Ponowne narodziny

Jerzy Franczak

Dzieło Kafki wciąż żyje. Nie chodzi nawet o lawinowy przyrost komentarzy i odkrywczych interpretacji, ani o nowe tłumaczenia i wznowienia dobrze znanych utworów (jak choćby monumentalny Wybór prozy wydany w serii Biblioteki Narodowej w 2018 roku). Żywotność dzieła zasadza się na jego ruchliwości i nieuchwytności: do dziś nie ma zgody co do tego, którą wersję tekstu uznać za kanoniczną. Tak naprawdę obcujemy nie tyle z monolitycznym „dziełem”, co z oszałamiającą wielością różnych wariantów. Nie z jednym pisarzem, lecz z jego wieloma wcieleniami. 

Tę niezwykłą sytuację uświadamiają polskiemu czytelnikowi Prozy utajone – zbiór, który może wprawić w autentyczną konfuzję. Książka została podzielona na trzy części: w pierwszej odnajdziemy przekłady kilkunastu krótkich utworów prozatorskich, które nie weszły do Opowieści i przypowieści (polskie wydanie z 2016 roku), część druga zawiera wyimki z Dzienników z lat 1909—1912, część trzecia natomiast zapiski z tzw. Konwolutu 1920, po raz pierwszy opublikowanego w całości. Tytułową metaforę rozumieć można na wiele sposobów. Najprościej – jako udostępnianie premierowych przekładów tych fragmentów, które jak dotąd umknęły uwadze tłumaczy. Niemniej zamierzone przez Łukasza Musiała „odtajnianie” oznacza również bardziej skomplikowane operacje: ujawnianie mikrofabuł zakamuflowanych w diariuszu, a więc coś w rodzaju ekstrakcji i przyznawania literackiej autonomii, a także – jak w przypadku Konwolutu 1920, zawierającego fragmenty znane z wcześniejszych przekładów – przywracanie pierwotnego kontekstu, odbieranie autonomii i włączanie w większą całość (na tyle, na ile zasadne jest tu mówienie o jakiejkolwiek „całości”). Między tymi operacjami o przeciwstawnych wektorach nie ma wcale sprzeczności; wszystkie one mają na celu uobecnienie tego Kafki, który wymyka się tradycyjnym i bardziej zachowawczym aktywnościom translatorsko-redakcyjno-czytelniczym.  

W tym miejscu natrafiamy na trudność, której w autorskim posłowiu Musiał nadaje formę paradoksu: „Franz Kafka – powiada – to bez wątpienia jeden z najmniej znanych twórców literatury dwudziestego wieku”. Poza tym, że odkrywamy inne oblicza tego samego pisarza, zależnie od tego, czy sięgamy po utwory fikcjonalne, Dzienniki, korespondencję z Mileną lub Felicją, czy po Listy do rodziny, przyjaciół, wydawców, to jeszcze obcujemy, by tak rzec, z kilkoma różnymi Kafkami. Redaktor Próz utajonych próbuje ich nawet… ponumerować! Mamy zatem Kafkę nr 1 – to nieznany swoim współczesnym literat, który prosi w testamencie, by spalić większą część jego spuścizny. Narodziny Kafki nr 2 wiążą się z działalnością Maxa Broda, który sprzeniewierza się woli zmarłego: po bardzo głęboko sięgających ingerencjach (nie tylko redaktorskich – Brod wykreślał ustępy, które uznał za nieudane, łączył w całość fragmenty rozsiane w różnych miejscach, samowolnie nadawał tytuły, itd.) powstaje korpus tekstów, z którymi do dziś najczęściej obcujemy. Kafka nr 3 przychodzi na świat w latach ogłoszenia drukiem pism zebranych (1935—1937), a kolejny – wraz z publikacją dzieł zebranych (1950—1974) (pierwodruk Dzienników). Badacze próbują co prawda uregulować „problem kontroli urodzeń Kafków”, ale nadaremnie (to tylko początek wyliczenia Łukasza Musiała!). Mniejsza o to, jaką liczbę porządkową przypiszemy Kafce, wyłaniającemu się z niezwykłych Próz utajonych; najistotniejsze, że skrupulatny przekład z edycji krytycznych, wraz z tekstami nieukończonymi, brulionami i notatkami, daje nam wgląd w dzieło żywe, pełne powtórzeń i nawrotów, ulepione z zalążków i wolnych rodników.  

