Pogromca mitów na postumencie

Wojciech Stanisławski

Fantastyczna panorama społecznego i propagandowego tła zmagań Wielkiej Wojny i powojennego chaosu byłaby o wiele wdzięczniejsza w odbiorze, gdyby nie witriolowy sarkazm autora wobec wszystkiego, co wspólnotowe. Opinia, iż „pierwsza wojna światowa nie zachowała się w polskiej pamięci zbiorowej” nie jest pozbawiona podstaw, choć powtarzana bywa tak często i natrętnie, że stała się rodzajem komunału. Ale znacznie mniej od batalistyki i polityki (bitwy pod Verdun i ofensyw karpackich, Gallipoli i pokoju brzeskiego) znana jest w Polsce historia społeczna epoki pierwszej wojny, zmagania walczących, a następnie wysokich układających się w Wersalu stron, czy wreszcie jej „dogasanie”, trwające w Europie Środkowo-Wschodniej aż do 1922, może nawet 1923 roku.

O wszystkich tych kwestiach pisze od lat Maciej Górny. Jako autor Wielkiej Wojny profesorów (2014, wydana przez IH PAN rozprawa habilitacyjna) oraz Kreślarzy ojczyzn (2017), współautor (wraz ze zmarłym w ubiegłym roku prof. Włodzimierzem Borodziejem) dwutomowej Naszej wojny (2018, obecnie szykowane jest drugie wydanie) stał się czołowym w polskiej historiografii specjalistą od wyżej zarysowanej wiązki zagadnień. Potwierdza to najnowsza jego książka, zbiór szkiców Polska bez cudów. Historia dla dorosłych. Potwierdza, choć jednocześnie wytrąca czytelnika z równowagi nie tylko przywoływaniem nieznanych faktów, oryginalnością, a czasem przewrotnością spojrzenia, dystansem do utartych tez historiografii – lecz i uderzającą cierpkością tonu. Irytacja autora (której przedmiot postaram się nakreślić niżej) przyciąga uwagę, nieraz ze szkodą dla treści.

Ze szkodą, bo Polska bez cudów – zbiór szkiców, częściowo powstałych na potrzeby tego tomu, częściowo stanowiących rozszerzoną wersję artykułów publikowanych wcześniej w anglo- i niemieckojęzycznych pracach zbiorowych i czasopismach akademickich – naprawdę rozszerza horyzonty, ukazując nieznane lub lekceważone aspekty Wielkiej Wojny. Maciej Górny często „krąży” wokół swoich ulubionych zagadnień, jak choćby zaangażowania naukowców podczas wojny i po jej zakończeniu. Fascynujący jest tu stosunkowo krótki szkic Cena za krew, ukazujący szczegóły negocjacji wysokości powojennych odszkodowań, kruczki ukrywane w paragrafach skuteczniej niż w przypadku współczesnych umów kredytowych we frankach. Jak znaczący był choćby dla gospodarki II RP fakt, że kraj otrzymał niemiecki tabor kolejowy proporcjonalnie do długości linii nie w dawnym zaborze pruskim, lecz na wszystkich szlakach w Kongresówce, na których w czasie wojny zwężono pierwotny rosyjski rozstaw szyn!

Te kwestie są oczywiście przejawem żywego w historiografii współczesnej zainteresowania stykiem nauki i struktur nowoczesnego państwa, rozszerzania zakresu działania administracji, zdolnej do mobilizowania intelektualistów i profilowania kierunków ich dociekań. Również inne zagadnienia poruszane przez Macieja Górnego dowodzą rozszerzania zainteresowań historyków o kwestie dotąd lekceważone. Zwraca uwagę opis mobilizacji i emancypacji społecznej, dokonujących się na zapleczu frontów, zarówno w sposób zinstytucjonalizowany (poprzez struktury samorządowe i samopomocowe, przejmujące zadania coraz bardziej niewydolnego państwa, w pierwszej kolejności pozyskiwanie i redystrybucję żywności), jak też całkowicie „oddolny”. Konsekwencją poboru było zatrudnienie w fabrykach kobiet, młodzieży i włościan z interioru, konsekwencją ciężarów wojny – ich radykalizacja…

Również inna kwestia poruszana w Polsce bez cudów – kreowania nowych świąt, instytucjonalizacji i rytualizacji pamięci zbiorowej – wiąże się z wcześniejszymi dokonaniami badawczymi Górnego (współpraca przy fundamentalnym wieloksięgu Roberta Traby poświęconym polsko-niemieckim miejscom pamięci), ale też należy do szerokiego nurtu badań nad lieux de mémoire i „tradycji wynalezionych”. Trzeba od razu dodać, że wielkim atutem książki (szerzej, podejścia badawczego prof. Górnego) jest sprawne poruszanie się w historiografii większości państw Europy Środkowo-Wschodniej i łatwość budowania „perspektywy komparatystycznej”. O niewydolności państwa carów i mobilizacji ziemstw w Rosji lat 1915—1917 pisano sporo, o strajkach, wybuchających na ziemiach czeskich i austriackich po drugiej stronie frontu również wiadomo. Tymczasem ukazanie tych zjawisk jako elementów procesu o wielorakich konsekwencjach społecznych i politycznych jest czymś nowym.

