Ułamkowe transakcje, cierpkie zbitki

Ireneusz Staroń

Nie przegram, mając plan ucieczki, czyli trzeci tomik Moniki Brągiel, to historia wypożyczania i oddawania (czasem na zawsze) swego wewnętrznego człowieka, jego uwikłań, ale i afirmacji momentu, w którym się jest, bo zaistniał i okazał się dobry. Podmiot drugiego wiersza, Polot, pyta:

Czym jest przegrana, jeśli nie koniuszkiem palca

zanurzonym w smarze, odbitym na czole

swojego człowieka?

To człowiek

którym wychodzisz

do pracy, którego poświęcasz, którego wypożyczasz

bez głośnego protestu.

Dyskretna aluzja biblijna celowo pozostaje niejasna. Nie wiadomo, czy palec odbity na czole to bardziej kainowe znamię, czy może znak z krwi baranka chroniący Izraelitów przed Aniołem Śmierci. W obu przypadkach to symbol skażony industrialnym brudem (smar) epoki przegranych symboli, ich dewaluacji. Jeśli tak wymownie charakteryzuje się w tym utworze kondycję współczesnego człowieka, to jest do pewnego stopnia wiersz programowy. Człowiek wypożyczony Moniki Brągiel to nie tylko ktoś wydrążony (jak z The Hollow Men Eliota), ale i ktoś, kto nie kontaktuje się ze swoim głębinowym ja, zanurzony w iluzji łatwej, bo zinfantylizowanej podmiotowości; ktoś, kogo „zamykasz / pod kołdrami w ciepłym, / bezpiecznym zaduchu” (Polot). Spotkania z głębinowymi pokładami ja są zresztą w tomie częste, a dochodzi do nich najczęściej w planie surrealnym. To jednak niejedyna transakcyjność tak wyraźnie zarysowana w Nie przegram, mając plan ucieczki. Różne odmiany metaforyzacji żywiołu transakcyjnego, giełdowej gry, wewnętrznego (tak!), ale i zewnętrznego kapitalizmu, zysków i emocjonalnych strat to elementy metajęzyka Brągiel, lirycznej metateorii, którą autorka posługuje się sprawnie. Na tle młodej poezji nie jest to droga oryginalna, a jeśli coś ją tutaj wyróżnia, to służba raz obranej ideologii artystycznej, a nie ideologizacja wiersza w służbie mapy mentalnej jakiejś grupy społecznej. Meta to zatem ani pro, ani kontra, lecz narzędziownik, niejedyny, lecz konieczny (Dzień, w którym umarł Adam Zagajewski):

To jest trudny czas, więc chodź, pomaluj mi drzwi

na niebiesko. Chodź, odskocz na metr i pomaluj mój

liberalny projekt mnie tak, żeby się przyjął. No chodź.

Bohaterki i bohaterowie Moniki Brągiel, jej rozmaite liryczne ja, często uwikłane w purnonsens onirii, ciągle negocjują autonomie swoich wrażliwości w gabinetach medialnych językowych foremek i zapożyczeń, języków geopolityki, ekonomii czy społecznych uwikłań (Roszady, jeżeli nastąpią):

Osetia i Abchazja. Lehman Brothers w ustawie.

Pęcznieją hipoteki, kwiecień będzie ciepły.
(…)
Abchazja i Osetia; jak lód do czoła zbliż usta

do szkła. Z pokorą do czoła zbliżaj słone usta.

Przytoczone wersy należą do najlepszych w tomie, bo giełda foremek znakomicie uwypukla alienację tego, komu w obliczu fałszywej wiosny dano jedynie kolejną egzystencjalną katastrofę. Dla ciemności koszmaru własnej nieuporządkowanej głębi głębia abstrakcyjnych, bo zmediatyzowanych, podbitych prowincji i globalnego krachu ekonomicznego wydaje się jedynie pauzą w strumieniu cierpienia, nieledwie agonalnych dreszczy. Ciemności nie rozjaśnia humour noir, choć absurdalność depresji jako braku ekspresji albo nadekspresji, chroniącej próżnię w kalamburach skojarzeń, z perspektywy farsy staje się czymś do zniesienia (Nie przegram, mając plan ucieczki):

Szukam certyfikatu, który w warstwie

wierzchniej jest szorstki.

