Esej o genomie polskim
Agnieszka Gralewicz
Warto zaznaczyć, że w filozoficznym słowniku odróżnia się moralność od etyki. Moralność jest zbiorem zastanych przekonań na temat dobrego życia w danej wspólnocie. Co było w oczach poprzednich pokoleń niewyobrażalne, z biegiem czasu staje się dopuszczalne, wręcz modne. I odwrotnie – dekadę wstecz zachowania zgodne z normą społeczną dziś zyskują niechlubną rangę niewybaczalnego występku, co się manifestuje w tak zwanej kulturze unieważniania (cancel culture). Natomiast etyka ufundowana jest na uniwersalnej refleksji, bez względu na ludzkie przekonania, kontekst kulturowy, czas i przestrzeń. W rozważaniach etycznych dąży się zatem do najgłębszego z możliwych poznania istoty dobra i zła. Jej esencję stanowi złota reguła: nie czyń drugiemu, co znienawidziłbyś, gdyby tobie uczyniono. Jak wskazywała Hannah Arendt, polityka nie powinna być moralna, ale jak najbardziej powinna być etyczna.
Etyka dobromyślności Tadeusza Gadacza – zgodnie z wykładnią autorską – ma za cel odkurzyć zapomniane słowo dobromyślność. Jednocześnie poprzez tytuł nawiązuje do Etyki Solidarności księdza Józefa Tischnera (1981), zbioru tekstów publikowanych w „Tygodniku Powszechnym” zapoczątkowanego kazaniem dla przywódców związków zawodowych. Książka Tadeusza Gadacza jest głęboko osadzona w polskich realiach, ale jej strukturę wyznaczają pojęcia uniwersalne. Autor stara się zostać dziedzicem sposobu filozofowania Tischnera, stąd etyka zazębia się z polityką rozumianą jako troska o dobro wspólne. Nad każdym rozdziałem unosi się duch mistrza – profesor rozmyśla nad bieżącymi wydarzeniami, traktując człowieka jako istotę dialogiczną, zarazem w sytuacji dramatycznej.
O tyle autor Historii filozofii XX wieku pozostaje uczniem kapelana Solidarności, o ile bierze na warsztat aktualność z jej palącymi problemami i potencjalnymi zagrożeniami. Czyni to przez pryzmat kilkunastu pojęć – między innymi patriotyzmu, wolności, życzliwości, mądrości, przyzwoitości czy pokory. O tyle pozostaje od Tischnera daleki, o ile prowadzi myśl w tonie posępnym i drażniąco mentorskim, pośpiesznie i powierzchownie, bez lekkości i swady charakteryzującej jego nauczyciela. Kruche dziedzictwo Tischnera, które nie przetrwało liberalnej transformacji, kruszeje jeszcze bardziej na naszych oczach.
Zapiski – choćby o demokracji, solidarności, zaufaniu – zostały najprawdopodobniej pomyślane w duchu refleksji bliskiej codzienności, ale niestety rozbijają się o doraźne filozofowanie, wręcz rozpolitykowanie. Z tytułowej dobromyślności zostaje niewiele. Potencjał książki, by dokonać wnikliwej refleksji nad współczesnością przez pryzmat istotnych etycznie pojęć, został stracony. Publicystyka z brodą przebiera się za filozofię, ale broda – w tym wypadku dość pośpieszne krytykanctwo – nie czyni z niej filozofii. W konsekwencji Etyka dobromyślności jest życzeniowa i jako taka upada we współczesną moralność.
Autor wpada w pułapki, które pozornie sam piętnuje. W jego zapiskach nie odnajdujemy ciężaru analizy wynikającej z procesu myślenia w najgłębszej koncentracji. Czytelnik otrzymuje dość powierzchowną krytykę dzisiejszych zjawisk, niewykraczającą poza doraźną debatę, często niebezpiecznie zbliżającą się do manipulacji sensami. Od profesora biorącego na warsztat tak poważne kwestie jak „odpowiedzialność”, „dialog”, „prawo i bezprawie” oczekuje się więcej, niż de facto powielania echa informacyjnego dyskursu wpisującego się w aktualne tarcia polityczne. W takim wypadku filozofia traci rację bytu, mimo mnóstwa nowych, groźnych zjawisk do przemyślenia. Wobec tego w jakim celu studiować księgi, skoro można czytać gazety? Być może z tej przyczyny filozofia postradała dawny prestiż królowej nauk.
Format książki nie udźwignął jej treści. Nagromadzenie wyjątków z innych dzieł sprowadza większość rozdziałów do prostego ich zestawienia, bardzo skąpo – zwykle już w podsumowaniu – opatrzonego generalizującym komentarzem autora. Publikacja ta albo powinna być znacznie dłuższa, by liczne cytaty i klasyfikacje harmonijnie funkcjonowały w szerszej odautorskiej wykładni, albo należałoby zrezygnować z części z nich, nadając pracy charakter eseistyczny. Rozdziały zwykle są za krótkie w porównaniu do wagi rozważanego problemu – sprowadzone do niemal mechanicznego zestawienia cudzych myśli, po których zbyt pospiesznie przechodzi się do konkluzji najcięższej wagi. Konstrukcja książki zmusza do zadania pytania: czy jej kompilacyjny charakter to przejaw erudycji „osoby autorskiej” wynikający z zamiaru skondensowania problemu w przeglądzie stanowisk, czy stanowi jedynie efekt pośpiechu wydawniczego?
