Trzy cnoty literatury i słodki puder wyobraźni
Marta Tomczok
W 2024 roku w Uniwersytecie Łódzkim Joanna Bator wygłosiła trzy wykłady na temat wyobraźni, buntu, współczucia i troski. Była to kontynuacja cyklu Łódzkich Wykładów z Poetyki, organizowanego przez Wydział Filologiczny Uniwersytetu Łódzkiego oraz Dom Literatury w Łodzi. Idea spotkań narodziła się w 2018 roku, kiedy do Łodzi przybyła z wykładami Olga Tokarczuk, jeszcze przed otrzymaniem Nagrody Nobla. Po niej, w kolejnych latach, odwiedzili miasto m.in. Monika Sznajderman, Andrzej Stasiuk i Mariusz Szczygieł. W 2025 roku wykładowczynią Uniwersytetu Łódzkiego została Dorota Masłowska.
Wyjaśnijmy od razu, że tego typu wykłady otwarte dla publiczności, organizowane w murach akademii, nie są w Polsce rutyną. Ich koncepcja opiera się na czymś więcej niż na populistycznym geście promowania uczelni czy ocieplania jej wizerunku i wspierania procesu rekrutacji. Joanna Jabłkowska, była dziekan Wydziału Filologicznego, w książce W moje strony. Trzy wyprawy w stronę wyobraźni, współczucia i troski, wyjaśnia ich ideę w odniesieniu do bogatej i długiej tradycji niemieckiej, szczególnie do powojennego cyklu wykładów dla szerokiej publiczności wygłaszanych w Uniwersytecie we Frankfurcie nad Menem. Był to cykl zorganizowany na wzór otwartych wykładów amerykańskich – przypomnijmy, że jednym z najznamienitszych efektów tamtego doświadczenia są Wykłady amerykańskie Italo Calvino – cykl, jak naówczas, nieoczywisty i rewolucyjny. Zaproszono młodą zdolną kobietę, która, pisze Joanna Jabłkowska, już w czasach adenauerowskich Niemiec Zachodnich łamała wiele konwenansów. Była nią doskonale znana także w Polsce Ingeborg Bachmann. W kolejnych latach Frankfurt zaprosił Marie Luise Kaschnitz, Heinricha Bölla, Güntera Grassa i Martina Walsera. Większość z nich w czasie rozmów ze słuchaczami odnosiła się do konfliktów w powojennej Europie i kwestii rozliczania Niemiec ze spuścizną nazizmu, a więc tematów społeczno-politycznych. Z czasem zaczęły się pojawiać wykłady, powiedzielibyśmy, bardziej akademickie i poetologiczne, a mniej zaangażowane, otwierając przed słuchaczami pole bogatej i ciekawej opowieści o warsztacie pisarzy, ich twórczości i jej powiązaniach z wartościami ogólnoakademickimi.
Uniwersytet we Frankfurcie nie był jedynym takim miejscem w Europie Zachodniej. Jak podaje Joanna Jabłkowska, podobne cykle organizowały Uniwersytet Duisburg-Essen, który ufundował stanowisko docenta Poet in Residence, Akademia Nauk i Literatury w Moguncji czy uniwersytety w Paderbornie, Innsbrucku, Kassel, Grazu i Bambergu. W tej chwili w Niemczech odbywa się corocznie ponad 30 tego typu wydarzeń, gdzie sprawy poetyki dzieła zaproszonego pisarza są pierwszorzędne, stając się punktem wyjścia do snucia przez gości opowieści dialogujących z kręgiem literatury, w jakiej się obracają. Zainicjowanie podobnej tradycji w Polsce wydaje się ze wszech miar zrozumiałe i warte każdego poświęcenia (niezależnie od czasu, bo przecież Monika Sznajderman i Andrzej Stasiuk mieli swoje wykłady wygłosić w pandemii). Cykl Łódzkich Wykładów z Poetyki znajduje więc nie tylko odpowiednie miejsce w bogatej historii intelektualnej Europy, ale też ma swoje bardzo konkretne uzasadnienie jako coś nowego w humanistyce polskiej.
Książka W moje strony. Trzy wyprawy w stronę wyobraźni, współczucia i troski z esejami Joanny Bator jest pierwszą publikacją związaną z tym cyklem, tak wyraźnie zwracającą uwagę na powiązania między jego ideą a wygłoszonymi wykładami. Jak zaznacza w zakończeniu komentarza Joanna Jabłkowska, ma ona szansę stworzyć nową więź między twórcą a odbiorcą; nową i potrzebną, albowiem ani drukowane wykłady polskich pisarzy na temat ich własnej twórczości, ani metaliterackie eseje niemające źródeł mówionych nie zadomowiły się w naszej literaturze, co nie oznacza, że zadomowić się nie mogą. Przeciwnie, wydaje się, że pomysł łódzkiej filologii ma duże szanse bycia twórczo podchwytywanym i rozwijanym. No i ma – mówiąc wprost – niewyczerpany wręcz potencjał (dotąd wykładów, dopokąd pisarzy).
