Na pewno niesłusznie

Andrzej Niewiadomski

Podtytuł książki Pawła Bema poświęconej jednemu z czołowych przedstawicieli Drugiej Awangardy brzmi O Jerzym Zagórskim. Nie padają w nim słowa „twórczość” ani „poezja”, bo też autor, jak deklaruje, nie zamierzał czy to polemizować z badaczami dorobku żagarysty, czy to forsować nowych ustaleń. Bardziej interesuje go osoba niż dzieło.  Ściślej rzecz biorąc, fenomen poety, którego człowieczeństwo i uwikłanie w wypadki historyczne niejako stanęły na przeszkodzie rozwojowi talentu. Przypadek kogoś, kto w swoich pierwszych poetyckich spełnieniach mierzył bardzo wysoko i kto już nigdy później nie był w stanie sięgnąć wyznaczonego przez siebie pułapu. Historia życia Zagórskiego zarysowana została przy tym nie w skali monumentalnej i drobiazgowej biografii, lecz w kontekście serii ważnych epizodów-etapów, pozwalających zrekonstruować „względnie typowy los polskiego inteligenta XX wieku”. Bem wielokrotnie podkreśla zresztą fakt ułomności narzędzi, jakimi dysponuje biograf w stosunku do złożonej, różnokształtnej, czasem pełnej sprzeczności i nielogicznej ludzkiej egzystencji. Nie próbuje ani stworzyć kompletnego rejestru zdarzeń składających się na biografię i dokumentów ją ilustrujących (choć czytając książkę mamy nieodparte wrażenie, że te, do których dotarł, umie przenikliwie odczytać), ani też złożyć „wątków życia” „czytanych na wyrywki” w przekonującą całość zaopatrzoną w autorską tezę.

Można powiedzieć, że autor demonstracyjnie wręcz manifestuje skromność własnego zamierzenia, zdeterminowanego przez słowa „staram się” czy „próbuję”. Podkreśla jednocześnie, że stworzenie wiarygodnego wizerunku człowieka nie może opierać się na dokumentach i świadectwach pisanych, które tyleż utrwalają fakty, co je – świadomie lub nieświadomie – fałszują. Z takich punktowych naświetleń wybranych fragmentów życia Zagórskiego, przeplatanych milczeniem na temat innych epizodów, Bem nie tyle buduje narrację (która jest „naturalną” potrzebą nadawania sensów i tworzenia całościowych ujęć), ile, jak twierdzi, celowo eksponuje ograniczenia klasycznej biografistyki. O swoim zamyśle pisze: „Nie sądzę, by w efekcie okazał się mniej sprawiedliwy niż prezentacje, które swoim autorom nadają rangę biografów. Fragment »prawdy« to już niemało”.

W książce Bema znajdujemy wiele „fragmentów »prawdy«”. Wędrujemy z jej bohaterem przez dwudziestowieczność, począwszy od dzieciństwa w cieniu pierwszej wojny światowej na Kresach, poprzez najbardziej chyba znany wśród badaczy i miłośników literatury epizod żagarystowski Zagórskiego, wraz z jego personalnymi, poetyckimi i światopoglądowymi kontekstami, które – zdaniem autora – zdeterminowały późniejsze wybory poety. Dalej, przez okupacyjną Warszawę i działalność konspiracyjną (z aktywnym udziałem w ratowaniu przed zagładą żydowskich współobywateli), powojenną współpracę z „Tygodnikiem Powszechnym” i wahania ideowe, epizod pracy w paryskiej ambasadzie PRL, ciemne czasy stalinowskie, poodwilżową i późniejszą działalność na rzecz Kościoła i opozycji demokratycznej. Dużo tego jak na jeden życiorys i trudno rzeczywiście interpretować różne działania Zagórskiego w kategoriach żelaznej konsekwencji. Autor, odchodząc w końcowych partiach książki od reguły ujęcia chronologicznego (choć, jako się rzekło, niepełnego), wskazuje jednak na te elementy biografii autora Czasu Lota, które – jego zdaniem – odgrywają rolę najistotniejszą, gdy podejmujemy wysiłek zrozumienia krętych ścieżek i zaskakujących czasem wyborów. Poświęca trzy ostatnie rozdziały kwestiom specyfiki katolicyzmu Zagórskiego, historii jego niezwykłego związku z żoną, Maryną, i kompleksom, jakie – tak sugeruje – miał on wobec Miłosza, sytuującego się znacznie wyżej w hierarchii literackiej. Bem czyni to zresztą nienachalnie (mimo że sugestywnie), nie próbując przekonać czytelnika, że są to jedyne możliwe klucze do tej skomplikowanej biografii. Chęć porządkowania walczy tu z przekonaniem, że różnego rodzaju uogólnienia i jednoznaczności nie są w stanie objaśnić nam kolei losu kogoś, kto musi konfrontować się z bodźcami oszalałej historii minionego wieku. Stąd zapewne podkreślanie własnej niepewności co do intencji bohatera, stąd liczne pytania i „gdybania”, stąd uwagi eksponujące subiektywizm autorskiego spojrzenia.

