Boznańska w czasach marketingu kulturowego
Marta Leśniakowska
Miała trzydzieści lat, gdy w 1895 roku berlińskie pismo „Bazar” zaliczyło ją do dwunastu najlepszych malarek Europy. Za sobą studia malarskie w Krakowie i Monachium, do którego uciekła z dusznego mentalnie środowiska krakowskiego, tak bardzo przez nią nielubianego, że kiedy rok po berlińskiej recenzji Julian Fałat zaproponował jej poprowadzenie studium dla kobiet w reorganizowanej wówczas Szkole Sztuk Pięknych, odrzuciła propozycję. Krążyła po Europie, nieustannie malując i wystawiając, by ostatecznie osiąść w Paryżu (1898), gdzie najbliższym jej ideowo środowiskiem byli moderniści. James Whistler, sztuka japońska, Manet i inni impresjoniści – to było malarstwo, które najsilniej oddziałało na Boznańską, wypierając wcześniejsze wpływy monachijskie. Kolor, a nie forma, odejście od tradycyjnej iluzji głębi na rzecz budowania płaszczyzny obrazu za pomocą impresjonistycznie rozedrganego koloru o wyrazistej fakturze, kładzionego na niezagruntowanej teksturze, stosowanie stłumionej, chłodnej tonacji z przewagą szarości, którą traktowała nowatorsko jako kolor, a nie walor czy/lub „nie-kolor” – to był język jej malarstwa wypracowany w latach dziewięćdziesiątych i rozwijany do końca życia (zm. 1940).
Mimo niekwestionowanych wartości jej malarstwa i międzynarodowej sławy sztuka Boznańskiej musiała długo czekać na pogłębione analizy. Trzeba było dopiero radykalnych zmian w humanistyce i badaniach nad kulturą artystyczną, jakie dokonały się w końcu XX wieku na gruncie studiów feministycznych i gender studies, by otworzyły się nowe perspektywy badawcze oraz strategie interpretacyjne, dzięki którym możliwe stało się podjęcie wyzwania, jakie przed badaczem stawia to wyjątkowe a wymykające się kwantyfikacji malarstwo. Zwłaszcza gdy wiemy, jak bardzo w odbiorze pozaartystycznym Boznańska stała się figurą kultury masowej, anegdotyczną i groteskową z jej biedną samotną egzystencją w zagraconej paryskiej pracowni, z nieodłącznym papierosem (opadający na paletę popiół tłumaczył jej predylekcję do szarego koloru), brudnym kitlem malarskim i słynnymi myszami, które były niezmiennie a prześmiewczo przywoływane jako koronny dowód katastrofalnych skutków ucieczki kobiety poza narzucone jej przez schematy patriarchalne normy społeczne.
Czy książka Angeliki Kuźniak zdołała przełamać „złą” popkulturową sławę Olgi Boznańskiej, wykreowaną na romantycznych mitach i przesądach? Można to pytanie skwitować krótko: nie. Przede wszystkim dlatego, że książka nie jest (przecież nie taki był cel autorki) rozprawą naukową, co w oczywisty sposób ustawia ją w szeregu bibliograficznym. To jedna z modnych w ostatnich latach produkcji wydawniczych, jakimi są popularne, na poły beletryzowane biografie sławnych osób. W obszarze historii sztuki geneza tych książek jest odległa, choć poza specjalistami od historiografii artystycznej dzisiaj mało kto wie, że ich tradycja sięga połowy XVI wieku i Giorgia Vasariego, włoskiego historiografa sztuki, architekta, malarza, autora Żywotów najsławniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów. Vasari wypracował model artystycznej biografiki o cechach dydaktyczno-umoralniających: historia życia artysty nie ma być bowiem czczą rozrywką, ma przynosić wymierny pożytek czytelnikowi, być wzorcem do naśladowania w przezwyciężaniu własnych życiowych trudności i przeciwności losu, by ostatecznie osiągnąć cel, ergo zasłużony sukces i sławę, choćby i pośmiertną.