Czym różni się Kafka z Próz… od tego, z którym przywykliśmy obcować? Z pewnością za sprawą dominacji fragmentu wydaje się bardziej awangardowy. Kompozycje takie jak Konwolut 1920 intrygują zastosowaniem agresywnego montażu, podległego zasadom kontrastu i zerwania. A zarazem zmuszają do stawiania pytań – czy rzeczywiście mamy do czynienia z montażem (lub kolażem) jako gestem artystycznym, czy samo słowo „kompozycja” jest na miejscu, czy odkrywamy istnienie jakichkolwiek zasad, czy projektujemy je na tekst, itp. Czytelnik co rusz odkrywa, że anarchiczne drobiny, które składają się na tę książkę, wymykają się wszelkim próbom scalenia. W pewnym sensie Kafka nr 5 (tudzież 6, 7 i 8) pozostaje w konflikcie z innymi Kafkami, a zwłaszcza z numerem 2 (spiskuje przeciw niemu z numerem 1) – tym samym, który poddał się obłaskawiającym formułom, czyniącym zeń twórcę politycznych alegorii, myśliciela religijnego, mistyka, prekursora egzystencjalizmu… Nie znaczy to wcale, że jako interpretatorzy pozostajemy bez żadnej pomocy – wciąż mamy do dyspozycji ogromną bibliotekę analiz, prace Benjamina, Adorna, Camusa, Arendt, Blanchota, Blooma, Derridy, Deleuze’a czy Agambena (lista jest niezwykle długa). Oznacza to jednak, że Kafce – a już na pewno temu Kafce – nie da się przyprawić takiej czy innej gęby.  

Oczywiście odnajdziemy w tej książce dobrze nam znane wątki oraz obsesje, którymi karmi się to pisarstwo. Pojawiają się wśród nich między innymi: figura intruza, który narusza azylarną przestrzeń domu; tajemniczy przymus lub niejawna zależność, która determinuje życie bohatera („czuje się tak, jakby żył i myślał pod przymusem jakiejś rodziny”); tortura związana z oddziaływaniem prawa („olbrzymia to udręka podlegać prawom, których się nie zna”), z ukrytą bądź jawną przemocą państwa, z sytuacją uwięzienia. Ale Kafka z Próz… to również mistrz komicznego skrótu, obdarzony iście filmową wyobraźnią – zaskakujący nas lapidarnymi notatkami: „W drzwiach ukazała się szpara. Wychynął z niej rewolwer i wyciągnięte ramię”. To – jak powiada Musiał – „twórca proteuszowy obdarzony arcybogatą wyobraźnią, zmysłem paradoksu i absurdalnego komizmu”. Ale to również poeta, wsłuchany w muzykę słów, budujący takie niepokojące obrazy: „Było to pierwsze pchnięcie szpadlem, było to pierwsze pchnięcie szpadlem, ziemia leżała w okruchach, rozbita moją stopą. Dzwonił jakiś dzwon, drżały jakieś drzwi [tekst urywa się]”. Można w tym miejscu powiedzieć, że to nic nowego, nie od dziś wiadomo, że proza Kafki – jak zanotował w Zdradzonych testamentach Milan Kundera – „wzlatuje, niesiona dwoma skrzydłami: siłą wyobraźni metaforycznej i urzekającą melodią”. Ale przepaść dzieląca Konwolut 1920 od Procesu czy Przemiany każe myśleć, że mamy do czynienia z całkiem innym twórcą. I że geniusz Kafki rodzi się wciąż na nowo, wraz z kolejnymi redakcjami, przekładami i lekturami.