Po wyobraźni spodziewam się wszystkiego
Z prof. Jerzym Franczakiem rozmawia Wojciech Rusinek
[…] Z surrealizmem jest podobnie, jak z wieloma innymi tematami historycznoliterackimi – wydaje nam się, że wszystko lub niemal wszystko już wiemy. Co jest słabością utrwalonej u nas narracji o ruchu „wyzwolonej wyobraźni”?
Ta dominująca narracja, która jest czysto anegdotyczna, scentrowana, odpolityczniona. Od lat obcujemy z surrealizmem oswojonym i ugłaskanym, muzealnym i niegroźnym. Pomyślałem, że warto przypomnieć najbardziej ryzykowne działania, które zainspirowali Breton i jego koledzy: ekscentryczne gry estetyczne i egzystencjalne, ekstremalne doświadczenia mentalne, polityczne radykalizmy. Mam nadzieję, że udało mi się oddać coś z tej gwałtownej przygody duchowej, z tego wielkiego eksperymentu, w którym sztuka miała być jedynie narzędziem, bo chodziło o całkowite, rewolucyjne przekształcenie świata. To wszystko było moim zamierzeniem od początku, ale miałem też ukryty cel. Ostatecznie wróciłem do lektur sprzed 20 – 30 lat… Bo wiesz, ja się surrealizmem nigdy nie zajmowałem naukowo, nie żywiłem się też nim regularnie jako czytelnik, to była moja nastoletnio-młodzieńcza awantura. No więc szedłem wstecz po własnych śladach, żeby skonfrontować się z tamtym młodym poetą z przełomu wieków, ogarniętym obsesją na punkcie wyzwolonej wyobraźni. Oczywiście nie przeżyłem ponownie dawnych olśnień, to chyba nigdy tak nie działa. Przeżyłem sporo zawodów, trochę się wynudziłem, trochę pośmiałem – są miejsca, w których piszę wprost, co mnie męczy albo nudzi – ale też miałem całkiem nowe odkrycia. Moją uwagę przykuły rzeczy, na które kiedyś byłem zupełnie niewrażliwy.
Do tych ukrytych motywacji chciałbym jeszcze wrócić, w Zemście wyobraźni jest sporo takich miejsc, w których porzucasz gorset literaturoznawcy i piszesz po prostu w swoim imieniu i o sobie. Ale zacznijmy może od polityczności: bardzo zwraca uwagę w twojej książce pragnienie, by wyrwać surrealizm z tego, jak mówisz, ugłaskanego wizerunku. Najmocniej chyba uderzasz w stereotypowe utożsamienie najważniejszych dokonań ruchu z oniryzmem, wizyjnością, ale też w interpretacje, które każą czytać dzieła imaginacyjne przede wszystkim w duchu symboliczno-mitycznym. […] Przekonująco pokazujesz, że ten wymiar symboliczny nie tylko nie jest najważniejszy, ale że wręcz utrudnia dostrzeżenie naprawdę wywrotowego oblicza działań nadrealistów. Historia politycznego zaangażowania przedstawicieli i przedstawicielek ruchu rzeczywiście jest intrygująca i skomplikowana. Czy jesteśmy w stanie z perspektywy tych stu lat dostrzec wyraźniej, jakie wyobrażenie zaangażowania politycznego towarzyszyło surrealizmowi? Na czym polegała polityczna misja surrealistów?
To pewnie moja osobista przypadłość, ta niewrażliwość na sprawy mistyczne, alchemiczne, ezoteryczne – mam stricte materialistyczny obraz świata i doszczętnie sprofanowaną wyobraźnię. Nie czyni mnie to, jak widać, zupełnie nieczułym na surrealizm – poszukiwanie kamienia filozoficznego, ukrytych prawd i archetypów to jedno z jego wielu oblicz. Jednocześnie właśnie ten aspekt surrealizmu wydał mi się najbardziej zachowawczy i anachroniczny. Ciekawie moim zdaniem się robi tam, gdzie wyzwolona wyobraźnia przenika świat materialny i społeczny. To ostatnie faktycznie interesuje mnie w szczególności. Paryska grupa bardzo szybko, trzy lata po deklaracji założycielskiej, rzuciła się do walki na głównej linii frontu. Największym dyskursem emancypacyjnym epoki był marksizm i Breton próbował na swój sposób pogodzić go z freudyzmem oraz z własną teorią marzeń i pragnień, czego dokumentem pozostaje drugi manifest ruchu. Eksperyment radziecki znajdował się na wczesnym etapie i budził mieszane emocje, choć przeważał entuzjazm, natomiast Francuska Partia Komunistyczna uchodziła za bardzo progresywną siłę, zwłaszcza po tym, jak wsparła Berberów przeciwko siłom Hiszpanii i Francji w wojnie o Rif, a więc wypowiedziała wojnę imperialnym potęgom Starego Kontynentu. Nic dziwnego, że najważniejsi członkowie literackiej grupy, jaką był młodziutki surrealizm paryski, wstąpili do PCF i zaczęli przemawiać językiem zbliżonym do Proletkultu. Ten trwający dekadę romans skończył się secesją i próbą wypracowania nieortodoksyjnego wariantu doktryny, zwłaszcza w okresie sojuszu z Lwem Trockim, wreszcie dramatycznym rozstaniem. To fascynująca historia licytowania się na radykalizm, bezwzględnej wiary w ocalającą moc sztuki, straceńczej odwagi rzucania się w ryzykowne afery. A także niekończących się kłótni i kalumnii, potępień i wykluczeń z grupy. A jeszcze bardziej fascynujące zdają się zamorskie przygody tej radykalnej polityki: karaibskie, związane z ruchem Négritude, haitańskie i latynoskie, ale również północnoamerykańskie.
