Opowieść bez morału
Marek Misiak
Krytyka mediów społecznościowych – zarówno zmian, jakie zainicjowały w przestrzeni publicznej, jak i poczynań biznesowych gigantów, takich jak Facebook czy Twitter – napotyka na dwa problemy. Pierwszym jest swego rodzaju przezroczystość tych platform w oczach ich użytkowników. Facebook jest dla wielu tak podstawowym narzędziem kontaktu ze znajomymi, szukania informacji o miejscach i wydarzeniach czy w ogóle poruszania się w sieci, że nawet opisana przez autorki „brzydka prawda” nie wpływa znacząco na sposób i zakres korzystania z serwisu. Drugi problem nazwałbym zaś specyficzną narratywizacją. „Narratywizacja to proces naturalizacyjny, który umożliwia czytelnikom rozpoznanie jako narracji tych rodzajów tekstów, które jawią się jako nienarracyjne. (…) Takie strategie interpretacyjne naturalizują teksty w kierunku paradygmatów naturalnych, na przykład przez zaproponowanie motywacji realistycznej w celu zapewnienia możliwości odczytania” – tak proces ten definiuje austriacka anglistka Monika Fludernik w książce Towards a „Natural” Narratology. Narratywizacja jest często wręcz zalecana jako zarówno ułatwiająca nawiązanie kontaktu z czytelnikiem, jak i stymulująca zapamiętywanie. Mówię tu o specyficznej narratywizacji, gdyż może ona zaciemniać obraz i zniechęcać do działania.
Książka Sheery Frenkel i Cecilii Kang nie tylko stanowi narrację jako opowieść o wydarzeniach rozwijających się w czasie, ale w wielu fragmentach przybiera narracyjną formę, gdy autorki opisują konkretne sekwencje prawdziwych wydarzeń, stopniując napięcie i dbając o szczegóły, jakby same były świadkami tych sytuacji. Krytykę Facebooka łatwo na zasadzie schematów myślowych wpisać w którąś z obecnych w kulturze popularnej narracji – albo o rządzących światem Onych (kiedyś był to „rząd światowy” czy Grupa Bilderberg, dziś potentaci z Doliny Krzemowej), albo o świecie będącym zakładnikiem niedojrzałych geniuszy i ich traumatycznej młodości. Jeśli prawdą jest to pierwsze, to zwykli ludzie nie są w stanie przeciwdziałać takim manipulacjom. Jeśli to drugie – wystarczy, by na czele Facebooka stanął ktoś inny niż Mark Zuckerberg i sytuacja się unormuje. Obie te narracje i szereg innych, których nie będę tu omawiał, łączy jedno: przekonanie o tym, że rezydujące w kalifornijskim Menlo Park kierownictwo firmy wszelkie zmiany wywołuje intencjonalnie – w celu panowania nad światem lub leczenia kompleksów. Frenkel i Kang wskazują na dwa inne aspekty działań Zuckerberga i jego otoczenia – mniej atrakcyjne narracyjnie, ale równie niepokojące. Po pierwsze, zarząd Facebooka zdaje się nie rozumieć konsekwencji wielu podejmowanych przez siebie działań, których celem jest ugruntowanie praktycznie monopolistycznej pozycji na rynku. Po drugie zaś, gdy już (w odruchu sumienia lub przymuszeni okolicznościami) decydują się czemuś przeciwdziałać, ich kroki bywają nieskuteczne, a nawet przeciwskuteczne. Przykładem tych ostatnich była próba zapewnienia użytkownikom lepszej ochrony prywatności poprzez zachęcanie ich do tworzenia zamkniętych grup, do których dostęp mają tylko zaproszeni. To prawda, że dzięki temu znacznie mniej dowiemy się o kimś z Aktualności (popularnie zwanych „ścianką”), jeśli sam dobrowolnie tego nie ujawni. Jednak jednocześnie mowa nienawiści bez przeszkód szerzy się w zamkniętych grupach, których ani władze, ani sam Facebook w znacznej mierze nie są w stanie kontrolować. Decydentom z Menlo Park najwyraźniej zabrakło wyobraźni – a konsekwencje ponosi cały świat.
