Kochanek rewolucji

Mikołaj Rajkowski

Dzieła zebrane Josepha Rotha ukazują się nakładem wydawnictwa „Austeria” od 2015 roku. Kolejny tom w tej serii to powieść Niemy prorok z 1929 roku w przekładzie Małgorzaty Łukasiewicz. Każda pozycja pozwala lepiej poznać dorobek piśmienniczy Rotha, obejmujący obok dłuższych i krótszych form prozatorskich także teksty dziennikarskie, podróżnicze oraz eseistykę, i odesłać do lamusa opinię, że autor Marszu Radetzky’ego to zagubiony w nowoczesności apologeta przegranej sprawy habsburskiej i autor nostalgicznych pocztówek. Przeciwnie: coraz trudniej zaprzeczyć, że widział on wyraźniej i dalej niż wielu współczesnych. Być może jego umiejętność spojrzenia chłodnym okiem na teraźniejszość wzięła się właśnie z tego, że swoje gorętsze uczucia ulokował w „świecie wczorajszym”?

W Niemym proroku Roth przedstawia losy Friedricha Kargana, impulsywnego rewolucjonisty o rosyjsko-austriackich korzeniach, wychowanego w habsburskim Trieście (trudno o bardziej Rothowską biografię!). Jego historię opowiada bezimienny narrator, zapowiadając wprzódy, że chodzi o swoistą apologię Kargana, usuniętego w ramach sowieckich czystek. Narrator, którego tożsamości do końca nie poznajemy, czuje się zobowiązany opowiedzieć prawdziwą historię człowieka, z którym łączyły go stosunki zupełnie niesprecyzowane (spójrzmy, jak piętrzą się niedomówienia już na pierwszych stronach powieści), sprowokowany do tego w rozmowie z „przyjaciółmi i znajomymi” (w rzeczywistości – oficerami aparatu bezpieczeństwa) w noc sylwestrową 1926 roku.

Poznajemy zatem Kargana kolejno jako nieślubne dziecko, ubogiego krewnego, przemytnika, studenta, agitatora i niezręcznego kochanka. Gdy zmuszony jest wybierać między miłością do eleganckiej, na swój sposób postępowej burżujki a służbą rewolucji, wybiera tę ostatnią. Od tego miejsca powieść toczy się w gorączkowym, przyspieszonym tempie; na przestrzeni kilkunastu stron Kargan przebywa drogę na Kołymę i z powrotem. Na carskim zesłaniu dosięga go wieść o zamordowaniu w Sarajewie austriackiego następcy tronu. Kargan rozumie doskonale, co musi się wydarzyć: historia zerwała się z łańcucha i ten, kto zdoła nagiąć ją do swojej woli, będzie demiurgiem przyszłego społeczeństwa. Postanawia zbiec. Przez ogarniętą nacjonalistycznym wzmożeniem Europę prześlizguje się dzięki statusowi wykorzenionego, zbędnego człowieka i… dyskretnej protekcji rządów państw centralnych (w rewolucji rosyjskiej dostrzegały szansę na wojenne zwycięstwo). Kargan stopniowo zdobywa wielkie wpływy w zwycięskiej partii rewolucyjnej (słowo „bolszewicy” nie pada na kartach powieści), wyróżnia się jako zacięty prześladowca burżuazji, trafia – jak nie bez ironii pisze Roth – do rubryki „zatytułowanej »Krwawi oprawcy« i sąsiadującej z rubryką poświęconą bokserom, kompozytorom operetek, biegaczom długodystansowym, cudownym dzieciom i lotnikom”. Wkrótce jednak pojawiają się wątpliwości i niepokój duszy, którego ziarna zasiała, być może, dawna niespełniona miłość.