Tematy, jakimi w swoich wykładach zajmuje się Joanna Bator, są dla współczesnych twórców i twórczyń literatury, podstawowe. Bez wyobraźni nie ma pisania, a bez współczucia i troski – wyobraźni relacyjnej, stanowiącej dziś fundament najchętniej czytanych i pisanych opowieści. Te trzy kategorie, opowiadane i wyjaśniane przez pisarkę w bogato inkrustowanych konceptami z różnych epok i tradycji przykładami, nie są jednak tylko mową pochwalną na temat tego, co już napisała i co napisać, jej zdaniem, jeszcze można. Bator bardzo płynnie (nic u niej zaskakującego, wszak to pisarka pływaczka w sensie warsztatowym) przechodzi od własnych doświadczeń do figur umysłu i przesuwa przed nami materię własnego życia niczym osoba nakrywająca do stołu, która w jednej chwili narzuca na niego obrus, kładzie łyżeczki, szklanki i talerze, i zastawia go wieloma półmiskami z parującym jeszcze jedzeniem. Czytelnikowi trudno się zorientować, kiedy to, co u pisarki intymne i prywatne, zmienia się w ogólnodostępne opowieści, z których korzystać możemy wszyscy.
Zacznijmy od początku, od wyobraźni, którą Joanna Bator stawia na pierwszym miejscu wśród cnót pisarskich. Zanim Bator została pisarką, pracowała na akademii. Była jedną z pierwszych filozofek praktykujących w Polsce feminizm w sensie akademickim. W 2001 roku opublikowała Feminizm, postmodernizm, psychoanalizę, jedną z ważniejszych prac na ten temat, wprowadzając ją na właściwie zupełnie wtedy jeszcze pusty polski rynek. Aby uwolnić się od mocy tamtych doświadczeń i uprzątnąć wyobraźnię, zrezygnowała z pracy zawodowej. Ale nie porzuciła jej nigdy w sensie symbolicznym, dochowując, co widać także w jej najnowszej książce, wierności rzemiosłu. Można wręcz powiedzieć, że Bator wciąż cała jest stamtąd, z teorii ważnych na uniwersytecie na początku XXI wieku i oczywiście także z o wiele nowszych, szczególnie dalekowschodnich. Ale jej materiał językowy, nie myślenie, a materiał właśnie, w całości został przepracowany, dzięki czemu idee akademickie mogły się przedzierzgnąć w nazwy, sekwencje, fabułę i metafory. W substancję literatury.
Wyobraźnia to nie tylko substancja, to także odpowiedzialność i troska. Figurę Golema z Pragi wyobraźnia Bator przemienia w postać bohatera odpowiedzialnego za czyny wyobraźni i jej twórczą aktywność. To ważna konstatacja, szczególnie w czasach popularności wyobraźni relacyjnej, obracanej przez humanistów niczym kostka Rubika, we wszystkie możliwe strony. Bator wie, jak skończyć grę z sukcesem. Golem, zapamiętany jako monstrum, miał być kimś, kto powinien pomagać, ale jego działania wymknęły się rabinowi Lwowi, jego twórcy, spod kontroli. Zamiast wspierać, zaczął rujnować. Tym, co powinno nas, ludzi, powstrzymywać przed rujnowaniem innych za pośrednictwem wyobraźni, jest właśnie troska – nie zaś chęć zemsty czy zawiść. Bator pisze w tym kontekście o innej starej, ale ważnej figurze wziętej z Ewangelii – o Marcie, siostrze Marii. To odpowiedź autorki Piaskowej Góry na „czułą narratorkę” Olgi Tokarczuk. Marta jest o wiele mocniej zakorzeniona w tradycji, dobrze znana, choć nieco odtrącana przez swoje zapracowanie i rozproszenie. To narratorka, która nigdy nie ma za wiele czasu i żyje w biegu, często podejmując działanie za innych, w ich imieniu. Harda, prawdomówna narratorka staje się z czasem uosobieniem parezji, cnoty mówienia prawdy bez względu na wszystko. Bator wybiera jednak bardziej wysublimowaną wersję tej cnoty, pisząc o parezji jako trosce o kształtowanie własnego życia, by było dobre i piękne.
Chyba najbardziej interesującą kwestią, o której pisze Joanna Bator, jest fikcja jako prawda. W czasach ogólnego zwątpienia w literaturę, awansu dokumentalistyki do pierwszej ligi oraz dewaluacji prawdy jako punktu odniesienia refleksja o przekuwaniu w nią wyobraźni wydaje się szczególnie istotna. Bator nie pisze za wiele o języku. Nie ma wątpliwości, że mogłaby to zrobić, ale akurat tę sprawę odsuwa na bok, choć to chyba właśnie tam, w ruchach tanecznej wyobraźni, która raz pędzi samolotem do Japonii, kiedy indziej przysiada zagubiona w czasie grzybobrania pod drzewem, mogłaby pisarka znaleźć jeszcze wiele inspiracji dla kolejnych wykładów. Poczekajmy na ich prezentację, szczególnie że to, co Bator tutaj pokazała, czyli trzy cnoty literackie, to obiecujący i w jakimś sensie przełomowy poemat. Właśnie poemat, a nie wykłady, dlatego że roztańczona wyobraźnia Bator przesuwa się z gracją pomiędzy akapitami, nie zatrzymując się nigdzie na dłużej, nie drażniąc i nie drążąc. Jeśli chcieć ją skomunikować z którąś z wartości opisywanych w Wykładach amerykańskich przez Italo Calvino, byłaby to lotność. „Wyobraźmy sobie troskliwą narratorkę jako tańczącą w tekście postać posypaną białym pudrem, obecną, ale prawie niewidoczną tkaczkę osnowy” – pisze Bator. A ja sobie ją wyobrażam jako tancerkę unoszącą się ponad literami, posypaną słodkim proszkiem rachatłukum. Ma na sobie wszystko naraz i pędzi w swoją stronę, przyciągana jedynie siłą obcej planety – wyobraźni.