Faszyzm: oczywistość

Marek Tabin

Aktualne ostrzeżenie przed tendencjami autorytarnymi czy mało udany pamflet polityczny? Trafny katalog socjotechnik faszyzmu, a może łatwe i ryzykowne etykietowanie przeciwnika? Prezentujemy kontrapunktowo dwie wypowiedzi o tej samej książce, którą nasi recenzenci odebrali w zupełnie różny sposób. Intencją autorki jest ostrzeżenie przed nadchodzącą falą autorytaryzmu w całym rozwiniętym świecie. Albright nie przeprowadza analizy doktryn dotyczących faszyzmu. Jej zdaniem jakiś rodzaj faszyzmu musi nastąpić po okresie demokracji, jeśli tylko rządzący doprowadzą do masowego niezadowolenia, co praktycznie wydaje się regułą. Motto książki, cytat z Primo Leviego – „Każda epoka ma swój faszyzm” – stanowi właściwie jej streszczenie.

Faszyzm zaczyna się od sprzyjającej atmosfery. Jest reakcją społeczeństwa na zjawiska nieakceptowane – dlatego trendowi temu trudno cokolwiek zarzucić. Ale na fali niezadowolenia pojawiają się przywódcy, tacy jak Mussolini czy Hitler, których celem jest władza, a niekoniecznie wprowadzenie zmian społecznych zmniejszających napięcie i poczucie zagrożenia. Nie tyle więc zaspokajają oni popyt na silną rękę wprowadzającą konieczne zmiany, ile – budując poczucie zagrożenia – popyt ten wzmacniają. To wystarcza do stworzenia pełnej postaci faszyzmu. Władza absolutna uruchamia mechanizm jej wzmacniania poprzez represje lub ekspansję zewnętrzną.  

Wszystkie istotne cechy socjotechniki faszyzmu widać już na samym początku: dehumanizacja tak zwanych obcych, wzmacnianie zbiorowych resentymentów, sianie pogardy wobec instytucji demokratycznych i trójpodziału władzy, tworzenie podziałów w społeczeństwie, poczucie nieomylności i samowładztwa, obietnice rozwiązania wszystkich problemów społecznych, udawany szacunek dla mas albo elektoratu.

Oczywiście faszyzmy w różnych krajach i epokach mogą się bardzo różnie nazywać, posługiwać się różnymi symbolami. Dla Albright faszyzm nie jest ideologią; jest sposobem sprawowania władzy absolutnej, wykorzystującym różne ideologie (na przykład socjalistyczną), czasem je zmieniającym. Czyli – choć autorka tego wprost nie pisze – komunizm to właściwie też faszyzm. Życiorys Albright (z pochodzenia Czeszki, Jany  Korbelovej) skłania do niezbyt precyzyjnego odróżniania komunizmu od faszyzmu. Po raz pierwszy, w 1939 roku, z rodzicami uciekała z ojczyzny przed Niemcami, po raz drugi – przed komunistami w 1948 roku, już na zawsze. W nowym kraju objęła stanowisko sekretarza stanu USA w rządzie Billa Clintona. Potrafi patrzeć na faszyzm oczyma ludzi ówcześnie żyjących, dzięki czemu wyjaśnia poparcie mu towarzyszące i jednocześnie ostrzega współczesnych: symbolika, nazwy, nawet hasła mogą się już nie powtórzyć, ale warunki, które utorowały drogę rządom silnej ręki – jak najbardziej. W momencie rodzenia się faszyzm nie jest jeszcze tym, czym staje się później. Początkowo polega na dążeniu do pełnej władzy w przekonaniu, że po jej zdobyciu wszystkie problemy da się łatwo rozwiązać. W tym ujęciu faszyzm (a także komunizm) są rezultatem umysłowości prymitywnej, widzącej politykę oczyma „małego Kazia”, który wierzy, że wystarczy wydawać odpowiednie rozkazy oraz karcić nieposłusznych, by było dobrze. Polityk faszystowski nie uważa siebie za fragment historii swego narodu, raczej za jej początek, świecący jasno i triumfalnie. W sumie całe zło faszyzmu płynie z cech osobowości, połączonych z autorytarną strukturą władzy.

