Węgiel, świece i wielkie kłamstwa
Karol Templewicz
W codziennej pracy zajmuję się kwestiami ESG, czyli sferą łączącą troskę o środowisko, społeczny wpływ instytucji oraz dbałość o właściwy sposób zarządzania. Pojęcie ESG powstało około 20 lat temu, częściowo jako równoległe do pojęcia zrównoważonego rozwoju, a czasami jako jego zastępstwo.
Zajmuję się więc tym, by instytucja, w której pracuję, jak najmniej szkodziła środowisku, co docelowo ma pomagać w opanowaniu planetarnego kryzysu klimatycznego wywołanego działalnością człowieka. Służy temu monitorowanie kwestii środowiskowych oraz wdrażanie odpowiednich zmian.
· Dla specjalistów od ESG głównym wrogiem są, co pewnie nikogo nie zaskoczy, denialiści klimatyczni. Decydenci oraz zwykli ludzie cynicznie, ze strachu lub z głupoty odrzucający jednoznaczne ustalenia nauki są męczącym wyzwaniem. Ich argumentacja zazwyczaj jest mieszaniną bełkotu (mylenie pogody z klimatem), fałszu („mamy do czynienia z naturalnym cyklem temperaturowym”), agresji („chcesz nas uciskać”), ludowego libertarianizmu („gdyby nie podatki, to energia byłaby tańsza”) oraz kilku innych składników (jak absurdalne odwołania do „konkurencyjności”). Na nieszczęście, na te przejawy myślenia potocznego nie można machnąć ręką, ponieważ osoby, które je praktykują, mają prawo wyborcze, a nierzadko niestety zajmują eksponowane stanowiska.
· Pocieszenia szukamy zazwyczaj w świadomości, że choć emisje gazów cieplarnianych rosną, skokowo przybywa mocy produkowanych bez spalania węgla: z wiatru oraz słońca. Wymieniamy się mapami, które pokazują, że lasy zajmują większą powierzchnię Europy niż sto lat temu. Świętujemy każdą nową technologię, rozwiązanie i trik pozwalający zmniejszyć zużycie zasobów. Rodzajem Biblii jest dla nas świetna książka Zrozumieć transformację energetyczną, w której Marcin Popkiewicz prowadzi czytelnika przez tajniki produkcji energii, wzajemne zależności systemów i pokazuje, co trzeba zrobić, by Polska gospodarka przestała opierać się na spalaniu (obecnie głównie rosyjskiego) węgla.
· Podejrzewam więc, że teraz wrogiem numer jeden specjalistów od zrównoważonego rozwoju, zamiast denialistów, stanie się Jean-Baptiste Fressoz. To zapewne kontrowersyjna teza, skoro ten francuski historyk technologii, nauki i środowiska specjalizuje się w badaniach nad historią zmian klimatycznych i ich percepcją. Jest autorem książek analizujących relacje między człowiekiem a środowiskiem, takich jak L’Apocalypse Joyeuse oraz The Shock of the Anthropocene (wspólnie z Christophem Bonneuile). Jego prace podważają popularne narracje dotyczące świadomości społeczeństw na temat skutków działalności przemysłowej dla klimatu. Bada on również, w jaki sposób elity polityczne i naukowe reagowały na zmiany środowiskowe w przeszłości. Jego analizy mają duże znaczenie w kontekście współczesnych debat na temat kryzysu klimatycznego i antropocenu.
· Podkreślmy wyraźnie: Fressoz nie neguje globalnego ocieplenia, a także jednoznacznie kibicuje wysiłkom, by powstrzymać destrukcyjne zmiany klimatu. Robi jednak coś, co jest trudne do przyjęcia: skrupulatnie trzyma się faktów i zadaje trudne pytania. W świetnej pracy More and More and More: An All-Consuming History of Energy (2024) przedstawia wniosek, że żadna transformacja energetyczna nigdy w historii nie miała miejsca. Zamiast zastępować stare źródła energii nowymi (np. drewno węglem, węgiel – ropą itd.), cywilizacja kumulowała ich różne rodzaje. Powinniśmy zatem uważniej przyjrzeć się postulatowi „przejścia” od energii opartej na spalaniu kopalin do czystej, zielonej energii. Skąd ten postulat się wziął i co zasłania?
· Transformacja energetyczna, o której traktuje m.in. wspomniana książka Popkiewicza, nie jest pojęciem neutralnym. Co więcej, zdaniem autora More and More and More jest pojęciem niebezpiecznym: ma usypiać i uspokajać. Zamiast pokazywać pilność kryzysu klimatycznego, którego rozwiązanie lub choćby złagodzenie wymaga bezprecedensowego wysiłku, sugeruje: wystarczy, że powtórzy się proces, który zaszedł już w historii kilkakrotnie, i tyle. Fressoz pokazuje jednak, że jest to fałszywy obraz.
