Kultura narodowa okiem filozofa
Paweł Panas
Z obszernego tomu Akcent typowo polski autorstwa filozofa Piotra Nowaka na początek wybieram szkic poświęcony Jerzemu Nowosielskiemu i jego myśli religijnej. Intrygująco brzmi już sam tytuł: Prowokator Nowosielski – wyczuwam w nim nutę ironiczną. Zastanawiam się bowiem, jak należy rozumieć ów termin. „Prowokator” to obelga, pochwała, a może po prostu opis rzeczywistości?
Nowak w dyskursywnych wypowiedziach malarza dostrzega wyraźną prowokację intelektualną i artystyczną, którą jednak rozumie w oparciu o wykładnię łacińskiego źródłosłowu. Chodzi zatem o wytrącenie kogoś (kogo?) z codziennego rytmu, skłonienie do zatrzymania się i poświęcenia większej uwagi detalom, które pozostawały dotychczas niedostrzeżone. Wszystko to, aby nie przegapić czegoś ważnego, być może najważniejszego, pozornie nieistotnej chwili w życiu pojedynczego człowieka albo wielkiego wydarzenia w historii ludzkości i świata. Zalążka nadciągającej kosmicznej katastrofy albo sądu ostatecznego wraz z jego nieubłaganą logiką opartą na alternatywie potępienia i zbawienia. Brzmi poważnie, ale przecież każda myśl religijna, każda teologia, także ta najbardziej nieortodoksyjna, musi być poważna, wszak jej horyzont myślowy określają tak czy inaczej rozumiane sprawy ostateczne i wieczność.
Wedle Nowaka – tu pełna zgoda – budzące kontrowersje wśród tradycyjnych teologów religijne myślenie Nowosielskiego jest z gruntu manichejskie. Opiera się na fundamentalnym rozpoznaniu upadłej natury świata i tragicznego korzenia ludzkiej egzystencji. Na całym istnieniu kładzie się nieusuwalny cień przemijania, cierpienia i śmierci. Jak pisze Nowak: „Nowosielski kochał Boga, ale chyba jeszcze bardziej bał się Go”. Celowo wynotowuję tę frazę, która według mnie całkiem dobrze streszcza typ metafizycznej wrażliwości (nie mylić z wiarą) właściwej określonej formacji intelektualno-kulturowej. Należał do niej Nowosielski, należeli także (przy wszystkich – zasadniczych – różnicach) chociażby Czesław Miłosz, Gustaw Herling-Grudziński, Jan Lebenstein czy Marian Zdziechowski. Z tego punktu widzenia podejrzany wydaje się cały projekt oświeceniowy. W świecie istnieje zło, nie da się go pozbyć na drodze samodoskonalenia i ulepszania rzeczywistości, wszystko się prędzej czy później zakończy lub obumrze i to właśnie dopiero ten koniec będzie miał decydujące znaczenie – tak można w największym skrócie przedstawić punkt widzenia manichejczyka Nowosielskiego. Cierpienie jest codziennym doświadczeniem człowieka, ale – jednocześnie – jest też jego stałą praktyką. Nie kto inny, tylko właśnie ludzie wyspecjalizowali się w zadawaniu cierpienia innym. Aby się o tym przekonać, wystarczy poznać historię albo rozejrzeć się dookoła.
Dla Nowosielskiego, malarza i myśliciela, niezwykle istotny jest w tym wszystkim kontekst estetyczny. Interesuje go problem sztuki zogniskowany wokół zagadnienia fundamentalnej różnicy między dobrem i złem. Czy piękno i brzydota są odbiciem tych biegunów? Czy piękno ma moc ocalania, a brzydota jest maską, za którą ukrywa się prawdziwe zło? To pytania nurtujące Nowosielskiego, który, jak pisze Nowak: „O metafizyce i moralności wypowiadał się jako teolog i manichejczyk, o sztuce – jako artysta. Potem składał w całość te nie zawsze pasujące do siebie elementy, następnie potrząsał nimi, by mogły eksplodować. I zwykle eksplodowały”.
Niektóre prowokacje Nowosielskiego budzą jednak sprzeciw i może z tego powodu tym bardziej spełniają swoją rolę. Kiedy malarz rozwija myśl o powszechności cierpienia w świecie i w tym celu używa sformułowań określających traktowanie zwierząt przez ludzi metaforycznym mianem „Oświęcimia” – Nowak zdecydowanie protestuje. Protestuje i pyta, czy w ten sposób nie podważa się wyjątkowości doświadczenia Szoa, rozwadniając jego istotę, niwelując różnicę.