Szukam ścieżki, która tli się i prowadzi

prosto do Państwowej

Agencji Lękowej. Mam na myśli ekrany,

obok nich głośne nie,

wznoszone bez umiaru.

Państwo jest państwem, reminiscencje pandemii są właśnie nimi, lecz to języki nie tyle zewnętrzne, co wewnętrzne, coś, co najściślej opisuje – by tak to ująć – moje mnie. Ono tych kodów używa, bo jeszcze nie wytworzyło własnych. Albo inaczej: mówiło i mówi po swojemu, ale wszechobecna mediatyzacja sprawiła, że bez słów nagłówkowych trudno opisać ja, które w swojej jednostkowości nie musi być zawsze społeczne, ekonomiczne, polityczne. Nie chcę powiedzieć, że postaci u Moniki Brągiel ciągle grają w cytaty z tak zwanej debaty publicznej czy jakiegoś publicznego teatru. Natomiast to testowanie foremek przy negocjowaniu wrażliwości to jeden z głównych tematów jej trzeciej książki poetyckiej.

Rzecz kolejna – wizyjność. I to jaka! Oniryczna, absurdalna i liryczna, rytmiczna, ale w tym pragnieniu rytmu niekiedy zaburzona (Wrotycz, patrzyłam zdumiona):

But mi się rozwiązał, rozsupłane widmo.

Zobaczyłam żółte, które było brudne.

Wysiliłam zmysły, skądś przywiało

wrotycz,

z daleka było słychać kanciaste, cierpkie zbitki.

Wysiliłam zmysły, akurat szły dymy

z kominów przy ciepłowni, dymy szarobiałe.

Zgubiłam się w dymach, jak się gubię w oddali,

przeplatając sznurki w przerwie na reklamy.

Czekając, aż po mnie wróci jakieś małżeństwo.

Czekając, aż do chmury, która wisi, zgłosi się inspektor.

Ten rytm, niby infantylne tra-ta-ta, wyliczankowy, z mocno zarysowanymi pauzami prawie średniówkowymi i całą klauzulową energią wersu. Te niepełne rymy na granicy stylizowanego słowa jakby z podręczników poetyki. A wreszcie jakaś nieokreślona mroczna aura tego liryku z archetypowymi obrazami katastrofy (dymy) i nostalgii za czasem pełniejszego kontaktu z widmami, z ich wiedzą tajemną. Ból porzuconego dziecka z paraboliczną wręcz sceną rozwiązanych sznurówek? Wiersz- -sen, brudny i piękny jak wrotycz, roślina lecznicza, ale jednocześnie trująca, pospolita, ale znowuż ozdobna. Wrotycz to niejedyna roślina z zielnika Moniki Brągiel. Pojawiają się choćby wiersze o znaczących w tym kontekście tytułach: Pistolet na pokrzywy, Imponujący jest krwawnik, choć niezrozumiały, Rumianek przesycony wrzaskiem. Sam wrotycz powraca kilkukrotnie, jest i dziurawiec, i skoszone pola. Ta linia zielarsko-rustykalna oscyluje nie tylko wokół pragnienia naturalnej pełni czy też restytucji arkadii wiejskiego dzieciństwa. Słowa „Gdzie zniknęło dziecko, które pocięło dożynki?” (Dymy nad polami) można rozumieć także na sposób metaliteracki, jako pytanie o język zdolny ocalać, a więc celnie przywoływać doświadczenie (tamże):

Czy można przyozdobić wieńcem przepalone źdźbła,

chłodne echa po ogniu zmieszać z jej włosami?

To refleksja filozoficzna nie z jakiejś określonej parafii, lecz źródłowa dla poezji zwanej niekiedy metafizyczną, a więc uwikłanej w tragiczne sprzeczności pomiędzy bytem a słowem, wiarą a niewiarą. A Monika Brągiel ma wszelkie podstawy, aby iść jej wizyjną ścieżką.