Wśród postaci z kręgu Kargana – z których część jest przedstawiona z nazwiska, część zaś ukryta pod inicjałem – można próbować rozpoznać rzeczywistych aktorów rosyjskiej rewolucji. Najprościej przedstawia się przypadek groźnego, pozbawionego ludzkich cech i emocji „Kaukazczyka” Savellego; inni zdają się konglomeratami kilku figur. W samym Karganie Claudio Magris i autor przedmowy Witold Bereś rozpoznają Trockiego – niebezpodstawnie, choć trzeba przyznać, że bohater powieści jest postacią dalece przeciętniejszą, żaden zeń przywódca ani doktryner. Kargan swoją karierę w szeregach rewolucjonistów rosyjskich zawdzięcza w równej mierze przypadkowi i determinacji – jego upadek jest wypadkową fatum i własnych zaniedbań.

Niemy prorok to powieść dość tradycyjna w formie, zawiera jednak kilka miejsc co najmniej zagadkowych. Narrator nie tylko nie ujawnia swojej tożsamości, lecz nawet samego Kargana (bo nie jest to jego prawdziwe nazwisko, o czym uprzedza narrator). Jego personalia, choć doskonale znane rozmówcom w moskiewskim hotelu, najwyraźniej muszą pozostać tajemnicą dla czytelnika.

Roth zdaje się traktować komunizm (notabene także to słowo w Niemym proroku nie pada) jako zjawisko źródłowo pokrewne nacjonalizmowi – a więc swego rodzaju sublimację resentymentu i agresji. To połączenie, które Roth obwiniał za destrukcję swojej ojczyzny – monarchii habsburskiej – w Rosji doprowadziło do katastrofy o podobnie niszczycielskim charakterze, dodatkowo skierowanej na zewnątrz. Czytany równolegle ze słynnymi powieściami o rewolucji, Niemy prorok może zdawać się zbyt ostrożny w prognozach, zbyt powściągliwy w ocenach. Waham się jednak, czy zaliczyć omawianą książkę do tego grona. Najwłaściwszym towarzystwem dla niej są… inne powieści Josepha Rotha. Czytelnicy z łatwością odnajdą w Niemym proroku to, czym Roth zachwyca w Marszu Radetzky’ego, Hotelu Savoy czy Hiobie. Nie brakuje w książce scen komicznych, galerii karykatur, obrazków z życia codziennego, które nawet w 1929 roku mogły jeszcze budzić pobłażliwą wesołość. Pióro Rotha nabiera zaś największej zręczności w tych miejscach, w których pochyla się nad tym, co było mu najbliższe: wiedeńska „obyczajówka”, środkowoeuropejska krzątanina „ludzi bez właściwości”, wspominany z sentymentem spokojny, choć niewolny od tragiczności losu świat, w którym ceniono umiar i – liczbę pojedynczą. W epoce rewolucji, wojny totalnej i ślepej przemocy, zdaje się twierdzić Roth, narracje przyjęły wyłącznie liczbę mnogą. Kargan dopiero na drugim, dobrowolnym zesłaniu smakuje „twardą i dumną melancholię samotnika, który wędruje obrzeżami radości, głupstwa i bólu”. To jego nagroda za życie w służbie rewolucji, jego azyl w świecie, o którego stworzenie walczył.

Opisywana książka – w swoich literacko najsmaczniejszych momentach – reprezentuje wreszcie także wyraźny w późniejszej twórczości Rotha nurt mądrościowy. Znamienne, że myśl trzeźwą i gorzką, zdającą się odzwierciedlać przekonania autora, wygłasza w powieści niejaki Grünhut, postać skądinąd raczej żałosna i skompromitowana: „Życie jest krótkie, ma do zaoferowania parę mizernych sytuacji i te trzeba sobie cenić. Dwa razy może pan powiedzieć »chcę«, raz »kocham«, dwa razy »będę«, raz »umieram «. (…) Drobny ból, który pan czuje, gdy się pan skaleczy w palec, i tak jest przemożny w stosunku do krótkości pańskiego życia. I pomyśleć, że są ludzie, którzy dadzą sobie odrąbać rękę i wykłuć oczy dla idei – dla idei! Dla ludzkości, w imię wolności. To potworne”.