Zwyczajny demiurg

Jakub Beczek

Przede wszystkim jeszcze mocniej objawia się aktywność podmiotu, jego wszędobylstwo i ciekawość. Weźmy na przykład nadwrażliwość na dotyk, zapach, na czyjąś obecność. Cecha dla Tomasza Różyckiego charakterystyczna, tutaj – poprzez mnogość ujęć – wydaje się rozciągniętą w czasie przypadłością, która paradoksalnie wyostrza finalny opis. Wszystko po to, aby stworzyć nowe struktury na gruncie dobrze znanych, wytłumaczyć tło i przestrzeń najbliższą, a następnie wyruszyć w podróż i odkryć więcej świata dla siebie. We wczesnych wierszach dużo się dzieje w momencie „przeistaczania” świata, który stoi obok. Pojawiają się konkretne nazwy geograficzne, bliskie poecie miejsca. Momentalnie stają się elementami twórczej zabawy, łaskawej dla rzeczy, na które nie mamy wpływu, a lepiej je odnotować, bo są ważne. Tak jak koniec wieku – czas przerażający, zagadkowy, mroczny, u Różyckiego otwarty na jeszcze nie do końca poznane „coś”, rekonstruowane w wierszu.

Jedną z naczelnych kategorii tej poezji jest pustka, rozumiana dosłownie jako miejsce wydrążone, a z drugiej strony widziane przez pryzmat całej masy działalności twórczych, gotowych umieścić w niej realizację jakiegoś spotkania lub chociażby marzenie o takim spotkaniu. Śledząc narrację poszczególnych tomików, dojść można do wniosku, że obietnica spotkania jest jednym z kluczowych elementów pisarstwa autora Księgi obrotów. Jego podmiot najpierw dobrze rozpoznaje teren, w którym na co dzień żyje, a następnie poszerza mapę eksploracji. Rozpoznawanie terenu zaczyna się od zgłębiania specyfiki teraźniejszości. Jest ona zawsze zorientowana wobec tego, co było. Autorowi nie są obce odniesienia do zjawisk naturalnych, historycznych w swych ciągłych przemianach, wytrącaniu idei poprzez konkretne metamorfozy. Czas się spala, pojawiają się pyłki kwiatów, które wędrują przez nieistniejące granice. Potem rozpościera się mapa, a z takiej opowieści wysnuć można na przykład obraz o wymiarze transcendentalnym, bo przecież w trakcie lektury dociera do nas, że poeta opisuje historię dobrze nam znaną, która odbita w kawałku materiału (całun) dowodzi jakiejś prawdziwości. A może chodzi jedynie o pozostawienie pytania. Nie to jest ważne. Liczy się raczej konsekwencja poetyckiej wizji, wyobraźnia, pozwalająca zamienić zwyczajnie opowiedzianą historię w jej wymiar fundamentalny, bo kierujący w stronę bardzo wyraźnych deklaracji.

Ale poezja Tomasza Różyckiego jednoznacznym deklaracjom się wymyka, czasem podszyta jest ironią. Ta poezja raczej podąża i szuka, niż trwa i wie. Szuka także w budowaniu dialogu. Znajdziemy tu wiele utworów, w których podmiot zwraca się do „jakiejś” drugiej osoby, wobec niej prowadzi narrację. Mimo wszystko jednak sprawy pomiędzy nim a światem regulowane są w pojedynkę. Wczesne wiersze sprawiają wrażenie, jakby porządkowanie teraźniejszości stanowiło warunek dalszego rozwoju poety. Porządek dotyczy zresztą wszystkich sfer działalności, obejmując okres od dzieciństwa do imaginowanej śmierci. Dzieciństwo to czas historyczny, opisany tu za pomocą gęsto nagromadzonych migawkowych spojrzeń, które wskazują na znaną nam geografię, ale udaje się Różyckiemu taką konkretność podbić o kilka stopni, co w konsekwencji prowadzi do stworzenia obrazu uniwersalnego. Historia to także opis uwikłany we wszystkie możliwe uwarunkowania. One nie pojawiają się wprost, ale można je wyczuć w niepokojących kontekstach. I tu znowu podmiot wypełnia swoją przygodę na własną rękę, zdaje relację, umieszczając część opowieści w snach, by tam prowadzić dalszy ciąg walki o widoczność mapy. Wyczekiwanie momentu spotkania jest bardzo realne, gdy oto okazuje się, że kontakt z przeszłością posiada jasny kierunek.

Jednocześnie przez cały czas wiemy, że poeta stara się nie tracić usankcjonowanego przez wieki rekwizytorium. Pamięta o kwiatach i zeschłych liściach, a nawet o słowach wysypujących się z kopert i gdy tylko odgrywa rolę „doświadczonego twórcy”, jeszcze wyraźniej czuć, że sztafaż ten potrzebny mu jest do odkrycia własnego idiomu. Idiom ów przejawia się w metaforyce i symbolach, w obsesyjnie powracających obrazach i słowach. Różycki jest nadrealistą, jeśli za realizm uznamy dokumentowanie przestrzeni najbliższej i konkretnej za pomocą opisu relacjonującego wydarzenie, a nie tworzącego ich poetyckie transpozycje. W pewnym momencie poeta dokonuje nawet ciekawego przesunięcia, polegającego na wyraźnym włączeniu czynności poetyckiej w obręb działalności demiurgicznej, gdzie słowo „demiurg” oznacza kogoś, kto pracuje dla innych, by zagospodarować miejsca puste, wytwarza nowe opowieści i światy w palimpsestowym zamyśle. U Różyckiego ten demiurg jest zwyczajny, ma do czynienia ze zwyczajną, dobrze nam znaną przestrzenią. Nie tworzy z niczego, wytwarza z tego, co wchłania i przetwarza dzięki sile obrazowania. Wydaje się, że przedmiotem pracy takiego właśnie „zwyczajnego demiurga” są krainy i lądy opisane w wierszach z tomu Kolonie. To przestrzenie budowane na nowo, ale stawiane z ruin bądź konstruowane z półfabrykatów. „Stały ląd” to sformułowanie, które spędza sen z powiek, każe pytać poetę nie tylko o zakres wędrówki, ale przede wszystkim o powodzenie wyprawy.

Stawka jest wysoka. Wiemy, jak skutkować może nieumiejętne posługiwanie się słowem. Poezja niejednego zawiodła wszak na manowce, wprowadziła w błąd, dając chwilowe poczucie spełnienia. Sporo w wierszach Różyckiego odniesień do takich modernistycznych wykładni, gdzie pod puszczonym do czytelnika okiem czai się prawdziwa obawa o to, czy wiersz odpowie na pytanie, czy wiersz pozostawia pustkę, czy skłania do ponownego przemyślenia znanych konfiguracji. Ta kwestia wciąż pozostaje dla Różyckiego godna uwagi. Podobnie jak odpowiadające sobie zawołania: „Szkoda, że cię tu nie ma” i „Dobrze, że cię tu nie ma”, które wcale nie muszą wprowadzać transcendencji. Są kwintesencją tej poezji, która funkcjonuje na zasadzie realnego (teraźniejszego, widzialnego) i jego lustrzanego odbicia.

Kolonie poety, miejsca docelowe i tymczasowe, gdzie znaleźć można wszystkie ludzkie wzloty i upadki, wspomnienia, sprawy miłosne i ostateczne, poszukiwania, odkrycia i ich próby, relacje z bliskimi i dalszymi – wszystkie one, podane w obliczu nieuchronnego końca, mogą wywołać lęk i tęsknotę za czymś stabilnym i o tym również Tomasz Różycki rozprawia w tym tomie.