Sztuka usprawiedliwiania

Antonina Tosiek

Anka Wandzel w Sztuce przetrwania przedstawia projekt, który – choć zakorzeniony w krytycznej refleksji nad sztuką i jej związkami ze światem społecznym, ekologicznym i międzygatunkowym – pozostaje tekstem osobliwie niezdecydowanym. To książka „w rozkroku”: nieustannie wahająca się między gestem zaangażowanej interwencji a asekuracyjnym ruchem wycofania; między próbą dekonstrukcji dominujących narracji o kryzysie, trosce i przetrwaniu a dystansowaniem się od politycznej mocy tych gestów. Jej specyficzna poetyka przywodzi na myśl nie tyle esej interwencyjny, ile zapis towarzyszenia – ostrożnego, fragmentarycznego, sytuującego się „blisko, lecz obok”.

Wandzel podejmuje próby myślenia z centrum i poprzez praktyki sztuki krytycznej, która mierzy się z kondycją klimatyczną, związkami pomiędzy tym, co ludzkie i nieludzkie, społeczne i materialne, realne i wyobrażone. Trudno mi czytać poszczególne fragmenty Sztuki przetrwania bez nieustannego porównywania stosowanych w niej strategii do rozważań Donny Haraway – szczególnie jej postulatu staying with the trouble, czyli trwania przy splątaniach i złożonościach świata, zamiast wysiłków ich uproszczonego porządkowania. Jednak, o ile Haraway domaga się deklaratywnego uznania swojego usytuowania jako pisarki, badaczki i uczestniczki, o tyle Wandzel zdaje się unikać podobnie jednoznacznej deklaracji. Zamiast osadzenia pojawia się tu dyskursywna płynność, rodzaj intelektualnego kamuflażu, który pozwala przyglądać się, analizować, tropić – ale nie do końca przyjmować współodpowiedzialność. Nie chodzi przy tym o heroiczne wystąpienie z wnętrza pola sztuki czy świata oporu klimatycznego. Raczej o zauważenie, że Sztuka przetrwania lokuje się w przestrzeni pół gestów – rozpiętej pomiędzy towarzyszeniem a uczestnictwem, pomiędzy pisaniem o oporze a realnym wikłaniem się w jego formy. Chociaż nawołuje do przewartościowania scenariuszy myślenia o przetrwaniu i trosce, to faktycznie pozostaje ostrożna wobec pełnych implikacji takiego apelu. Wandzel znacznie trafniej uchwytuje zatem estetykę przetrwania – obrazy, języki – niż jego realne koszty i polityczne konsekwencje.

Prywatne, polityczne, przepisane

Struktura książki Anki Wandzel opiera się na strategii eseistycznego dryfu, w którym osobiste doświadczenia i – co chyba istotniejsze – wrażenia autorki stają się osią kompozycyjną dla rozważań o konkretnych przykładach praktyk artystycznych (m.in. wystawie Rhizopolis oraz Trafostacji Joanny Rajkowskiej, instalacji Chwasty Karoliny Grzywnowicz oraz projekcie Śmieciorośliny autorstwa Diany Lelonek). Liczne fragmenty poszczególnych rozdziałów stanowią rozwinięcie czy też reinterpretację publikowanych wcześniej prac naukowych Wandzel (stąd liczne ślady metodologiczne – głównie z pola studiów nad sztuką, antropologii środowiskowej, ekokrytyki), składających się na porzuconą dysertację doktorską. Całość spaja poetyka osobistej refleksji, nacechowanej strategią auto/biograficzną i autofikcyjną, której nie sposób połączyć z badawczym dystansem. Wandzel z jednej strony stara się opisywać i analizować poszczególne strategie artystyczne, z drugiej – ujawnia osobiste zaangażowanie oraz przynależność do specyficznego, hermetycznego środowiska sztuki. 