· W pierwszej części swojej książki podąża śladem Davida Edgertona, który w książce The Shock of the Old: Technology and Global History since 1900 z 2019 roku przypuścił frontalny atak na historię technologii koncentrującej się na przełomowych wynalazkach i ich wpływie na społeczeństwo. Poświęćmy chwilę uwagi brytyjskiemu historykowi, u którego Fressoz mocno się zadłuża.
· Edgerton dokonuje analizy z perspektywy materialności technologii oraz zwraca uwagę na trwałość starszych narzędzi i rozwiązań, które w wielu przypadkach pozostają kluczowe mimo postępującej innowacji. Przekonuje, że stare technologie mogą być istotniejsze dla życia ludzi niż wywołujące ekscytację (i zwyżkę akcji) nowości. Pokazuje na przykład, że armie drugiej wojny światowej, którą uznaje się za pierwszą „mechaniczną wojnę”, na niespotykaną wcześniej skalę wykorzystywały konie. Twierdzi również, że pomimo zaawansowanej technologii wojskowej, broń palna – od karabinów po moździerze – pozostaje fundamentem współczesnych sił zbrojnych. Nawet w erze dronów i wojny elektronicznej, konflikty wciąż są często rozstrzygane przez piechotę używającą klasycznej broni. Inne przykłady ilustrujące tezę, że nowe nie wypiera starego, ale tworzy zazwyczaj nowy kontekst dla jego funkcjonowania, to pozostające wciąż w użyciu tradycyjne narzędzia rolnicze czy szerokie wykorzystanie maszyn do pisania i faksów, które są relatywnie proste w naprawie, niezawodne oraz nie wymagają rozbudowanej infrastruktury. Faks pozostaje narzędziem szeroko stosowanym w trzecim najbogatszym kraju świata – Japonii.
· Historia technologii jest zatem przede wszystkim teorią sposobów jej użytkowania, a nie samych wynalazków. Fetyszyzujemy wynalazki, podczas gdy kluczowe jest ich długoterminowe zastosowanie. Technologie nie umierają, lecz zmieniają swoje funkcje. Postęp (o ile w ogóle możemy użyć takiej kategorii) nie jest linearny: nowe technologie nie zawsze wypierają stare, lecz często współistnieją z nimi przez dziesięciolecia, zależnie od warunków ekonomicznych, społecznych i infrastrukturalnych. Perspektywa Edgertona zbliża się tutaj do perspektywy Bruno Latoura, który w swoim głośnym Nigdy nie byliśmy nowocześni (oryg. We Have Never Been Modern, 1991) pokazywał, że „nowoczesność” jest pewnym złudzeniem: nigdy nie zrealizowaliśmy postulatu obiektywnego, naukowego oglądu świata, rozdzielenia przedmiotu i podmiotu badania. Technologie, polityka, nauka i kultura zawsze były splecione: na przykład dziura ozonowa to zarówno problem naukowy, jak i polityczny – nie dałoby się go rozwiązać, traktując wyłącznie jako zagadnienie chemiczne lub z drugiej strony wyłącznie jako problem polityki międzynarodowej.
· Wróćmy do książki Fressoza. Jej pierwsza część składa się niemal wyłącznie z drobiazgowej analizy danych oraz oglądania pod lupą technologicznych procesów związanych z wydobyciem i zużyciem węglowodorów. Ten opis służy do tego, by pokazać, jak bardzo koncepcja następujących po sobie zamkniętych etapów czy er jest metaforyczna i nie odpowiada materialnej rzeczywistości. Sformułowania, takie jak „era węgla” czy „era ropy” bazują z jednej strony na intelektualnej modzie przedwojnia, a z drugiej na wybiórczej interpretacji danych: względny spadek zużycia drewna, węgla czy ropy jako źródeł energii traktowano jako zmianę absolutną.