„Wynajdywanie tradycji” rodzi (lub wyostrza, jeśli ktoś miał wcześniej ku temu dyspozycję) sceptycyzm wobec różnego rodzaju prawd zastanych, opinii ugruntowanych raczej na ich powtarzaniu przez pokolenia nauczycieli niż na danych źródłowych. Taki sceptycyzm nie jest u historyka przywarą, przeciwnie. Z satysfakcją śledzę u Górnego gotowość do podważania pozornych oczywistości, sprawdzania wartości obiegowych fraz. Czasem ten sceptycyzm ma wartość anegdotyczną, jak w przypadku przypomnienia dość groteskowych dokonań i reputacji lorda d’Abernon, w Polsce rzeczywiście znanego wyłącznie jako autor opinii o „osiemnastej decydującej bitwie w dziejach świata”. Wkład Edgara Vincenta w upadek Banku Osmańskiego i jego skłonność do romansów nie są wielką tajemnicą, skoro możemy o nich przeczytać w brytyjskiej wersji biogramu w Wikipedii, ale ich wzmiankowanie odświeżająco odbrązawia postać historiografa amatora, cytowanego nad Wisłą ze zbytnią powagą. Czasem – jak we wspomnianym szkicu o roli samorządów – sceptycyzm autora Polski bez cudów pozwala spojrzeć w nowym świetle na przemiany polityczne lat Wielkiej Wojny i porządku wersalskiego. Czasem ułatwia ogląd przeszłości we właściwych proporcjach, uświadamia, że tragiczne doświadczenie „walki bratobójczej” podczas pierwszej wojny światowej nie było udziałem jedynie Polaków, lecz dotknęło większość narodów Europy Środkowo-Wschodniej.

Najbardziej wyrazistym przykładem tego fundamentalnego sceptycyzmu jest chyba rozdział poświęcony bitwie warszawskiej i wojnie polsko-bolszewickiej 1919—1921. Autor nie kryje w nim zamiaru polemiki ze „współczesnymi i potomnymi, widzącymi w tym starciu coś na kształt wojny światów”. I prowadzi ją, nie tylko ośmieszywszy d’Abernona (pośrednio jego tezę o „osiemnastej decydującej”), nie tylko (słusznie) przywołując wielkość bezpośrednio zaangażowanych w sierpniu 1920 roku sił, znacząco mniejszych niż w przypadku zmagań nad Marną. Przypomnienie o szczególnym charakterze tej wojny, tak różnym od zmagań lat 1914—1918, drwina z górnolotnego stylu, po jaki sięgnął Piłsudski w polemice z Tuchaczewskim, ukazanie niskich praktyk propagandowych obu stron – wszystko to prowadzi Górnego do odebrania tamtej wojnie wszelkiego niemal znaczenia.

Pasja „mitoburcy” (stosowniejszy byłby może modny angielski termin debunker) nie opuszcza jednak Górnego ani na chwilę. Z satysfakcją przywołuje każdy fakt kłócący się z potocznym, „patriotycznym” obrazem przeszłości. Powszechny brak zaufania do polskiego państwa? Masowe dezercje poborowych w roku 1920? Częsta kolaboracja z bolszewikami? Fałszowanie faktów przez czcigodnych geografów? Słabość polskiej delegacji w Wersalu, trzymanej „w przedpokoju” rokowań? Tak, wszystko to było. W obrazie Górnego tworzy jednak spójny negatyw, odzierając polskie lata 1914—1921 z wszelkiej urody, zasług, radości z odzyskanej niepodległości czy poczucia wspólnoty, mocniejszego (bodaj przez chwilę) niż granice klas, zaborów czy orientacji politycznych.

Tę pasję antybrązowniczą łatwiej ukazać zresztą poprzez język autora Polski bez cudów. Krytyczny wobec retoryk lat Wielkiej Wojny, przekonany, że za użyciem słowa „naród” bez wyjątku stać musi agresywny nacjonalizm, zaś hasło „bolszewik” to ciężka demagogia („za pomocą takiej retoryki można było swobodnie mianem bolszewizmu określać właściwie jakiekolwiek społeczne niepokoje” – pisze), sam daleki jest przecież od zdań przezroczystych i beznamiętnych! „Piłsudski (…) nie zapisał się w annałach historii wojskowości złotymi ani żadnymi innymi zgłoskami” – to zaledwie nieżyczliwa opinia. Zamiar „bycia zabawnym” zadeklarowany przezeń na skrzydełku książki prowadzi Górnego do takich pereł gazetowego humoru, jak zatytułowanie rozdziału o analogiach między polityką pamięci II RP a potrianońskich Węgier Budapeszt w Warszawie, snadź w nadziei, że czytelnicy dostrzegą w tym aluzję do nicowanej już tysiąckroć frazy wpływowego polityka. Padające we wstępie zdania o „celebrowaniu stulecia wolności”, o znużeniu „uroczystymi akademiami” (nieco tautologiczne, zważywszy, że takie są zazwyczaj akademie) ustawiają rolę i intencję autora podobnie jak sam tytuł książki. Polska bez cudów. Historia dla dorosłych obiecuje coś radykalnie odmiennego niż dotychczasowy dorobek historiografii, będącej jedynie obfitującą w „cuda” historią dla dzieci.

Ocenie tej przeczą choćby liczne przypisy do książki Górnego, ukazujące dorobek historiografii ostatnich lat. Przyjęta przez autora poza bohaterskiego pogromcy mitów i fałszerstw może być oczywiście powabna – zdaje się jednak wywodzić wprost z arsenału heroizującej bez umiaru propagandy wojennej sprzed stu lat. Nie pierwszy to niestety w dziejach nauki przypadek zbytniego zauroczenia autora studiowanym przezeń tematem.