wskazując na różne przejawy jego tężejącej dramaturgii, odnotowując sygnały metamorfoz i używając rozmaitych argumentów. Do grona tych autorów należą Marks, apokaliptyczni wizjonerzy chrześcijańscy, Sołowjow, Nietzsche, Spengler oraz Eliot. Wśród Polaków: Znaniecki, Zdziechowski, Witkacy, a także Miłosz i żagaryści. Ich wiara w stały postęp była rezultatem linearnego wyobrażenia historii i dość infantylnego optymizmu. Każdy z nich wskazywał nie tylko koniec, ale i dalszy ciąg. Żaden nie formułował prognoz tylko negatywnych.
Anna Lowenhaupt Tsing, autorka Grzyba u kresu świata, lokuje się bliżej katastrofistów niż progresistów, choć odrzuca beznadzieję dystopii. Skłania nas do refleksji i pyta: „Jakie są faktyczne szanse na to, że pozostawimy naszym wielogatunkowym potomkom środowisko, w którym da się żyć”? Brak odpowiedzi nie unieważnia pytania. Tsing wyciąga wnioski. Odrzuca zarówno bezkompromisową wyłączność walki z degradacją zoo- i antroposfery, jak i bierność wynikającą z fatalizmu. Zarazem wskazuje, że niepewność nie musi prowadzić do oportunistycznej bierności, i sugeruje drogę aktywnej adaptacji. Proponuje szukanie takich miejsc i takich wzorów, które pozwalają przetrwać kataklizm. Zdały one egzamin, „kiedy w 1945 roku Hiroszima została zniszczona przez bombę atomową”. Tę zdolność istnienia ma właśnie gąska sosnowa, grzyb pełniący wiele funkcji w rozważaniach autorki. Jest symbolem zwycięskiego pokonywania przeszkód i dużej żywotności. Potrzebuje szczególnych warunków, którym daleko do pełnej dzikości natury i do całkowitego jej zniesienia przez cywilizację. Jest metonimią Człowieka przez wielkie C, gatunku ludzkiego, a także metaforą nowej drogi oraz perspektywy życia i przetrwania: „Grzyby to nie wyłącznie pokarm, lecz także figura, za pomocą której możemy zrozumieć ludzkie kłopoty, na przykład te związane z możliwościami życia w przemysłowych ruinach”.
Dramaty i tragedie należą do naszej egzystencji, staramy się pokonywać problemy albo im ulegamy. Wszak nie tylko my, jednostki, jesteśmy śmiertelni, ale także społeczeństwa, cywilizacje, formacje i epoki. Reakcją na nabrzmiewające konsekwencje ciągłego dążenia do maksymalizacji zysku jest szukanie nisz. Trzeba umieć je znaleźć, bo łamią monolit systemu. W nich pojawiają się gąski sosnowe, „dzikie grzyby rosnące w lasach zaburzonych przez działalność człowieka”. One „pokazują nam, jak wspólnie przetrwać”. Swoją żywotnością budzą nadzieje i dowodzą, że priorytetem nie musi być ropa naftowa, wydobywana na ogół daleko i będąca głównym, obok kapitału, źródłem napędu dzisiejszego kapitalizmu. Wcześniej najważniejszy był węgiel, a przed nim drewno. Nowe jednak w pełni nie zastępowało starego, lecz istniało obok.
Od VIII wieku gąski sosnowe stanowią widoczny składnik kultury japońskiej, ale od lat 70. XX wieku znalezienie ich w tamtejszych lasach jest rzadkością. Sprowadzane są teraz z amerykańskiego stanu Oregon, z Finlandii, Chin i kilku innych krajów. W dzisiejszej Japonii ceni się je równie wysoko jak niegdyś srebro w Państwie Środka czy obecnie złoto na Zachodzie. Gąski tworzą wraz z sosnami ekosystemy podobne do spontanicznie kreowanych przez ludzi asamblaży. Układy powiązanych ze sobą nieformalnymi więziami jednostek, tworzących zróżnicowane zespoły, łączące się ze sobą na bliższą lub dalszą odległość. Autorka nazywa je zespołami polifonicznymi. Grzyby te rosną wyłącznie w mocno zdewastowanych lasach. Zbierają je w Oregonie ludzie, którzy nie chcą być elementami biurokratycznych organizacji i uciekają z zamkniętych przestrzeni miejskich. Szukają ich także imigranci z Dalekiego Wschodu, którzy w obozowiskach leśnych w jakiejś mierze mogą odtworzyć swoje społeczności.