· Podobnie jednak jak pojawienie się samolotów, czołgów, transporterów itd. oznaczało koniec końców zwiększone zapotrzebowanie na konie, tak choćby spalanie węgla nie wyeliminowało zapotrzebowania na drewno. Połowa świata wciąż gotuje na piecach opalanych drewnem. Co ciekawsze, Fressoz pokazuje, jak różne materiały są ze sobą związane. Zwiększone wydobycie węgla wywołało ogromny popyt na drewno. Wzrosło zapotrzebowanie na stemple (z drzew iglastych) do podpierania szybów górniczych (technologia dominująca wszędzie do lat 50. XX wieku. Wycinka coraz większych połaci lasów – w Stanach Zjednoczonych, we Francji oraz w ZSRR zwiększyła zapotrzebowanie na transport kolejowy. Kolej używała podkładów z drewna zabezpieczanego trującym kreozotem produkowanym z ropy (to ten charakterystyczny zapach pozwalający już z pewnej odległości wywąchać linię kolejową, który co starsi z nas pamiętają). Pociągi z kolei napędzała para, uzyskiwana ze spalania w piecach drewna i węgla. Podobnie ropa naftowa: początkowo wydobywana była za pomocą drewnianych wież wiertniczych i transportowana w drewnianych beczkach. Później zarówno wieże, beczki, tankowce, jak i coraz dłuższe rurociągi wymagały stali. Stal zaś wytwarza się w piecach opalanych węglem (procesowi koksowania węgla poświęcony jest całkiem obszerny fragment). Tak jak węgiel nie zastąpił drewna, tak ropa nie zastąpiła węgla. Przeciwnie wielokrotnie wzrosło zużycie wszystkich tych materiałów.
· Wraz z apetytem na materiały, stają się one coraz bardziej ze sobą związane, łańcuchy dostaw ulegają wydłużeniu, co generuje kolejne zależności: „w 1938 roku konwój przewożący syberyjskie drewno do Szkocji składał się z trzech radzieckich lodołamaczy zbudowanych w Anglii i napędzanych ropą (…) w 1958 roku pierwszy lodołamacz o napędzie jądrowym posłużył do ułatwienia handlu z syberyjskimi portami, z których eksportowano wielkie ilości drewna”.
· W innym miejscu autor More and More and More przytacza pojawiającą się w prasie i książkach tezę, że wydobycie ropy naftowej w Stanach „uratowało życie wielorybów”. W zestawieniu z danymi okazuje się ono całkowicie fałszywe: znalezienie ropy w USA i zwiększenie skali jej wydobycia wcale nie oznaczało końca wielorybnictwa. Co więcej w XX wieku zabito trzy razy więcej waleni niż przez cały wiek XIX. Ich tłuszcz, jak się okazało, stanowił kluczowy składnik smarów do maszyn służących wydobyciu ropy. Kres rzezi wielkich morskich ssaków położyło dopiero wykorzystanie olejów z drzewa jojoba.
· Z książki dowiemy się też, że wyobrażenie, według którego oświetlenie gazowe wyparło świece, by zostać następnie zastąpione przez elektryczność, należy włożyć między bajki. Oświetlenie gazowe używane było przede wszystkim na ulicach największych miast. Znacznie większy wpływ, jak pokazuje, po raz kolejny drobiazgowo przytaczając dane, francuski historyk, miało opracowanie dzięki postępowi chemii nowej technologii wytwarzania świec, które paliły się jaśniejszym światłem, dłużej i można było je produkować masowo. Produkcja świec była ogromnym przedsięwzięciem wymagającym zaawansowanych technologii oraz logistyki. Znów: w historii oświetlenia próżno szukać dowodów na całkowite zastąpienie jednej technologii przez drugą.
· Skoro historyczne dowody jednoznacznie wskazują, że transformacje energetyczne nigdy nie miały miejsca, skąd w takim razie wszechobecność tego pojęcia? Odpowiedzi na to pytanie udziela druga część książki, która jest socjologiczną analizą dyskursu połączoną z analizą osobistych i biznesowych powiązań aktorów kluczowych dla tworzenia polityk klimatycznych. Szczególnie uważnie Fressoz przygląda się historii III grupy roboczej IPCC. Dla niewtajemniczonych, skrót IPCC oznacza Intergovernmental Panel on Climate Change – Międzyrządowy Zespół ds. Zmiany Klimatu. Został powołany przez Organizację Narodów Zjednoczonych w celu monitorowania i oceny wszystkich globalnych badań naukowych związanych ze zmianą klimatu. Denialiści mają w zwyczaju oskarżać Panel o to, że jest częścią spisku, który ma na celu gnębienie „zwykłych ludzi” i w tym celu wymyśla nieistniejące zagrożenia. W rzeczywistości jest to sieć badawcza składająca się z trzech grup roboczych. Dwie pierwsze tworzą naukowcy takich specjalności, jak fizycy atmosfery, klimatolożki czy hydrolodzy, których zadaniem jest badanie występowania zmian klimatu oraz ocena ich skutków.
