Jestem, o ile czytam
Paulina Subocz-Białek
Kilka słów zaledwie przyjdzie mi skreślić o książce niepozornej i niezwykłej. Droga w górę i droga w dół Kamila Piwowarskiego to dzieło wysokiej próby: wysmakowane połączenie mądrości z zakurzonych woluminów bibliotek i oszczędnej w środki współczesnej formy.
Droga… scala i poniekąd kontynuuje osiągnięcia Schwoba, Artauda i Borgesa w tym, co można by nazwać „intensywnością szczegółu”, zgodnie z twórczą zasadą przetwarzania biografii. Metoda ta sprowadza się do skracania, a następnie kondensacji po to, by dotrzeć do istoty idei czy samej postaci. Literatura jest więc nie tyle opisem życia, ile jego interpretacją. Autorzy, których twórczość inspirowała literacką próbę Piwowarskiego, nie obawiają się redukcji, nad wszystkim wszak góruje kontemplacja wybranego detalu, w którym odbija się całość.
Na końcu książki znajduje się komentarz bibliograficzny wspierający nasze wcześniejsze lekturowe rozpoznania ukrytych, bądź nie, cytatów lub aluzji literackich. Autor przyznaje się do inspiracji wieloma dziełami. Mamy tu choćby Yourcenar, Shapcott, Millhausera, Heraklita z Efezu, Diogenesa Laertiosa, Tabucchiego, Pessoę, Sachsa, Klee, Twaina czy Kafkę. Nie napotkałam jednak żadnej wzmianki o autorze, którego refleksje w moim przekonaniu wyraźnie przewijają się przez Drogę w górę i drogę w dół. Domyślni czytelnicy zapewne zorientują się, o kogo chodzi, już po kilku linijkach tej pięknej książki, wypełnionej cytatami, obłożonej cytatami, albo będącej po prostu – książką zrobioną z cytatów. Choć nad całością dominuje styl iście kafkowski, to artystyczne notacje pisarza z Warszawy są przede wszystkim z ducha schulzowskie. Tej eseistycznej prozie patronuje właśnie Mistrz z Drohobycza. Nawet jeśli jego nazwisko nie pojawia się w wypisie i nie widzimy wersetów jego dzieł, Droga…, chcąc nie chcąc, czerpie z tej właśnie tradycji. Nie jest to wcale wadą epickiej nowości.
Droga w górę i droga w dół jest historią Księgi – topos znany od wieków. Ale to właśnie w Księdze, w jej historii, utwór Piwowarskiego przedstawia indywidualne dzieje. Jest jednocześnie i o samym sobie, a więc posiada wymiar metatekstowy, jak i – w najogólniejszym sensie – jest próbą samowyjaśnienia czy zrozumienia aktu twórczego, który to dzieło wyłonił. Metaforyczna i mityczna Księga w podobny do schulzowskiego sposób wiąże się z osobą ojca – postaci równie tajemniczej i fascynującej jak w utworach Schulza, ale u Piwowarskiego będącej raczej cieniem czy wręcz swoistą nieobecnością. Brak i poszukiwanie stają się tu nadrzędnym tematem i osią utworu, sprawiając, że fabularny profil powieści ustępuje miejsca jej eseistycznemu profilowi. Tym lepiej, rozbudowują się bowiem dzięki temu interesujące aspekty poznania: filozoficzne, psychologiczne.
Duchowo-intelektualne wędrówki bohatera śladami nieobecnego ojca zostały pięknie rozegrane poprzez metaforę drzewa: archetypu, ale też emblematu przyjętego przez Piwowarskiego modelu prozy. Wiedzie nas autor i wodzi tymi opowieściami-rozważaniami w głąb tekstu. Rozwija i zwija opowieści na naszych oczach. Powieść w powieści, opowieść w opowieści. I tak bez końca, niemal nieustannie, rytmicznie pulsuje narracja Piwowarskiego. Słowa zapełniają szczeliny międzyzdaniowe ukrytych sensów, istoty, do której poznania dąży protagonista-narrator, a czasami – jak stwierdza – wszystko to polega na metodycznym niewypełnianiu owych szczelin, niedomówień. W jednym z fragmentów przeczytamy: „Dbałość o rozszczelnienia, w których gromadzi się powietrze, magazynuje pustka, gdzie rozgrywa się (a przynajmniej mogłoby się rozgrywać) wiele istotnych spraw. (…) warianty życia muszą pozostać w ukryciu, jako możliwość, przeczucie”. Mowa więc jest też o samym potencjale opowieści, nawet i narracji, a może nawet i potencjalności jako takiej. Nie brak tu aspiracji filozoficznych – fragmentów, które zostawiają nas z pytaniami. Dobrze przecież wiemy, że to także retoryczna gra, konwencjonalizacja.
Ale nie tylko opowieść składa się i rozkłada, rozgałęzia i rozrasta. Jest i wielopiętrowa konstrukcja podmiotu-narratora, który w metaforycznym sensie staje się też własnym poszukiwanym ojcem. Opowiadając, odtwarza jego metodę twórczą i jednocześnie badawczą. Powieść pulsuje jak ukryte życie drzewa – symbolicznej postaci tekstu. Słowa nas tworzą, wypełniają, a opowieść toczy się jak lektura-wędrówka śladami ojca.
W liście do Witkacego Schulz pisał o głównym zadaniu artystów, które sprowadza się do „czytania” Księgi, a pisarze „uczą się tylko coraz lepiej rozumieć sekret powierzony im na wstępie i twórczość ich jest nieustanną egzegezą, komentarzem do tego jednego wersetu, który był im zadany”. Droga… Kamila Piwowarskiego to esej o pisaniu, o opowieści, ale nade wszystko to wielka książka o czytaniu – które w swej kontemplacyjności, skupieniu jest w dzisiejszym rozszumianym świecie niczym schulzowski „haust czystej ultramaryny”. Główny bohater utworu w którymś momencie powie: „Jestem, o ile czytam. Kiedy nie czytam, jestem jakby mniej”.