Nie ukrywam, że podoba mi się taka postawa. Bem nie przedstawia czytelnikowi gotowego portretu do akceptacji bądź odrzucenia. Raczej skłania nas do snucia domysłów, do pozbycia się myślowych schematów. I to nie tylko w odniesieniu do zawiłej historii dwudziestego stulecia, ale – ujmując rzecz nieco górnolotnie – do tajemnicy każdej jednostki aktywnie zmagającej się z rzeczywistością. Co więcej, potrafił połączyć dwie, pozornie wykluczające się, postawy: empatię i dystans. Autor posiada umiejętność pisania zarówno o heroizmie, jak i śmieszności czy małostkowości ludzkich poczynań (przypadek „kompleksu Miłosza”), a co za tym idzie, eksponowania złożoności pojedynczych losów. „Z całą pewnością dostrzegalny jest w rysie charakterologicznym i w twórczości Zagórskiego jakiś pierwiastek niedającego się łatwo opisać wariactwa. Jego ekscentryczność, życiowa i poetycka, i jednocześnie predylekcja do konserwatywnego obyczaju, wciąż dają do myślenia, prowokują i nie pozwalają na wygodę stwierdzeń” – pisze Bem, a lektura jego książki pozwala na wniosek, że wyrzekł się takiej wygody w imię wahań, wątpliwości, niedopowiedzeń.

Pisząc o tym, mam świadomość, że od tej reguły postępowania znajdziemy tu dwa wyjątki, dwa fakty, którym autor nadaje status niemal pewników. Fakt pierwszy, już tu wspomniany: Zagórski był poetą, którego po roku 1939 opuściła poezja (lub on opuścił poezję, tę najwyższego lotu, odpowiadając na inne wyzwania). Fakt drugi: Zagórski był odważnym człowiekiem; miarą tej odwagi jest choćby tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata.

Można oczywiście spierać się z autorem o to, czy w powojennym dorobku poety nie znalazłyby się utwory na miarę tych z pierwszych trzech tomów, ale byłby to spór jałowy. Jeśli nawet potrafilibyśmy takie wskazać, to raczej na zasadzie wyjątku, nie reguły. Tytuł książki zaczerpnął Bem z wypowiedzi Jana Błońskiego, który pisał, że poezja Zagórskiego jest zapomniana „może niesłusznie”. W tym „może” upatruje autor swoistą ambiwalencję i niepewność związaną z miejscem tego dorobku w historii literatury. Ja zaś powiedziałbym „na pewno niesłusznie”, jeśli chodzi o przedwojenną twórczość Zagórskiego. Wydany stosunkowo niedawno w serii „Biblioteki Narodowej” pełny zbiór wierszy (do roku 1940) poetów związanych z Żagarami upewnia nas w przekonaniu, że utwory Miłosza z tego czasu nie sytuują się na poziomie niedostępnym jego kolegom z grupy. Co więcej, nawet wiersze Putramenta z Drogi leśnej można bez wyrzutów sumienia ocalić… Tak więc, jak sądzę, dzięki swojej twórczości sprzed roku 1939 Zagórski winien znaleźć się na kartach podręczników i historycznoliterackich syntez. Bem, próbując rozwiązać zagadkę poetyckiego regresu, podsuwa czytelnikowi, choć nie wprost, niebezpieczną myśl, że odwaga (ja użyłbym, nieco przesuwając akcenty, raczej słowa dzielność, które zresztą też pojawia się na kartach książki) i wyrazistość moralnego osądu wymagają złożenia w ofierze własnych talentów twórczych. Czyżby więc i tu w tle pojawiał się Miłosz ze swoim sądem wyrażonym w wierszu o Annie Kamieńskiej: „Dobry człowiek nie nauczy się podstępów sztuki”?

Jako że Bem nie koncentruje się na biografii, nie rozstrzyga też w sprawie wahań wyartykułowanych przez Błońskiego. Robię to jako czytelnik tych „impresji na temat urywków życia” i jako czytelnik poezji Zagórskiego. Autor zaś zdaje się mówić: może niesłusznie pominąłem pewne fakty, może niesłusznie przyjąłem taką, a nie inną strategię opowiadania, ale na pewno niesłusznie zapomniano o wszystkim, co uczynił bohater tej historii poza obszarem literatury: „Znamy biografie dobrych pisarzy. Mniej znamy biografii przyzwoitych ludzi”. A zatem dwa razy „na pewno niesłusznie” w przypadku poety, który otarł się o najwyższe rejony sztuki i w przypadku człowieka, który w czas wojennej (i nie tylko) pożogi potrafił zdobyć się na czyny, za które płaciło się najwyższą cenę. To chyba wystarczy, by pamięć o nim ocalała nie tylko w kręgu „badaczy owadzich nogów”.