Błyski świadomości

Jarosław Petrowicz

Istnieje taki gatunek literacki, w który wpisana jest sprzeczność. Nazywa się: poemat prozą. Refleksyjne lub osobiste utwory charakteryzuje zwarta i wyrazista kompozycja. Bywa, że są rytmizowane. Rozluźnione rygory formy wierszowej każą doszukiwać się poetyckości przede wszystkim w semantycznej organizacji wypowiedzi. Poetyckość nie musi zawierać się w wersach. Warstwa leksykalna, dobór słownictwa, bogactwo metaforyki i środków poetyckich służą obrazowości i wyrazistości stylistycznej wypowiedzi. Samo zdefiniowanie cech charakterystycznych i dystynktywnych poematu prozą sprawia kłopoty. Mówi się o przekładzie na formę literacką aktów świadomości. Poemat prozą wymaga kondensacji, zakłada pewien rodzaj redukcji, zwartej kompozycji, gdyż momentalność i organiczna jednolitość to jej cechy konstytutywne.

Poematy prozą mogą mylić się z prozą poetycką, która też korzysta z bogactwa środków językowych, zagęszcza je, stosuje rytmizację, jednak zawiera motywy fabularne. Tu przykładem są Mickiewiczowskie Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego czy Duma o hetmanie Stefana Żeromskiego. Do najsłynniejszych poematów prozą należą utwory składające się na tom Paryski spleen Charles’a Baudelaire’a. Z gatunkiem literackim kojarzą się takie nazwiska jak: Aloysius Bertrand, Arthur Rimbaud, Max Jacob. W literaturze polskiej, myśląc o tym gatunku, należy wymienić Annę Świrszczyńską, Jana Brzękowskiego, Julię Hartwig, Zbigniewa Herberta, Krystynę Miłobędzką, ale lista autorów poematów prozą jest znacznie dłuższa, co uświadamia antologia Równo z prawej.

Dobrze się stało, że Jakub Kornhauser przypomina i upomina się o ten gatunek literacki. W krótkim wstępie wskazuje na to, że poemat prozą wiedzie w polskiej literaturze żywot utajony. Wymienia różne warianty poematu prozą, na przykład reportersko-nomadyczny, anegdotyczno-baśniowy, miejsko-geometryczny, zapis automatyczny i hasłowo- encyklopedyczny. Zwraca uwagę na różnorodność tej formy, a jego książka z całą pewnością tę rozmaitość obrazuje, przekonuje też o tym, że gatunek ten stanowi „laboratorium form, poręczne narzędzie dla wszystkich eksperymentatorów oraz tych, którzy stracili wiarę w możliwość prowadzenia wielkich narracji triumfu samoświadomych podmiotów”. Kornhauser porównuje blokową budowę poematu z blokiem marmolady, poemat jest cięty równo z lewej i z prawej strony. Stąd tytuł antologii. Znaczenia kumulują się w takim tekście w sposób linearny, tak jak w prozie, ale i tu pojawiają się problemy – bo poemat prozą wyrzeka się czasem logiki przyczynowo-skutkowej, korzysta z heterogeniczności gatunkowej i językowej, grzęźnie w paradoksach i obiecuje wiele sensów.

Zamieszczone w zbiorze utwory pochodzą z przestrzeni stulecia. Pierwsze teksty to utwory Aleksandra Wata i Juliana Tuwima z publikacji z początku lat dwudziestych, ostatnie Zofii Bałdygi, Zuzanny Bartoszek, Żanety Gorzkiej, Konrada Góry, Barbary Klickiej, Małgorzaty Lebdy, Macieja Meleckiego i Marcina Pierzchlińskiego z książek wydanych w 2021 roku. Najmocniejszą reprezentację pod względem ilościowym mają teksty z lat ostatnich. Książka jako całość nie kieruje się jednak porządkiem chronologicznym. Antologista pogrupował utwory tematycznie w jedenastu rozdziałach. Gromadzą się one wokół zagadnień mówiących kolejno: o życiu, dzieciństwie, emocjach, miejscach, odchodzeniu i śmierci, o lesie, mieście, grzechach, snach i Polsce. Przy czym owe tematy mają charakter orientacyjny, bywają pretekstem do refleksji i wielorakich odkryć. W obrębie rozdziałów zastosowano chronologię.

W sumie Kornhauser zamieścił w tomie dziewięćdziesiąt pięć tekstów siedemdziesięciu sześciu autorów. A zatem większość twórców reprezentowana jest tylko przez jeden tekst. Najwięcej ‒ pięć utworów – należy do Zbigniewa Herberta, po trzy do Anny Świrszczyńskiej, Krystyny Miłobędzkiej, Mirona Białoszewskiego i Andrzeja Sosnowskiego, po dwa do Barbary Klickiej, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Debory Vogel, Adama Kaczanowskiego, Jakuba Kornhausera, Tadeusza Różewicza i Aleksandra Wata.

No i tu pojawiają się ‒ tak jak zresztą to bywa przy antologiach ‒ pierwsze pytania. Julia Hartwig ‒ tylko jeden utwór? Mniej od Kaczanowskiego, Klickiej, Kornhausera? No z drugiej strony tyle samo mają Czesław Miłosz i Wisława Szymborska, Halina Poświatowska i Adriana Szymańska – też tylko po jednym tekście. A gdzie Międzyrzecki? Nie ma Iwaszkiewicza z jego Kasydami? A Andrzej Trzebiński i Zdzisław Stroiński? Poematy prozą bywają układane w cykle, co zdradzają nawet niektóre teksty w antologii zamieszczone, opatrzone cyframi. Myślę, że w niektórych wypadkach wyrywanie utworów z pierwotnego kontekstu nie służy im, pozbawia je ważnych sensów. A poematy prozą lubią występować w grupach, stanowiących „naturalne otoczenie”. Uważam, że niektóre teksty w ogóle nie mogą funkcjonować jako odrębna całość, gdyż powiązania z innymi częściami (np. Legenda aurea Tuwima) są zbyt mocne, by je rozrywać. W tym względzie ten zbiór nie wydaje mi się reprezentatywny.

Natomiast do zalet książki należy ukazanie wachlarza możliwości gatunku. Należą do nich: zdolność wychodzenia poza utrwalone konwencje, zasady czy podziały literackie; naruszanie tradycyjnych rozróżnień na liryczne, narracyjne i eseistyczne; odkrywanie potencjału niezużytych form wyrazu, mogących odświeżyć polską poezję; konfrontacja podmiotu z rzeczami i sytuacjami, przyjmująca rozmaite i zindywidualizowane kształty; dramatyzacja spotkania świadomości ze światem.

W sąsiedztwie lapidarności i doskonałej prostoty Zbigniewa Herberta, dyskretnego liryzmu Anny Świrszczyńskiej czy filozoficznych dociekań nad naturą związków pomiędzy różnymi zagęszczeniami bytu Krystyny Miłobędzkiej niektóre teksty młodszych twórców wydają się bardziej bezpośrednie, dosadne czy wręcz wulgarne. Może to znak czasu? Poeci wiedzą, że poemat prozą odżegnuje się od powagi ostateczności, ale konsekwencją bywa to, że błyski świadomości bezpowrotnie mogą zniknąć. Forma niedoceniona przez krytyków, niezauważana, traktowana jako margines właściwej twórczości zdaje się przeżywać dobry czas i domaga się poprzez książkę skomponowaną przez Kornhausera większej uwagi. Można ją podczytywać „na wyrywki”, można też przeczytać od deski do deski ‒ wtedy z książki wyłoni się rozpadający się na kawałki obraz rzeczywistości, którego nijak nie można scalić.