Nie tylko ojciec Witkacego

Anna Żakiewicz

Spłodzenie i wychowanie jednego z najwybitniejszych polskich artystów XX wieku było oczywiście wielką zasługą Stanisława Witkiewicza, ale z pewnością nie jedyną. Sam był malarzem, pisarzem, teoretykiem sztuki, i to niezłym we wszystkich wymienionych dziedzinach. Łatwo się domyślić, że tytuł biografii Witkiewicza autorstwa Natalii Budzyńskiej jest chwytem promocyjnym, jako że więcej osób rozpoznaje jego sławnego syna i może dlatego będą się chciały czegoś dowiedzieć także o jego ojcu, ale dla bohatera książki wydaje się to krzywdzące. Stanisław Witkiewicz również był postacią niezwykłą.

Pochodził ze żmudzkiej rodziny o tradycjach powstańczych, która zapłaciła za to zsyłką na Syberię. Uczestniczył w niej również wówczas piętnastoletni Stanisław. Był on przez całe życie wierny wyznaczonym sobie zasadom i celom. W tym niepokornym duchu wychowywał ukochanego jedynaka, Stanisława Ignacego, czyli późniejszego Witkacego.

Autorka prowadzi nas przez burzliwe losy Witkiewicza seniora, który po powrocie ze zsyłki studiował malarstwo na dwóch znakomitych uczelniach artystycznych w Petersburgu i Monachium, a potem wraz z kolegami malarzami – m.in. Józefem Chełmońskim – stworzył pracownię malarską na poddaszu warszawskiego Hotelu Europejskiego. Na podstawie listów wyszukanych przez autorkę biografii poznajemy jego relacje z matką i siostrami mieszkającymi w Mińsku. Jesteśmy świadkami uwielbienia artysty dla aktorki Heleny Modrzejewskiej, dla której Witkiewicz nawet układał przytoczone w książce wiersze oraz o wiele bardziej prozaicznych początków małżeństwa z Marią Pietrzkiewiczówną, pochodzącą także ze Żmudzi młodą absolwentką warszawskiego Konserwatorium. No i oczywiście dowiadujemy się o chorobie, która w dużej mierze zdeterminowała życie malarza. Z powodu gruźlicy Witkiewicz zamieszkał w Zakopanem i zaangażował się całym sobą w sprawy tej niewielkiej podgórskiej miejscowości – zarówno w problem kanalizacji, jak i kształcenia artystycznego. Przede wszystkim jednak stworzył nowy, choć oparty na miejscowych wzorach, styl w architekturze i sztuce użytkowej zwany zakopiańskim. To mało znany aspekt tej działalności artysty. Nie pobierał on za swoje projekty honorariów, chociaż z uwagi na sytuację życiową pieniądze bardzo by mu się przydały. Pod tym względem Witkiewicz był w ogóle człowiekiem przesadnie honorowym. Nie chciał na przykład przyjmować zapłaty za swoje obrazy od przyjaciół, którzy, chcąc się wywiązać z należności, dokonywali ekwilibrystycznych sztuczek.

Witkiewicz szybko się stał jedną z najważniejszych postaci Zakopanego, na równi z doktorem Tytusem Chałubińskim, Henrykiem Sienkiewiczem, Stefanem Żeromskim, Janem Kasprowiczem i Władysławem Przerwą-Tetmajerem, którzy w swoich utworach opiewali piękno tatrzańskiego pejzażu. Sławił je również Stanisław Witkiewicz w malowanych przez siebie obrazach, zachęcał też do tego syna od jego najwcześniejszych lat.

Autorka biografii wnikliwie opisuje środowisko przybyłych do Zakopanego artystów i ich wzajemne powiązania – także sympatie i animozje, od których nie był wolny i główny bohater książki. Nie mogła więc pominąć romansu Witkiewicza z Marią Dembowską, przy czym całkiem słusznie opowiedziała się po stronie zdradzanej żony, wskazując przy tym na jej wykluczenie towarzyskie, co w życiu codziennym musiało być równie bolesne, jak nielojalność męża. Ostatecznie artysta po przeszło dwudziestu latach małżeństwa wybrał kochankę, z którą w 1908 roku wyjechał do Lovranu na półwyspie Istria, czego powodem miała być kuracja w łagodniejszym od zakopiańskiego klimacie.

Okoliczności pobytu artysty w Lovranie znamy dobrze z zachowanych i opublikowanych w 1969 roku przez Wydawnictwo Literackie, a opracowanych przez Bożenę Danek-Wojnowską i Annę Micińską Listów do syna, z których od lat korzystają badacze życia i twórczości zarówno seniora, jak i juniora. Budzyńska wykorzystała je do zaprezentowania obu artystów, także w ich rodzinnych rolach. Witkiewicz senior jawi się tu jako rodzic nadopiekuńczy, syn zaś – choć jego odpowiedzi się nie zachowały – generalnie sprawia wrażenie nieco opryskliwego. Najwyraźniej jednak cenił opinie ojca o swoich dziełach malarskich i rysunkowych, bo systematycznie wysyłał do Lovranu ich fotograficzne reprodukcje. Fotografie te – w przeciwieństwie do wielu oryginałów – zachowały się, więc łącznie z opiniami o nich wyrażonymi w listach Stanisława Witkiewicza są bezcennym źródłem poznania młodzieńczej twórczości Witkacego.

Witkiewicz spędził na adriatyckim wybrzeżu tylko siedem lat. Zmarł 5 września 1915 roku. Trumnę z jego zwłokami – mimo toczącej się w Europie wojny – Maria Dembowska sprowadziła do Zakopanego, gdzie się odbył uroczysty pogrzeb, w którym uczestniczyły tłumy. Po mszy świętej trumnę z kościoła wynieśli górale, potem zmienili ich pisarze i malarze, między innymi Stefan Żeromski, Leon Wyczółkowski, Teodor Axentowicz, a na końcu legioniści. Były przemowy, Żeromskiemu wzruszenie odebrało głos. Budzyńska przytacza najtrafniejsze według niej słowa Kasprowicza: „Nie był znakomitym mężem stanu, strzegącym interesu narodu na drodze rozumnych kalkulacji, nie był wodzem rozgłośnym, uciekającym się do bohaterstwa i krwi narodu, (…) był tylko polskim artystą, polskim pisarzem i to nam wystarcza. (…) W płonej przemieszkiwał chacie, nie świecił orderami, worka nie miał wypchanego złotem, był człowiekiem prawie ubogim, a przecież jednym z najpierwszych w narodzie”. Trudno chyba o lepsze podsumowanie życia i działalności Witkiewicza. Pochowano go na starym cmentarzu na Pęksowym Brzyzku. Na grobie postawiono żmudzki krzyż smuktalis, który stoi do dziś.

Książki Natalii Budzyńskiej nie sposób przecenić. Napisana została w gawędziarskim tonie, ale solidnie podbudowana źródłami – listami, artykułami z epoki, wspomnieniami. Poza od dawna znanymi faktami zawiera sporo nowych, nie mówiąc o ciekawostkach i anegdotach. Nie brakuje w niej osobistych spostrzeżeń autorki, często rzucających nowe światło na życie i twórczość Stanisława Witkiewicza. Na końcu jest zwięzłe kalendarium, bibliografia oraz indeks, co czyni tę publikację nadzwyczaj użyteczną. Przydałoby się może tylko trochę więcej ilustracji – fotografii, reprodukcji prac. No i jedno zastrzeżenie. Nieco razi używane przez autorkę familiarne określanie Witkiewicza „Stach”.