· Fressoz skupia uwagę na III grupie roboczej, której zadaniem jest „łagodzenie zmian klimatu”, czyli, nieco upraszczając, odpowiedzi na to, co wykryją dwie pierwsze grupy. Francuski historyk pokazuje, że owszem, istnieje grupa wpływowych osób, które w ramach IPCC mocno wpływają na politykę: przedstawiciele koncernów paliwowych, przemysłu oraz krajów, które skutecznie blokują odważniejsze działania w dziedzinie klimatu. Fressoz pokazuje, jak USA oraz Rosja świadomie obsadzały stanowiska w IPCC, by blokować wszelkie realne zmiany.
· Jak czytamy: „Grupa III IPCC ma więcej ekspertów powiązanych z firmami paliw kopalnych niż z sektorem energii odnawialnej, a – o ile mi wiadomo – żadnego przedstawiciela producentów rowerów. Wśród zaangażowanych specjalistów znajdziemy pracowników Total, Exxon, ENI, Mobil Oil, Saudi Aramco, Elf, ESKOM, Du Pont, Japan Automobile Research Institute, Volvo, Aluminium Institute, World Coal Institute, Ford Motor Company, Air Transport Association of America, Mitsui Co. (handel surowcami), IPIECA i American Petroleum Institute (lobby naftowe), a także przedstawicieli chińskiego Ministerstwa Elektryczności. W pewnym momencie ta dominacja sektora paliw kopalnych stała się wręcz kłopotliwa: Brian Flannery, główny autor raportów Grupy III w latach 1998 i 2007, był jednocześnie rzecznikiem ExxonMobil – firmy, która wówczas wiodła prym w promowaniu klimatycznego denializmu. Nie należy jednak traktować tej infiltracji jako świadomej manipulacji: eksperci powiązani z przemysłem stanowią mniejszość, a badacze nie są naiwni. Niemniej ukazuje to kompromisowy charakter IPCC i jego dążenie do uwzględniania wszystkich „interesariuszy”, nawet tych, którzy aktywnie przyczyniają się do pogłębiania problemu”.
· Ale problemem, który jest może nawet większy niż interesy trucicieli, jest rama poznawcza, w której staramy się zamknąć kryzys klimatyczny. Fressoz przypuszcza tu frontalny atak, pokazując, że język, którym dziś opisujemy kryzys klimatyczny, został ukształtowany w latach 70. XX wieku, w reakcji na kryzys paliwowy, i służył raczej do zarządzania rynkiem energii niż do realnej transformacji. Pojęcia takie jak „efektywność energetyczna”, „zrównoważony rozwój” czy „dywersyfikacja źródeł energii” miały wówczas na celu przede wszystkim uniezależnienie Zachodu od ropy z Bliskiego Wschodu, a nie ochronę klimatu. Fressoz argumentuje, że te same koncepcje zostały później zaadaptowane do debaty o globalnym ociepleniu, co sprawiło, że problem traktowano jako kwestię optymalizacji systemu energetycznego, a nie konieczność głębokiej, strukturalnej zmiany w sposobie funkcjonowania gospodarki. W efekcie zamiast dążyć do radykalnego ograniczenia emisji, wciąż modyfikujemy modele wzrostu, nie kwestionując ich podstaw.
· Najbardziej chyba dostaje się Williamowi Nordhausowi. Nordhaus to ekonomiczny celebryta, laureat Nagrody Nobla i jedna z postaci ważnych w środowiskach biznesowych mierzących się z kwestiami klimatycznymi. W tworzonych przez siebie modelach ekonomicznych podchodzi on do zmian klimatycznych z charakterystycznym dla ekonomii neoklasycznej optymizmem: jego zdaniem rynki, innowacje technologiczne i odpowiednio dobrane mechanizmy cenowe pozwolą na stopniowe i bezbolesne ograniczenie emisji gazów cieplarnianych. Jean-Baptiste Fressoz nie zostawia na tej koncepcji suchej nitki, wskazując, że fundamentem myśli Nordhausa jest złudne przekonanie, iż przyszłe pokolenia, bogatsze dzięki nieprzerwanemu wzrostowi gospodarczemu, będą mogły łatwo poradzić sobie ze skutkami globalnego ocieplenia. Takie założenie, choć eleganckie w matematycznych modelach, prowadzi do systematycznego bagatelizowania skali kryzysu klimatycznego, gdyż przyszłe straty są uznawane za mniej istotne niż dzisiejsze koszty transformacji energetycznej. Absurdalne jest choćby, zdaniem Fressoza, założenie modelu DICE, w którym „optymalna ścieżka” emisji gazów cieplarnianych jest identyczna z taką, w której żadne środki zaradcze nie są wdrażane, a zaczyna się z nią rozchodzić w bliżej nieokreślonej przyszłości. (Pamiętam, że kiedy pierwszy raz miałem styczność z tym modelem w trakcie studiów podyplomowych, wywołał on wśród słuchaczy spore zdziwienie). Nordhaus nie postrzega katastrofalnych konsekwencji zmian klimatu jako egzystencjalnego zagrożenia, dowodzi Fressoz, lecz jako koszt, który można skalkulować i stopniowo redukować – podobnie jak państwa stopniowo regulują inflację czy podatki.