Sama na siebie zastawia więc pułapkę. Choć zwraca uwagę na problematyczny i kontrowersyjny wymiar niektórych z omawianych praktyk, wycofuje się rakiem z konieczności ich oceny. Jej miejsce zastępują opisy prywatnych relacji z artystkami, spotkań towarzyskich, wspólnych kawek i herbatek. Takie to już przekleństwo wszystkich komentatorek i komentatorów sztuki mierzących się z identycznym pytaniem – jak ocalić krytyczną niezależność przed wpływem środowiskowej lojalności i osobistych sympatii, nie tracąc przy tym wiarygodności? Czyli także – kiedy podejmować się pisania, a kiedy pisanie – i sobie, i innym – odpuścić? Dlatego Wandzel stara się przed czytającymi usprawiedliwić, pisząc choćby:

Może gdybym ich wszystkich nie znała, byłoby mi łatwiej. Zamknięta szczelnie w akademickiej wieży z kości słoniowej i mieszkaniu, które mam na własność, mogłabym skrytykować ich ex cathedra i uspokoić sumienie własną moralną i intelektualną wyższością. Ale ja ich znałam. Piłam z Aśką herbatę. Doświadczyłam z jej strony ciepła i opieki. 



Fakty a fabuła

Skoro napięcie między osobistym zaangażowaniem a próbą zachowania krytycznego dystansu okazuje się aż tak trudne do rozstrzygnięcia i wymaga tyle asekuracji, trudno nie zapytać: po co w ogóle decydować się na stworzenie książki-kolażu zbudowanej z fragmentów dawnych prac naukowych, które – przeleżane, przepisane, wyrwane z pierwotnego kontekstu – do pewnego stopnia straciły na aktualności i wiarygodności poznawczej? Wandzel stara się w pewien sposób konfrontować dwa poziomy swojego usytuowania, lecz korzysta w tym celu raczej z zabiegów językowych i literackich (tworzenie atmosfery intymności i pozornej – literatura innej przecież nie zna – autentyczności). Kolejne starcie estetyki z semantyką, 1:0 dla tej pierwszej. Wandzel uprzedza i tłumaczy, dlaczego wątpliwości czytających mogłyby budzić potraktowanie osób w kryzysie bezdomności, które zostały usunięte z instalacji Trafostacja Rajkowskiej, czy decyzja Grzywnowicz, która w projekcie Chwasty zdecydowała się przenieść fragmenty łąk z wysiedlonych beskidzkich i bieszczadzkich wsi (dosłownie wyrywając je z ich kontekstu historycznego i lokalnego ekosystemu) do zamkniętych przestrzeni galerii, a następnie na warszawskie Powiśle, gdzie – przez nieuwagę i zaniedbania zarówno artystki, jak i miasta – instalację poraniono kosiarkami. Odpowiedzialność za ostateczny wydźwięk i konsekwencje każdego z opisywanych projektów zostaje jednak w tekście w pewien sposób rozmyta, m.in. przez liczne fragmenty rozmów z twórczyniami oraz ich współpracownikami (Wandzel wspomaga się cytatami bardzo często), z których wynika, że przecież wszyscy mają/mieli dobre intencje, szlachetne ideały i za małe dofinansowanie. 

Istotną rolę odgrywa w tym także inna strategia, nazwijmy ją – fabularna. Wandzel debiutuje przecież nie jako krytyczka, nawet nie popularyzatorka wiedzy, lecz twórczyni narracji. W Sztuce przetrwania przeczytamy bowiem także o emocjach czy rekwizytach artystek, w otoczeniu których rozmyślały one nad schyłkową kondycją świata. Czytelniczkę zaprasza się więc do poznania procesu, który poprzedza i napędza powstawanie danej wypowiedzi artystycznej, który, przefiltrowany przez wyobraźnię autorki, przypomina konwencję współczesnego biografizmu: w tej oto pracowni, pomimo przeciwności i wyzwań, artystka POCZUŁA, że MUSI zainterweniować swoją sztuką. A wtedy wkrada się w pisanie Wandzel egzaltacja, bowiem „literackość”, rozumiana zarówno jako strategia, jak i cecha tekstu, zamiast pogłębiać sensy, zwyczajnie je infantylizuje. 


Jakiego eseju nam potrzeba?

Kwestia tego, ile „literatury” jest w Sztuce przetrwania, okazuje się jednak o wiele bardziej skomplikowana i nieoczywista. Najmocniejsze, najbardziej przejmujące i działające na wyobraźnię są bowiem te partie tekstu, w których Wandzel – bez zbędnych retorycznych zabezpieczeń – pisze wprost o własnych wahaniach i lękach. O relacji z przyrodą, strachu przed biernością w obliczu katastrofy klimatycznej, doświadczaniu macierzyństwa, pracy opiekuńczej czy ambiwalencji wobec akademii. I najważniejsze – osobistych poszukiwaniach alternatywnych scenariuszy przetrwania w późnym kapitalizmie. Stawką jest tu wymyślanie przyszłości, nieustanne przekonywanie zarówno samej siebie, jak i czytających, że przyszłość jest jeszcze w ogóle możliwa; że codzienna partyzantka, tysiące maleńkich, pozornie nieznaczących gestów i aktów wzajemnej troski niosą w sobie emancypacyjny, może nawet – rewolucyjny potencjał. Jest w pisaniu Wandzel coś rozbrajająco intymnego, imponująca umiejętność nawiązywania bliskiej relacji z czytającą, pewien rodzaj konfesyjnego paktu, którego nie sposób posądzić o cynizm. New Sincerity w warunkach chronicznego zmęczenia i walki o uwagę zasługuje na docenienie. 

