Honorowy entuzjasta

Tomasz Kłusek

Rządzący są od rządzenia, a to sztuka wymagająca skrzętnej kalkulacji ewentualnych zysków i strat, zarówno w aspekcie taktycznym, jak i strategicznym. Czasem trzeba cofnąć się dwa kroki, aby możliwy był ten jeden przysłowiowy krok do przodu. Wiadomo, że makiawelizm jest draństwem, ale przecież dziecięca nieskalaność i naiwność w polityce w efekcie więcej szkodzą, niż kierowanie się zaleceniami florentyńczyka. Publicyści polityczni są od publikowania artykułów, a tu z kolei pamiętanie o imponderabiliach jest zaletą. Podobnie jak permanentne przypominanie parającym się uprawianiem polityki sensu stricto o wartościach, cnotach, zasadach itp. Jeżeli polityk powinien charakteryzować się w swych działaniach zimnym namysłem, to w publicystyce pewna doza dezynwoltury jest wskazana. Najgorsi są politycy mylący swoją profesję z uprawianiem publicystyki, zaś publicyści-politycy nadają się wyłącznie do pisania wstępniaków w gazetach.

Piotr Wierzbicki kilka razy nazwał swój najnowszy zbiór szkiców czy raczej felietonów – książeczką. Bo Bez honoru to rzeczywiście zaledwie siedemdziesięciostronicowa czarna książeczka. Czarna, gdyż taki jest kolor okładki, żadnych rysunków, ozdóbek, jeszcze tylko biel liter. Skromna edytorsko publikacja zawierająca ogrom treści. Nie waham się umieścić jej w szeregu tak ważkich wystąpień, jak Aleksandra Bocheńskiego Dzieje głupoty w Polsce (1947) i Adama Michnika Z dziejów honoru w Polsce (1985). Chyba nie byłoby wypisów więziennych Michnika bez przynajmniej momentami pokrętnej historiozofii naszego realisty i neopozytywisty oraz wszystkich jemu podobnych. Chyba niewiele też pomyli się ten, kto oznajmi, że Bez honoru w jakiś sposób stanowi pokłosie reminiscencji, a być może nawet ponownej lektury Z dziejów honoru w Polsce. Wierzbicki co prawda nie deklaruje tego wprost, ale wzajemne związki, oddziaływania są niewątpliwe.

Gdy w 1979 roku w dziewiątym numerze „Zapisu” ukazał się wreszcie Traktat o gnidach Wierzbickiego, redakcja dołączyła polemikę Michnika pt. Gnidy i anioły. Tekst Wierzbickiego to pamflet bezkompromisowy w swym moralizatorstwie, ale wypowiedź Michnika jest polemiką dobrze uzasadnioną i uczciwą. Owe dwie publikacje z czasów późnej gierkowszczyzny w pewien sposób się dopełniają, a dziś nawet jeszcze bardziej widać, że były wówczas potrzebne. Michnik pisał: „W trakcie rozlicznych dyskusji wokół Traktatu o gnidach usłyszałem – w odpowiedzi na głosy krytyczne – uwagę, iż Wierzbicki kontynuuje tradycję wielkich romantyków, tradycję Słowackiego piętnującego w Grobie Agamemnona słabość i małość Polaków, a nie po prostu opresję zaborców. Jest to uwaga celna. »Miotanie obelg na własny naród stanowi omszały już i dostojny przywilej polskiej literatury« – zauważył słusznie Jan Błoński. Istotnie”. Wierzbicki jako kontynuator romantyków – chyba tak, natomiast Traktat jako obelga na naród – zdecydowanie nie. W gnido-anielskiej debacie rację miał Wierzbicki, ale to temat na inną okazję.