· Autor More and More and More argumentuje, że tego rodzaju podejście legitymizuje opieszałość polityczną i stanowi intelektualną podbudowę dla polityki business as usual, w której wielkie koncerny i rządy zachowują złudzenie działania, podczas gdy rzeczywiste emisje wciąż rosną. Co więcej, w przeciwieństwie do Nordhausa, który ufnie spogląda w stronę technologicznego postępu jako narzędzia naprawy, Fressoz przypomina, że innowacje w przeszłości częściej wzmacniały niż ograniczały eksploatację zasobów naturalnych. Krytyka ta nie jest jedynie polemiką z jednym ekonomistą, ale fundamentalnym zarzutem wobec całej współczesnej logiki zarządzania kryzysem klimatycznym, która zamiast działać w obliczu zagrożenia, woli je przeliczać i oswajać.
· Fressoz pokazuje także, że nie istnieje postulowana przez Nordhausa magiczna technologia, która jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozwiąże wszystkie problemy. Odwołuje się tu z jednej strony do przykładów historycznych: na przełomie XIX i XX wieku często wyrażana była nadzieja, że elektrownie wodne pozwolą przenieść cywilizację w czystszą epokę i stopniowo wyeliminować potrzebę spalania węgla. Nic takiego nie nastąpiło pomimo potężnych inwestycji i rozwoju hydroenergetyki. Z drugiej zaś wskazuje, że modele ekonomiczne nie wyjaśnią, w jaki sposób właściwie transformacja ma nastąpić.
· Koszt transformacji energetycznej, zauważa Fressoz, zostaje oszacowany i wyrażony w pieniądzu. Jest to jednak liczba, która niewiele mówi o tym, co w praktyce należy robić, ponieważ powstrzymanie zmian klimatu i ograniczanie ich skutków jest ekstremalnie złożonym procesem politycznym, społecznym i technologicznym. Jak czytamy: „Cztery biliony dolarów rocznie – taka według najnowszego raportu jest cena transformacji, ale nie sposób znaleźć w nim wyjaśnienia, w jaki sposób ta fortuna zmieniłaby chemię cementu, stali czy tlenków azotu, ani jak miałaby przekonać kraje wydobywcze do zamknięcia swoich szybów naftowych i gazowych”. Czyli, by użyć słów Kazika: „nie umiemy wypowiedzieć tego, co chcemy policzyć”.
· Czy zatem powinniśmy zamknąć wszystkie działy ESG, zrezygnować ze „zrównoważonego rozwoju” i tak, jak chcą krytycy, skupić się na „konkurencyjności” (za tym pojęciem kryje się chęć powrotu do darmowego zanieczyszczania powietrza, gleby i wody, a także rezygnacja z wymagania, by produkty nie powodowały negatywnych skutków zdrowotnych)? Jean-Baptiste Fressoz wcale nie byłby z takiego obrotu spraw zadowolony. Po pierwsze sam wskazuje, że np. w energetyce udało się osiągnąć spory sukces: już nawet 40% procent prądu jest globalnie produkowane z odnawialnych źródeł. W wywiadach i rozmowach podkreśla jednak, że robimy o wiele za mało. Uważa, że kryzys klimatyczny jest egzystencjalnym zagrożeniem dla cywilizacji.
· Chodzi zatem o to, by zanim zaczniemy przeliczać klimat na dolary, przyjrzeć się temu, jak rzeczywiście sprawy się mają. W sytuacji, gdy debata wciąż jest hamowana przez obsesję na punkcie węgla, ignorancję społeczeństwa (52% ankietowanych uważa, że obecne zmiany klimatu są wynikiem „naturalnych cykli”) oraz ogólną nieufność do zmian, jest bardzo ważne, by przesuwać ją w stronę większego realizmu. Bo tylko właściwa diagnoza pozwala na skuteczne leczenie.