Autorki nie opisują całej historii Facebooka, ale skupiają się na kontrowersjach wokół firmy, zwłaszcza tych z lat 2016—2020 (od kampanii wyborczej w USA przed wyborem Donalda Trumpa do szturmu na Kapitol 6 stycznia 2021 roku). Nie pretendują do rozumienia wszystkich procesów decyzyjnych zachodzących w Menlo Park – ale też wskazują, że być może czasem nie ma czego rozumieć, gdyż samo kierownictwo firmy nie zrozumiało istoty problemu, z którym przyszło się mu zmierzyć. Dobrym przykładem jest tu ingerencja Rosji, właśnie za pośrednictwem Facebooka, w wybory prezydenckie w USA w 2016 roku. Zuckerberg i jego otoczenie długo zdawali się nie wierzyć, że ich dzieło mogło stać się narzędziem w rękach sił wrogich demokracji. Frenkel i Kang korzystały z pomocy wielu informatorów i były w stanie odtworzyć dokładny przebieg wielu wewnętrznych rozmów i narad. Nie próbowały jednak ułożyć ich w spójną, linearną opowieść – i to wydaje mi się kluczową znakomitą decyzją. Nadanie tym partiom książki takiej linearnej struktury zafałszowałoby istotę problemu, którą są właśnie fragmentaryczność, niespójność i niekonsekwencja. Obraz świata ludzi kierujących jednym z najbardziej wpływowych podmiotów światowej gospodarki i życia społecznego okazuje się fragmentaryczny i niespójny. Wartości z różnych porządków – wolność słowa, apolityczność i bezstronność w sporach, ale przede wszystkim biznesowo rozumiane dobro firmy i jej odpowiedni wizerunek – walczą ze sobą na naradach, a często w umyśle tej samej osoby. W najmniej odpowiednich momentach ujawnia się naiwna wiara, że prawda obroni się siłą samej prawdy – że użytkownicy zawsze odróżnią prawdę od kłamstwa i mowy nienawiści. Naiwność takiego stanowiska polega na tym, że pomija ono rolę algorytmów i innych rozwiązań technologicznych, które mają za zadanie „zwiększać ruch na stronie”, a nie promować jakiekolwiek wyższe wartości.
Takie stwierdzenie nie wydaje się odkrywcze – dlaczego zatem w debatach o mediach społecznościowych pojawia się tak rzadko? Dyskusje dotyczą zazwyczaj objawów – sposobów, w jakie media te są wykorzystywane przez konkretne osoby, grupy czy państwa. Autorki wskazują zaś na pewne oczywiste cechy Facebooka, nad którymi wielu nie zastanawia się dlatego, że stał się on dla nich przezroczysty, niczym okulary, które zakłada się zaraz po przebudzeniu i zapomina o nich. Dobry przykład takiego trafnego uchwycenia kwestii pozornie oczywistej, ale zapoznanej, znaleźć można w początkowych partiach książki, gdzie opisywana jest wczesna kontrowersja wokół Facebooka, związana z prywatnością użytkowników. Zdaniem autorek Zuckerberg założył po prostu, że dla innych ludzi kontakt ze znajomymi – za wszelką cenę i właściwie bez zachowywania jakichkolwiek aspektów życia dla siebie – jest tak ważny, że problem prywatności po prostu nie jest zbyt istotny. Nie jest to wyjaśnienie psychoanalityczne – Frenkel i Kang nie sugerują, że prezes firmy projektuje na użytkowników swoją osobowość i swoje deficyty. Wyraźnie wskazują jednak na fakt, że źródłem problemów są często niewyrażone nigdzie wprost kwestie aksjologiczne, a nie rozwiązania czysto techniczne.
Jeśli jakiś typ narracji pasuje do opowieści autorek o Facebooku, to jest nią wysokobudżetowy hollywoodzki film, w którym Ameryka stanowi niekwestionowane centrum świata i przeżywa wydarzenia kluczowe dla planety, a reszta świata może je ewentualnie podziwiać na ekranach. Gdy zwrócono uwagę, że sposób funkcjonowania platformy wpłynął na skalę ludobójstwa Rohingjów w Mjanmie, okazało się, że treści tworzone przez użytkowników z tego kraju moderuje… jedna osoba znająca język mjanmański (a używa się tam też dziesiątków innych języków). Rzekomo przezroczysty Facebook raz za razem okazuje się produktem amerykańskim, który na różne kultury wpływa w nieprzewidywalny sposób. Czy aż nadto realna przemoc może być rezultatem udostępnień i lajków? W ciągu ostatnich sześciu lat „real” i jego niewygodne pytania zaczęły wreszcie wkraczać do Menlo Park.