W domowej bibliotece znalazłem, teraz przechowuję i od czasu do czasu wracam do niej, powieść zatytułowaną Cyrk. Piotr Wierzbicki wydał ją w 1979 roku w Niezależnej Oficynie Wydawniczej. Kiepski papier, maleńka czcionka, litery częściowo już się zacierające, no i dziwna informacja o tym, że wydrukowała „Wolna Wałkowo-Bębnowa Drukarnia Polowa im. J.P.”. Jest to paszkwil na tzw. Polskę Ludową, który popełnił autor po wyrzuceniu go z redakcji tygodnika „Literatura”. Michnik nazwał tę książkę znakomitą karykaturą „Kraju Miłującego Kraj Miłujący Pokój”. Aluzja oczywista: PRL – ZSRR. Wracam z uporem do postaci jednego z przywódców wystąpień studenckich w marcu 1968 roku, aby uzasadnić swój pogląd, że Bez honoru to nawiązanie do Z dziejów honoru w Polsce. Drogi autorów tych książek już dawno się rozeszły, chyba zresztą zawsze więcej ich dzieliło, niż łączyło, ale w wielu publikacjach łatwo odnaleźć ślady wzajemnych debat i inspiracji. Tak jest w kolejnych wydaniach tych swoistych „studiów gnidologicznych”, jakie namiętnie Wierzbicki uprawia, ale przecież i w głośnej swego czasu Bitwie o Wałęsę, Upiorkach, a nawet – zaryzykuję – Powrocie do Mickiewicza.

O czym jest Bez honoru? Choćby o tym, jak ci, którzy walczyli z dogmatami sączącymi się z dzienników w stylu „Prawda Najprawdziwsza” i „Słuszność Niewątpliwa” (tytuły, którymi posłużył się autor w Cyrku, ale bez trudności można by wskazać ich odpowiedniki w peerelowskiej rzeczywistości), sami zaczęli uprawiać podobną działalność już w kraju przetransformowanym. Aksjomaty są w matematyce, dogmaty w religii, ale w polityce? Tu wszystko zmienia się, ewoluuje, dawniejszy miłośnik Związku Radzieckiego przemienia się w jego zajadłego wroga, przeciwnik marksizmu w każdej postaci zaczyna się nim posługiwać, gdy staje się to opłacalne, systemy polityczne, ogłaszane jako niewzruszalne i wieczne, walą się z dnia na dzień. Wierzbicki oznajmia, że aksjomatem jest jeszcze treść Dekalogu. Aksjomatyzowanie polityki kończy się zawsze jak najgorzej: „Istnieje pewna wspólna cecha niektórych radykalnych i natchnionych wizjonerów. Odkrył ją i zdefiniował przed laty wybitny austriacki myśliciel, noblista Fryderyk Hayek. To konstrukcjonizm, sposób widzenia świata i myślenia, który dopuszcza jako możliwe, właściwe i skuteczne przekształcanie pod czyjeś dyktando ludzkich społeczności, majstrowanie przy nich, uszczęśliwianie ich na siłę na zasadzie »wiemy lepiej od ciebie, czego chcesz«, eksperymentowanie na żywym ciele zbiorowości. Spotykają się w tym punkcie socjalistyczny marzyciel z komunistycznym fanatykiem, opętany dyktator z żarliwą aktywistką pochłoniętą wielkim dziełem pakowania ludziom do głów »świadomości europejskiej« w miejsce tradycyjnej, narodowej. Z tych projektów – uczy Hayek – na dłuższą metę nic nigdy nie wychodzi nie z powodu jakichś tam błędów i wypaczeń, tylko dlatego, że leży to w naturze wszelkich społecznych organizmów, iż się odgórnemu ulepianiu nie poddają; wprawdzie przy udziale policji da się niekiedy coś zacząć i wprowadzić, lecz prędzej czy później żałosny koniec zwieńczy dzieło w sposób absolutnie nieuchronny”.

Piotr Wierzbicki uczynił patronem swej książki Aleksandra Sołżenicyna. Fetowany na Zachodzie, przekupywany wszelkimi możliwymi nagrodami, potrafił zachować dystans, nie włączył się do chóru chwalców, zło nazywał złem, jeśli tak je postrzegał, pozostał patriotą i antykomunistą. Autor Archipelagu GUŁag jest wzorem postawy honorowej. Wierzbicki jak zawsze odważny i bezkompromisowy podąża drogą mistrza. W swej pierwszej książce Entuzjasta w szkole zawarł doświadczenia z pracy nauczycielskiej w jednej z warszawskich szkół. Przeprowadził podział na entuzjastów prawdziwych i tych na pokaz. Lektura Bez honoru daje świadectwo temu, że Wierzbicki był i pozostał entuzjastą prawdziwym, jako nauczyciel, publicysta, redaktor i pisarz. Nie można być entuzjastą prawdziwym pozbawionym honoru. Ktoś pozbawiony tej cechy może jedynie udawać entuzjastę.