Te żyjące na ziemi jałowej luksusowe grzyby w wyobrażeniach autorki są zarazem symbolem i świadectwem. Są znakami nie tylko kultury, ale i pewnej formy egzystencji. Mykologia jest dla Tsing tylko nauką pomocniczą, główną stała się antropologia, niekiedy z pewnym dodatkiem ekonomii oraz idei bliskich konserwatyzmowi. Progresywizm autorka utożsamia, nie wiedzieć czemu, ze wzrostem. Ideałem Tsing wydaje się tradycyjna japońska satoyama, tworzona przez społeczność mieszkającą na wsi i żyjącą z gospodarki rolnej. Lasy odgrywają w niej ważną rolę, ale ani nie są traktowane jak plantacje, ani nie pozostają w stanie naturalnej dzikości. Są wzorem troski nieprzekształcającej się na okupację.
Tsing nie stosuje w swoim tekście odróżnienia wzrostu od rozwoju, a więc niweluje ważną dziedzinę, jaką jest ekonomia rozwoju. Tę, której dorobek miał udział w sukcesie Japonii w latach 60. XX wieku i później Chin, które tak skutecznie wyszły z zacofania. Autorka nie oddziela również dwóch pojęć oznaczonych odrębnymi terminami: postęp i rozwój. Krytykując pierwszy proces, nie może zachować innego stosunku do drugiego, bo nie ma on u niej odrębnej nazwy. A przecież chyba nikt dzisiaj nie mówi ani o integralnym postępie, ani o bezwarunkowym wzroście. Wiadomo od dawna, że rozwój nie wymaga wzrostu gospodarczego, a maksymalizacja wzrostu nie musi prowadzić do rozwoju. Dyskusje ekonomiczne bywają interesujące.
Autorka ma poważne ambicje i zmierza do dokonania przewrotu kopernikańskiego we współczesnej nauce. Chciałaby zmienić nie tylko jej język i siatkę pojęciową, ale też cały paradygmat. Wskazuje na konsekwencje odkrycia DNA i prowadzenia dalszych stosownych badań. „Replikacja DNA – zauważa – miała hipnotyczne właściwości. Stworzyła ikonę nowoczesnej nauki w ogóle, nauki opartej na wymogu powtarzalności wyników badań, a co za tym idzie, także wymogu stabilnych zmiennych (w toku kolejnych iteracji eksperymentu) i pozbawionych historii obiektów badawczych”. Faktycznie było inaczej. Badania te realizowały program empiryzmu logicznego, a więc redukcjonizm, intersubiektywną sprawdzalność, wyjaśnianie będące zarazem zdolnością prognozowania, fenomenalizm, naturalizm itd. Co wcale nie oznacza, że filozofia ma wpływ na pracę nauk szczegółowych, zwłaszcza przyrodniczych.
Niezłomność intelektualna Anny Tsing zdaje się nie mieć granic. Formułowane przez nią postulaty, choć nie nowe, godne są powtórzenia. Przypomina ona m.in., że nie należy fetyszyzować wzrostu (mierzonego tempem zwiększania się PKB) i warto zastanowić się nad innymi wskaźnikami powodzenia społeczeństw. A zatem nie własność prywatna i dążenie do ciągłego zwiększania jej zakresu, ale dobra wspólne dają szanse przetrwania. Ponadto kapitalizm nie jest ani jedyną współczesną formą gospodarki, ani systemem zamkniętym. Współczesna nauka ekonomii płynie zaś nie tylko głównym nurtem, ale ma liczne odgałęzienia. Tworzące je heterodoksje są bardziej twórcze niż ortodoksja, jak to zwykle bywa. Nie tylko w intelektualnym świecie znajduje się przestrzeń dla aktywnych outsiderów, którzy wyrzekli się eskapizmu. Autorka zwraca uwagę, że teraz należy „patrzeć raczej wokół siebie niż naprzód”. Także dlatego, że już dawno nie wiemy, co jest z przodu, a wiara w postęp zanika i zostały jedynie jej fragmentaryczne uzasadnienia. Scjentyzm stracił siłę promieniowania. Kultura i umiejętności środowisk lokalnych, tradycyjnych i współczesnych też są wartościowe. I wreszcie wątek przewodni analiz autorki, niepokojący swoją (być może uzasadnioną) defensywnością: dzisiaj realistyczna jest wyłącznie twórcza adaptacja. Liczy się zdolność przystosowania.