Książka Angeliki Kuźniak nie odbiega od tego starego renesansowego schematu, choć zapewne autorka, niebędąca historyczką sztuki, ale kulturoznawczynią, zastosowała go bez takiej wiedzy, a także, jak się zdaje, bez świadomości, jak dzisiaj jest rozumiana i uprawiana biografika: już nie tylko jako historia wydobywcza, mniej lub bardziej sensacyjna, a psychoanalitycznie zderzana ze sztuką jako lustrem życiowych doświadczeń. W ujęciu Angeliki Kuźniak otrzymujemy jednak powielony schemat tradycyjnej biografii: sprawnie napisaną zbeletryzowaną historię społeczną/kulturową, której lustrem jest życie Boznańskiej. Książka stanowi konglomerat różnych gatunków: dziennikarstwa śledczego, reportażu kryminalnego, powieści sensacyjnej i obyczajowej, miejscami o rysach scenariusza filmowego. Ogólna tonacja owego gatunkowego patchworku ujawnia więc jego specyficzną, a narzucającą się cechę: jest próbą wtłoczenia epickiej powieści dziewiętnastowiecznej i jej późniejszych kontynuatorów we współczesne narzędzia popliteratury z obszaru powieści sensacyjnych, z literacką fiction i allotopią. Czy to zarzut? Dla wielbicieli niezobowiązującej intelektualnie lektury na pewno nie. Dla tych, którzy oczekują czegoś bardziej pogłębionego niż scenki rodzajowe i sensacja, tak.
Oczywiście, czyta się to bardzo dobrze, książka wciąga i bawi, co nie dziwi: autorka jest znaną reporterką, ma w dorobku kilka podobnych biograficznych produkcji (Marleny Dietrich, cygańskiej poetki Papuszy, Zofii Stryjeńskiej, Ewy Demarczyk) i wszystkie w mniejszym lub większym stopniu powielają sprawdzony schemat użyty także w Boznańskiej. Liczne cytaty o najróżniejszej proweniencji: od gazetowych po naukowe, strategia mock-dokumentu używającego pastiszu wywiadów środowiskowych przeplecionych z wypowiedziami „naocznych świadków” niczym w policyjnym śledztwie – z tej gęstej materii utkana jest cała książka. Jako literatura popularna, promowana przez specjalistów od marketingu wydawniczego podporządkowanego wymiernym finansowo algorytmom sukcesu rynkowego, będzie miała swoich odbiorców. Ale czy to odsłania nam esencję, czyli sztukę Boznańskiej? Oczywiście nie, jej malarstwo jest tu sprawą drugorzędną, artefaktem na marginesie kulturowo- społecznej narracji, jaką prowadzi Angelika Kuźniak.
Bardziej wymagający czytelnik będzie od pierwszych akapitów wiedział, że lektura tej gawędy nakazuje daleko idącą czujność, nigdy bowiem nie wiemy, gdzie przebiega granica między faktem a fikcją fundowaną na mock-dokumencie i konwencjach science fiction z jej allotopiami. A to każe w pewnym momencie spytać: o czym właściwie jest ta książka? I czy istotnie na przełomie XIX i XX wieku żyła w Europie taka malarka z Krakowa znana jako Olga Boznańska? Czy może jest to bardziej wytwór wyobraźni autorki, która sięgając – świadomie lub nie – do aktualnych w humanistyce strategii preposteryjnych, pisze „sobą”, kreując subiektywne wyobrażenie Boznańskiej i jej światów paralelnych, które dają się wpisać w porządek symboliczny/psychoanalityczny? To tekst będący rodzajem miseen-scene. Powołuje do życia pewien obraz Boznańskiej, nieważne prawdziwy czy fikcyjny, aranżuje przestrzeń, w której rozgrywa się sztuka powstała ponad wiek temu, rezonując w dzisiejszych odbiorach, zawsze mówiących przede wszystkim o naszej kulturze. To więc książka o nas dzisiaj.