Wytyczenie linii ewolucyjnej między surrealizmem a bitnikami jest może zaskakujące, ale dowodzi przecież, że pierwotne idee grupy nie wyczerpały szybko swojej energii, zyskały zdolność odradzania się w nowych formach. Co wnoszą w ogólny obraz twórczości imaginacyjnej te amerykańskie odnogi nadrealizmu?
Dzięki bitnikom, a następnie surrealistom z Chicago idea, która narodziła się w Paryżu lat 20., stała się częścią nowoczesnego aktywizmu, zawarła sojusz z ekologią, emancypacją mniejszości etnicznych i seksualnych. W ten sposób surrealizm zachowywał żywotność: przełamując własne ograniczenia, odradzając się w coraz to nowych formach. No, a przy okazji, każdy ruch tej namiętnej szamotaniny skłaniał do wewnętrznych sporów, przyczyniał się do schizm i do różnicowania dogmatu, który Breton tak usilnie starał się skodyfikować. Zadziwiające mutacje „konwulsyjnego piękna” rodziły się właśnie z tych pęknięć.
Przywołane przez ciebie dzieje tarć i gwałtownych sporów wewnątrz grupy nie bez powodu bardzo przypominają wewnątrzpartyjne walki frakcji, tak jakby alians surrealizmu z komunizmem i w życiu politycznym, i artystycznym owocował bardzo podobnymi mechanizmami, na przykład bezwzględnymi czystkami dokonywanymi przez Bretona. Z twoich rozpoznań wyłania się dość paradoksalny obraz ideowych dążeń ruchu, który z jednej strony szuka szczelin, pęknięć, wyłomów w rzeczywistości, w założeniu ma otwierać na to, co inne i zaskakujące, z drugiej – za sprawą swojego „papieża” wikła się w jakąś przedziwną walkę o czystość doktryny. […]. Czy nie jest tak, że z czasem owo paryskie „centrum” formacji zastyga i żeby pozostać wiernym duchowi surrealizmu, trzeba wyjść poza tę europocentryczną (ale też męskocentryczną) perspektywę?
Nie, centrum nigdy nie zastygło. Breton nieustannie żegnał się z pewnymi ideami, jak pisanie automatyczne czy seanse hipnotyczne, i niestrudzenie wymyślał nowe. Porównanie do partii jest zasadne, o ile uznamy, że jej program podlega ciągłej zmianie, a każdy spór skutkuje powołaniem nowej frakcji czy wręcz konkurencyjnego stronnictwa. Te spory dotyczą różnych spraw, najpierw komunizmu i w ogóle zaangażowania politycznego – tu ikonicznym schizmatykiem pozostaje Antonin Artaud – potem idealizmu, wzgardzenia materią i cielesnością – tu pojawia się figura Georges’a Bataille’a, i tak dalej. Za każdym razem z polemicznej kontry, a nierzadko z pamfletu rodzi się odmienna wizja praktyki życiowej i artystycznej, konsoliduje się jakieś środowisko. I nie są to już marginesy, tylko alternatywne centra: tak opisałbym relację dysydenckiego „Documents” do „Surrealizmu w służbie rewolucji”, a Kolegium Socjologicznego do grupy Bretona. Surrealizm mnoży się przez podział, rozwija się przez różnicowanie i mutowanie. Do tego ogólnego obrazu dorzuciłbym jednak dwa arcyważne elementy. Po pierwsze, wszystko to naznaczone jest ambiwalencją – wiele zależy od naszej interpretacji, ja sam unikam bezrefleksyjnych zachwytów i prostych potępień, próbuję ocalić niejednoznaczność. Słowa „europocentryzm” akurat bym nie użył, bo antykolonializm był ważnym składnikiem surrealistycznego programu, ale już na przykład miłość do „czarnej sztuki” czy fascynacja duchowością Oceanii pozostają problematyczne: z jednej strony służą otwieraniu wrażliwości, z drugiej idealizują i egzotyzują swoje obiekty, estetyzują i instrumentalizują obcość. To samo dotyczy innych tematów. Pochwała obłędu konserwuje stereotypy dotyczące kobiecej histerii, ale uruchamia depatologizację szaleństwa. Kobiety zajmują w tym pejzażu miejsce podrzędne, o czym pisała w świetnej książce Whitney Chadwick, ale surrealizm dowartościowuje marzenie i intuicję, z pasją atakuje wojsko i kler, uderza mocno w patriarchalne wzory osobowe. Trzeba przyglądać się z wielu stron, zmieniać perspektywę, dostrzegać wewnętrzne sprzeczności.
Chociażby te dotyczące komercyjnego sukcesu surrealizmu…
Tak, rynek to drugi istotny detal w tym obrazie… Właściwie nie detal, a coś w rodzaju tła. Surrealizm deklaruje wrogość wobec kapitalizmu, społeczeństwa burżuazyjnego oraz sprzedajnej sztuki, a jednocześnie podlega muzealizacji, święci triumfy w galeriach i mediach. Przegrywa jako projekt rewolucyjny, choć za swój główny cel uznaje rewolucję, zwycięża natomiast jako projekt artystyczny, choć gardzi art worldem i zinstytucjonalizowanym światem literatury. Breton wyrzuca z grupy wybitnych artystów za przyjmowanie nagród – to casus Maxa Ernsta w roku 1954! – ale to nie może uchronić surrealizmu przed największą klęską, jaką jest komercyjny sukces. […]