Szkic poświęcony Nowosielskiemu jest jednym z kilkudziesięciu składających się na tom Akcent typowo polski. Wybrałem go, ponieważ wydaje mi się, że dość dobrze obrazuje charakter całości, sposób myślenia i specyfikę narracji Nowaka. Świadomie używam tak rozpowszechnionego dziś terminu o proweniencji teoretycznoliterackiej, ponieważ książka ta jest swego rodzaju opowieścią, rozpisaną na kolejne historie, z wyraźnie zaznaczonym, wewnętrznie spójnym głosem autora. A jest to głos osobisty i mocny, nastrojony wyjątkowo polemicznie, pewny swoich racji i obrazoburczy zarazem. Patronuje mu Jarosław Marek Rymkiewicz. Nowak mówi to, co uważa. Robi to bez taryfy ulgowej, nawet wtedy, kiedy w ten sposób z pewnością narazi się różnym osobom i środowiskom. Publicystyczny temperament autora, którego ten w żaden sposób nie maskuje, niejednokrotnie może wydać się prowokacyjny, ale co jeśli celem było właśnie otrzeźwienie siebie i czytelników, „skłonienie do czuwania, do nieprzesypiania okazji”? Osiągnięciu tego efektu z pewnością sprzyja styl pisarski Nowaka: zajmujący i potoczysty, retorycznie bogaty, a jednocześnie niejednokrotnie balansujący na granicy – lub wprost ją przekraczający – pomiędzy językiem literackim a codzienną polszczyzną, okraszony formami kolokwialnymi, przy tym spójny i precyzyjnie wyrażający to, co ma wyrazić. Szkice Nowaka, erudycyjne i poruszające szerokie spektrum tematów, są po prostu bardzo dobrze napisane i równie dobrze się je czyta – to wielka zaleta tej książki, która nie jest naukowym opracowaniem, bliżej jej do wielowątkowej eseistycznej gawędy.
Zakres problemowy szkiców składających się na Akcent typowo polski jest rzeczywiście rozległy. Nowaka zajmuje problematyka wyboru języka i przekładów (uwspółcześniania dawnych dzieł), interesują go biografie i dziedzictwo Kościuszki, Mochnackiego, Fredry, Gillera, rozważa naturę powstań narodowych, przygląda się rozsianym w polskiej kulturze romantycznym tropom, analizuje Zasypie wszystko, zawieje… Odojewskiego, pisze o Nowosielskim i Śpiewaku (Pawle) – a to tylko część poruszanych w książce tematów. Tym, co je wszystkie łączy, jest natomiast kluczowe pojęcie kultury narodowej jako siły fundującej i spajającej wspólnotę (jej źródła biją w romantyzmie). Pisze Nowak: „kultura narodowa stanowi obszar, na którym naród może lepiej zrozumieć samego siebie”. I dalej: „dopiero dzięki uczestnictwu w kulturze narodowej otwiera się przed nami (ale i dla nas) świat wartości uniwersalnych”. Kultura narodowa formuje zatem kanon, stwarza mitologię, pozwala stawić opór wszechobecnej prymitywizacji, a w konsekwencji kulturowej kolonizacji. Kultura narodowa jest zarazem elitarna i w tym tkwi jej siła. Stąd pojawia się u Nowaka ważne pojęcie kultury ludowej, ekspansywnej, prostej – niekiedy wręcz prostackiej, służącej raczej rozrywce niż budowaniu wspólnoty. Kultura narodowa nie jest i nie chce być ani nowoczesna, ani modna, gorzej się sprzedaje, trudno ją sformatować według konsumenckich oczekiwań, wymaga skupienia i namysłu, jest wymagająca w odbiorze. Ale – przekonuje Nowak – to nie są jej wady. Lepiej patrzeć w przyszłość z Kochanowskim, Mickiewiczem, Miłoszem i innymi wielkimi. Wartość ich dzieł nie jest uzależniona od gustów oraz zmiennych okoliczności zewnętrznych, skutecznie wymyka się historycznej presji. W tym sensie kultura narodowa jest bezpieczna, dopóki istnieje wspólnota narodowa. Chcąc podporządkować sobie kulturę narodową, należy więc zakwestionować instytucje państwowe, które stoją po jej stronie. I autor przedstawia możliwe wektory takich ataków, które – jak pisze – dzieją się już na naszych oczach, a ich skutki stają się coraz bardziej odczuwalne.
Ciemna i pesymistyczna to wizja, do czego Nowak otwarcie się przyznaje. W akapicie zamykającym część wstępną pisze za Schopenhauerem i Benjaminem: „odwracam się plecami do podłych czasów współczesnych i wybieram wędrówkę, krocząc tyłem w przyszłość, ku śmierci. Spoglądam przy tym na dzieła piękne i niezwykłe, które świecąc dawnym, powabnym blaskiem, nadają powagę i znaczenie mojemu – polskiemu – istnieniu i wędrowaniu. Jednocześnie widzę, jak one wszystkie z wolna rozpadają się i osuwają – tak we mnie, jak i poza mną – w nicość”. Czyżby rację miał zatem Nowosielski i pozostało nam już tylko piękno?
Akcent typowo polski można czytać zgodnie z autorskim zamysłem, rozdział po rozdziale, szkic po szkicu, śledząc logikę wywodu, obserwując przyrastającą argumentację, przyglądając się dyskursowi. Można też – nie widzę żadnych przeciwwskazań – wybierać kolejne szkice według własnego uznania lub potrzeby, bronią się one jako samodzielne całości. Do ich lektury nie jest potrzebny wewnętrzny kontekst. Książka ma więc potencjał, aby towarzyszyć swoim czytelnikom dłużej i stać się dla nich źródłem kolejnych inspiracji lub nieustających rozdrażnień. Bo – tego jestem pewien – szkice Nowaka nikogo nie pozostawią obojętnym.