Prawdą jest, że Sokrates, wychodząc na ulicę, spotykał konkretnych ludzi władzy, demaskował ich niewiedzę, nieścisłości w myśleniu, używał dosadnych metafor. Nawet jeśli Etyka dobromyślności została pomyślana w duchu sokratejskiej krytyki, to autor, posługując się uproszczeniami, kliszami, banałami, wielkimi kwantyfikatorami, odwołaniami do bieżącej polityki, zaprzepaścił szansę na interesującą publikację. Krytykując populizm, mimowolnie sprowadził problem ekonomicznego wykluczenia do prostej liberalnej kliszy: rozdawnictwo demobilizuje, bieda wynika z zawinionego lenistwa. Czy indywidualne akty dobroczynności także odbierają człowiekowi w potrzebie poczucie sprawczości i należałoby ich zaprzestać? Ganiąc dotychczasowe rozwiązania, autor nie przedstawia alternatywnych systemowych narzędzi. Zdaje się, że ocena skomplikowanej sytuacji społeczeństwa polskiego po transformacji ustrojowej zasługuje na pogłębioną refleksję profesora filozofii, nie zaś zastosowania jednej z wielu usypiających klisz kseromodernizacji.
W dłuższym rozdziale O edukacji autor nareszcie uwalnia myślenie, włącza wrażliwość, co prawdopodobnie wynika z jego dobrej znajomości systemu edukacji w Polsce. Wskazuje odważnie na podstawie konkretnego przykładu, że „społeczeństwo i jego instytucje, w tym szkoła, mają w sobie potencjał zabijania młodego człowieka”. Broni ideału relacji mistrz (nauczyciel) – uczeń przed biurokratyzacją procesu nauczania. Odróżnia wychowanie w optyce funkcjonowania sprowadzonego do technicznego przekazania wiedzy od wychowania osobowego w duchu relacyjności. Przywołuje zapomnianą różnicę między intelektem a rozumem (intelekt podpowiada, jak zbudować dom, podczas gdy rozum uczy, jak w nim harmonijnie z drugim zamieszkać). I te rozważania nie są wolne od wyżej zarzucanej skrótowości.
Tadeusz Gadacz celuje w złotych sentencjach, jak choćby: „Myślenie rodzi się z czytania”. Pozostaje jednak na powierzchni, nie zgłębia problemu. Jest to przykład jednego z wielu uproszczeń, wręcz banał trudny do zaakceptowania w poważnej publikacji książkowej. Nie każde czytanie rodzi myślenie, a jedynie czytanie pod pewnymi warunkami, refleksji choćby nad tymi warunkami już zabrakło.
W książce pojawia się też krytyka na granicy dobrego smaku, wynikająca z dość pośpiesznych generalizacji: „Obecny stan naszego życia społecznego jest porażką polskiej edukacji. Jesteśmy w wysokim procencie społeczeństwem bezmyślnym, bezkrytycznym, dającym posłuch przesądom i teoriom spiskowym. Jesteśmy społeczeństwem podejrzliwym, nieufnym, niezdolnym do współpracy i dialogu. Jesteśmy społeczeństwem melancholijnym, które karmi się porażkami, dlatego musi je generować, by nie umrzeć z głodu. Jesteśmy w Europie społeczeństwem wyjątkowym, w którym nie da się zastosować rozwiązań, jakie stosuje się we wszystkich cywilizowanych społeczeństwach europejskich, bo mamy specyficzny narodowy genom. To nie jest genom, to jest wynikająca z porażki polskiej edukacji bezmyślność”. Autor usprawiedliwia się w ten sposób, że krytyka narodowych wad stanowi przejaw autentycznego patriotyzmu, choć przebłyskuje poprzez tę opinię kompleks wobec Zachodu. Zarzuca Polakom barbarzyństwo, gen samozagłady, rewolucję bez reformacji, brak wyznania win, zawiść, skłonność do odwetu, instynkt antypaństwowy. Siłą, ale też słabością książki są więc arbitralność sądów oraz prosty język. Zdania krótkie i przejrzyste to rzadkość w publikacjach filozoficznych, niestety zarazem przystępnym językiem autor jedynie naskórkowo dotyka badanych zagadnień.
W ostatnim rozdziale – Udźwignąć człowieczeństwo – Tadeusz Gadacz zawarł refleksję nad możliwością humanizmu i nadziei wbrew rozpaczliwej kondycji świata: „Europejski humanizm przyznawał twarz tylko białym mężczyznom. (…) Wciąż odmawia się jej imigrantom, w wielu krajach, w tym w Polsce, osobom LGBT+, słabym konsumentom. Odebraliśmy także twarz Ziemi i zwierzętom, eksplorując je. Po wojnie na Ukrainie powinniśmy powrócić do etyki czci dla życia”.
Forma książki skłania do pytania o potencjalnego czytelnika: do kogo została skierowana? Specjalistom wyda się zbyt skrótowa i pośpieszna w konkluzjach, laikom może przeszkadzać jej kompilacyjna forma, męcząca w dłuższej lekturze.