Dlatego trudno mi pozbyć się wrażenia, że Sztuka przetrwania została zlepiona z dwóch osobnych projektów, a warsztat Wandzel – sprawnej i utalentowanej auto/biografistki – niepotrzebnie obciąża sztafaż dawnych tekstów krytycznych. 


O granicach

Nie chcę znów występować w roli psujzabawy, która uparcie kręci nosem, muszę jednak zaznaczyć, że mój problem ze Sztuką przetrwania jest także przejawem sceptycyzmu wobec szerszego zjawiska. Strategie i konwencje auto/biograficzne stały się w ostatnich latach jednymi z najpopularniejszych wyborów narracyjnych polskiej literatury (zarówno prozy, jak i poezji), chociaż większość piszących nadal zdaje się lekceważyć kryjące się w nich pułapki. A te bywają wyjątkowo zdradliwe i bezwzględne – zwłaszcza w tekstach, gdzie deklarowana świadomość przywilejów zderza się z nieuprawnionymi analogiami i narracyjnymi skrótami. Przykład? Wandzel zdecydowała się otworzyć ostatni esej zatytułowany Na granicy przetrwania obrazem dwóch roniących matek – jednej, która doświadcza głębokiego osobistego cierpienia, ale może liczyć na systemowe wsparcie (dostęp do lekarzy, zasobów finansowych pozwalających na korzystanie z pomocy pań sprzątających), i drugiej – kobiety umierającej na granicy, której państwo odmawia nie tylko podstawowej pomocy, ale po prostu człowieczeństwa. Ten gest, choć zapewne podszyty empatią i potrzebą afektywnego kontrastu, okazuje się bardzo problematyczny, ponieważ w tych doświadczeniach tak naprawdę przecież nie ma punktów wspólnych. Ich zestawienie, zamiast wzmocnić emocjonalną reakcję na okrucieństwo, we mnie jako czytelniczce budzi raczej zażenowanie. Kolejne asekuracyjne fragmenty i zabezpieczenia tego tekstu stają się po prostu swoim własnym pastiszem, samospełniającą przepowiednią: 

Czy wobec wszystkiego, co się teraz i od lat dzieje na Podlasiu – wobec pobić, głodu, dzieci umiejących z zimna i wywołanych pushbackami poronień – mogę nadal z czystym sumieniem pisać o „sztuce przetrwania” i podkreślać twórczy potencjał pracy na rzecz przeżycia? I odwrotnie: czy poświęcając granicy ostatni rozdział książki pozornie opowiadającej o sztuce, nie wycieram sobie po prostu gęby czyimś cierpieniem albo, co gorsza, nie używam go do wzmocnienia własnych metafor? 



Podobne wątpliwości budzą we mnie fragmenty, w których Wandzel – niestety, nieironicznie – pisze o „uniwersalnych” kosztach pracy opiekuńczej, które miałyby współdzielić z Moniką Matus i Jarmiłą Rybicką, aktywistkami zaangażowanymi od lat w pomoc humanitarną na granicy:

 

[m]ówię im o moich nieprzespanych nocach, o obolałych plecach i torbach pełnych suchej żywności, o bandażowaniu urazów i stałym lęku o moje dzieci, ignorowaniu własnego dyskomfortu i zapijaniu zmęczenia kawą, terapiach, wsparciu ze strony innych i ustalaniu rodzinnego grafiku tak, żeby Krzysiek odbierał dzieci, kiedy ja akurat mam okres. Mówię wreszcie o niezbywalnym odruchu, aby najpierw zadbać o innych, a dopiero potem o siebie.


