Mowa buntu

Jerzy Franczak

Choć uchodzi za pisarza oddanego duchowym poszukiwaniom, nie stronił od politycznego zaangażowania. Różnorodne żywioły kształtujące to dzieło spotykają się w jego szkicach o literaturze.

W początkach lat trzydziestych minionego wieku, po ukończeniu terapii psychoanalitycznej, Leiris – zaangażowany już wówczas w nadrealistyczną rewolucję – postanowił sporządzić kompletny autoportret intymny. Przez kilka kolejnych lat pisał Wiek męski (1939) – dzieło doskonale znane polskiemu czytelnikowi, którego kontynuację stanowi wciąż nieprzełożona tetralogia La Regle du Jeu (1948—1975). W ten sposób krystalizował się temperament tego niezwykłego pisarza, którego – jak powiada w posłowiu Tomasz Swoboda – cechuje rzadka żarłoczność: łapczywie pochłania on wszystko, co napotyka na swojej drodze, by przerobić to na autobiograficzną materię. I dotyczy to tyleż spraw jego życia, napotkanych ludzi i przeczytanych książek, co badań etnograficznych. Rozpoczął je w młodym wieku jako sekretarz-archiwista podczas misji Dakar- -Dżibuti, a zwieńczyła je książka L’Afrique fantôme, gdzie podróż w tropiki opisana została w kategoriach doświadczenia wewnętrznego. Jakie miejsce w tym dorobku zajmuje krytyka literacka, którą Leiris parał się przez całe życie (teksty zebrane w omawianym tomie zamykają się w datach 1925— 1982)? Oczywiście zawiera ona również szereg osobistych akcentów, niemniej sytuuje się gdzieś pomiędzy pismami stricte intymistycznymi a pracami naukowymi i zaangażowanymi tekstami etnograficznymi.

Młody Leiris ogłasza absolutne désintéressement w kwestiach społeczno-politycznych. Nie interesują go sprawy wspólnotowe, jego uwagę przykuwają wyłącznie jednostkowe poszukiwania o najdziwniejszych trajektoriach. „Wskutek jakiejś monstrualnej aberracji ludzie sądzą, że język powstał po to, żeby ułatwić im wzajemne relacje” – deklaruje dwudziestokilkuletni pisarz – tymczasem powinien on stać się narzędziem konstruowania osobistych znaczeń, idących na przekór sensom zwyczajowym i etymologicznym, a budowanych ze „skojarzeń dźwięków, kształtów i idei”. Nic dziwnego, że fascynują go wielcy buntownicy i rewolucjoniści – co na jedno wychodzi, gdyż „wszelka prawdziwa poezja jest nieodłączna od Rewolucji”. Jego prywatny panteon otwiera rzecz jasna Artur Rimbaud – niesforny duch odrzucający absurdalne prawa rządzące światem, jasnowidz buntujący się poprzez poezję, wreszcie kontestator samej poezji, zwracający się ku działaniu. Dalej Leiris portretuje innych twórców, których dzieło przenika anarchiczny żywioł: Raymonda Roussela, Philippe’a Soupaulta, Tristana Tzarę. Łączy ich (jak czytamy w szkicu o tym ostatnim) przekonanie, że myśl tkwi w słowach, a gmach rozumu to tylko logomachia. Dlatego właśnie tak intensywnie eksperymentują oni z językiem, chcąc zmienić go w „materiał wybuchowy umożliwiający powrót do chaosu”.

Mowa słowa dokumentuje działalność „firmy portretowej Michel Leiris”; odnajdziemy tu szereg miniaturowych studiów biograficznych (w których pojawiają się m.in. Franz Kafka, Max Jacob, Pierre Reverdy, Paul Eluard, Jean-Paul Sartre, Michel Butor, Raymond Queneau czy Georges Bataille). W tej bogatej galerii postaci, oprócz linii buntowników wyróżnia się linia nihilistów, którzy wyzbywają się optymizmu buntownika, a doświadczenie skończonej jałowości i pustki spycha ich w bezdenną rozpacz, a także linia mistyków, szukających w przebłyskach szaleństwa remedium na dojmującą nudę. Łączy ich wszystkich słabość do tego, co wymyka się władzy rozumu oraz sceptycyzm w stosunku do nowoczesnej cywilizacji. Autor Wieku męskiego sam wyraźnie wpisuje się w tę tradycję, kiedy deklaruje wprost, że naszym podstawowym zadaniem jest „obalenie, za pomocą różnorakich środków (mistycyzmu, obłędu, przygody, poezji, erotyzmu…) owego nieznośnego dualizmu ciała i duszy, materii i ducha, ustanowionego przez naszą codzienną moralność”.

Czytając te teksty (ułożone w porządku chronologicznym), można też wyszukiwać sygnały rosnącego zainteresowania sprawami publicznymi i politycznymi: od rozważań z gatunku antropologii filozoficznej (o masce jako fenomenie karnawałowej erotyki, o ambiwalentnej symbolice ust), poprzez teksty etnograficzne (piękny szkic o Smutku tropików Lévi-Straussa), po esej Etnograf wobec kolonializmu zawierający płomienną odezwę, by nie pozostawać obojętnym wobec pozostałości imperialnego panowania w dawnych koloniach. Wątki te łączą się w fascynującej opowieści o Aimé Césaire; jak wiadomo, jego Discours sur le colonialisme stanowił (obok wystąpień Frantza Fanona) moment narodzin myśli postkolonialnej. Leiris wywodzi nieprzejednaną postawę martynikańskiego poety wprost z nadrealistycznej inspiracji. Sprzeciw wobec władzy kolonizatorów ma bowiem swoje korzenie w niechęci do redukcjonistycznego racjonalizmu, służącego wyzyskowi i wąsko pojętemu postępowi technicznemu, będącemu w istocie przykrywką dla nieludzkich przedsięwzięć. Breton i jego akolici usiłowali wypracować odpowiednią formułę, by zaprząc literaturę w służbę rewolucji; surrealizm Césaire’a, od początku spleciony z doświadczeniem codziennego ucisku, przybiera postać wulkanicznej eksplozji.

Nie idzie jednak o dowartościowanie czynu kosztem słowa i działania kosztem marzenia. Gest wykonany onegdaj przez zrewoltowanych artystów – choćby byli kawiarnianymi poetami, niemającymi żadnej styczności z opresją władzy, z uciskiem, z ludźmi pracy – wydaje się potrzebny, a nawet niezbędny. Odrzucenie przesądów rozumu i związanej z nimi „moralności księgowych” to warunek wstępny poszukiwania jednostkowej i zbiorowej wolności. Eksperymenty na języku nie toczą się w próżni, poprzez łączenie wyrazów i idei zdolne są zmieniać świat. Niekiedy odnajdują przełożenie na emancypacyjne idee, na procesy formowania się wspólnot i wielkie ruchy rewolucyjne. Ale nawet jeżeli tak się nie dzieje, otwierają świat na możliwość przemiany. Mowa słowa pozostaje mową buntu.