Po zdobyciu władzy rządzący korzystają z istnienia dwóch oddzielnych sfer: idei (ocalamy świat, walczymy z rozkładowymi tendencjami, przywracamy godność itd.) oraz rzeczywistości (terror, trupy, gospodarka coraz mniej nastawiona na potrzeby ludzkie). Sfery te w świadomości – zarówno polityków, jak zwykłych ludzi – nie łączą się ze sobą; do ostatnich dni faszyzmu funkcjonują oddzielnie.  

Autorka omawia szczegółowo proces zdobywania władzy w głównych krajach faszystowskich: Włoszech, Niemczech i Hiszpanii. Pisze też o Węgrzech, a nawet o Stanach Zjednoczonych, gdzie – jej zdaniem – faszyzm jest jak najbardziej możliwy, przede wszystkim dlatego, że Amerykanie uważają, że jest niemożliwy. Zresztą już tam był: faszyzm antyfaszystowski i antykomunistyczny, czyli maccartyzm. Pisze o różnicach między faszyzmem a komunizmem, podkreślając jednak, że łączy je sprawa zasadnicza: posługiwanie się przemocą i językiem przemocy.  

Książka zawiera wiele anegdotycznych szczegółów dotyczących relacji między politykami, ich osobowości, kłopotów (na przykład Hitler nie miał konta bankowego i był z tego dumny). Albright pisze też o komplikacjach związanych z poczuciem wielkości. Mussolini postanowił dać sobie Grecją radę bez wsparcia Hitlera. Poniósł jednak klęskę, poprosił Hitlera o pomoc, otrzymał ją, dlatego Hitler opóźnił inwazję na Związek Radziecki, w wyniku czego spotkała go rosyjska zima – i tak została przegrana druga wojna światowa. W ten sposób głupota osobowościowa decyduje o zdarzeniach historycznych.  

Książka powstała ze smutnego zadziwienia tym, że tamta (z 1989 roku) „wzniosła wizja (…) zanika, (…) buduje się głębokie podziały (…), a faszyzm tak często powraca w naszych dyskusjach”. Jest więc ze wszech miar aktualna; w Polsce ukazała się kilka miesięcy po publikacji angielskiej. Autorka wielokrotnie podkreśla, że jednym z czynników prowadzących do zwycięstwa faszyzmu jest postawa polityków liberalnych czy socjaldemokratycznych, pełna wahań, fałszywych nadziei i strachu przed zdecydowanymi krokami. Trudno byłoby wyliczyć wszystkie sprawy, w stosunku do których refleksje autorki pasują do dzisiejszej Polski: polityczne, a nie merytoryczne kryteria polityki personalnej, taktyka budowania coraz głębszych podziałów między zwolennikami a przeciwnikami, emigracja specjalistów, rządzenie jako rozdawanie… Można się też dowiedzieć z tej książki, że zwyczaj polityków obrażania wszystkich wokoło nie został wynaleziony w Polsce – Wenezuela wyprzedziła nas w tej kwestii.  

Czasem Albright się gubi. Pisze, jakoby Putin tylko dlatego nie został faszystą, że nie było takiej potrzeby. Zapomina, iż dojście faszystów do władzy tłumaczy logiką procesu politycznego, a nie potrzebą. Twierdzi, że faszyzm zaczyna się od masowego niezadowolenia, ale to niezadowolenie traktuje czasami jak nieuniknione zjawisko przyrodnicze. „Demokracja to nie ustrój (…), to stan umysłu” – pisze Albright. Zaś okres faszyzmu zawsze kończy się słowami „nigdy więcej”. Wypowiadanymi łatwo, bezmyślnie i bez poczucia zobowiązania.u3