A przecież nie ma tu mowy analogicznych formach zaangażowania i poświęcenia. Choćby padło jeszcze tysiąc retoryczno-klasowych fikołków, nie sposób wiarygodnie porównać heroicznej aktywności osób, które ratują umierające z zimna i głodu osoby uchodźcze, z pracą opiekuńczą w bezpiecznym domowym zaciszu. Pierwsza jest altruistycznym poświęceniem, druga rozwija się w zamkniętym obiegu troski, troski niewspółmiernie łatwiejszej, bo przecież napędzanej miłością, hormonami i uniwersalną potrzebą budowania własnego skrawka świata. Tutaj refleksja Wandzel niebezpiecznie przesuwa się ku granicy, za którą empatia ustępuje miejsca niezamierzonej niewspółmierności. Czyli niedźwiedzia przysługa, bo jest to przecież esej niezwykle przejmujący i ważny. 


Sploty i złączki

Esej Anki Wandzel wpisuje się także w szerszy nurt współczesnej refleksji nad strategiami przetrwania w warunkach późnego kapitalizmu, kryzysu klimatycznego i chronicznego zmęczenia – kształtujących i nasze codzienne doświadczenie, i myślenie o modelach wspólnotowej sprawczości. W tym sensie Sztukę przetrwania można czytać jako wariant globalnych narracji o taktykach mikrooporu. Wandzel zdaje się dialogować choćby z Grzybem u kresu świata Anny Lowenhaupt Tsing, u której opowieść o grzybie matsutake staje się metaforą trwania w strukturach przemocy i eksploatacji, „życia w ruinach kapitalizmu”. Wandzel również poszukuje potencjału przetrwania w formach współ-bycia z naturą oraz oddolnym organizowaniu systemów troski i opieki. Różni je jednak perspektywa: Tsing konstruuje scenariusze kolektywnego przetrwania, Wandzel – zgodnie z logiką pisania auto/biograficznego – skupia się przede wszystkim na doświadczeniu jednostkowym. 

Sztuka przetrwania opowiada też oczywiście o napięciu pomiędzy wszechogarniającym reżimem produktywności i dostępności a walką o odpoczynek, intymność i suwerenność ciała. W tym kontekście autorka – podobnie jak Jonathan Crary w analizie „kapitalizmu snu” czy Byung-Chul Han w koncepcji „społeczeństwa zmęczenia” – stawia pytania o możliwość działania w świecie, który wyczerpuje i kolonizuje wszystkie nasze odruchy, czyli także sprawia, że każde działanie na rzecz wspólnoty wydaje się zbyt małe, zbyt kruche, spóźnione. 

Co więcej Sztukę przetrwania warto czytać polifonicznie – w sąsiedztwie dwóch innych wydanych przez Karakter w ostatnich miesiącach książek: Zaniechania Zofii Zaleskiej oraz Ludzi nieznacznych. Taktyk przetrwania Agnieszki Daukszy. Ten trójgłos odsłania nie tylko uważną, spójną strategię wydawniczą, ale także pewną atmosferę współczesnej eseistyki – intelektualną i egzystencjalną. Wszystkie trzy autorki – każda przy użyciu odmiennej poetyki – podejmują próbę pisania o zaniechaniu, odmowie i porażce nie jako o oznakach klęski, lecz być może najbardziej wywrotowych, a zarazem najuczciwszych gestach, na jakie możemy się dziś zdobyć. Skoro rzeczywistość z jednej strony żąda od nas nieustannej sprawczości, a z drugiej wymyka się kontroli, to właśnie w tym, co kruche, słabe i pozornie jałowe, może kryć się potencjał oporu – rodzaj etycznej niezgody i transgresji. Wreszcie – skoro nie da się „uratować świata” – Zaleska, Dauksza i Wandzel starają się znaleźć alternatywę w afirmatywnym odzyskaniu słabości. Czyli gotowość przyznania się do niewiedzy i lęku byłaby formą oporu wobec porządku opartego na permanentnej efektywności i sukcesie. W tej właśnie słabości – przeżywanej świadomie i bezwstydnie – kryje się być może także pewna obietnica nadziei. Niezbyt spektakularnej, ale dającej realne pocieszenie.

I choć spośród wymienionych tytułów strategia przyjęta przez Ankę Wandzel najmniej ze mną rezonuje, Sztukę przetrwania czytam i doceniam jako ważną próbę ocalenia cichych gestów bliskości i niezgody na obojętność, a przede wszystkim – myślenia o tym, że jakaś przyszłość jest jeszcze w ogóle możliwa.