Być jak panna Marple

Alicja Piechucka

Po 10 latach od powieściowego debiutu, czyli nominowanej do Nagrody Bookera i zekranizowanej Eileen, Ottessa Moshfegh ma już na koncie cztery książki, w tym głośny i prowokatorski Mój rok relaksu i odpoczynku oraz najnowszą Lapvonę. Opublikowała ponadto zbiór opowiadań Tęsknota za innym światem.

Śmierć w jej dłoniach, trzecia powieść pisarki, amerykańską premierę miała w roku 2020, a polską pięć lat później. Wszystkie książki ukazały się u nas nakładem wydawnictwa Pauza (pierwsza powieść Moshfegh ukazała się też w wydawnictwie W.A.B. w 2015 roku pt. Byłam Eileen). Eilee­n utrzymana była w konwencji literatury noir. W Śmierci w jej dłoniach, której sam tytuł każe spodziewać się sensacyjnych treści, Moshfegh powraca do kodów kryminału, tworząc powieść detektywistyczną à rebours. Rozwiązanie zagadki morderstwa, do którego być może wcale nie doszło, jest tu tylko pretekstem, by zająć się innymi kwestiami.

Bohaterką i zarazem narratorką Śmierci… jest siedemdziesięcio­dwuletnia Vesta Gul, wdowa po szanowanym naukowcu Walterze, dla której codzienny spacer po położonym w pobliżu domu brzozowym lesie stanie się początkiem dramatycznych, choć rozgrywających się głównie w jej umyśle, wydarzeń. Na ścieżce natrafia bowiem na kartkę, na której anonimowa osoba napisała: „Miała na imię Magda. Nikt nigdy się nie dowie, kto ją zabił. Nie ja. Tu spoczywają jej zwłoki”. Leśny incydent sprawia, że próbująca prowadzić spokojne i uporządkowane życie, ale „podatna na suspens i grozę” Vesta odkrywa w sobie zadatki na detektywkę amatorkę, a rozwikłanie tajemnicy Magdy staje się jej życiową misją. W swoich dociekaniach nie zajdzie jednak daleko, ponieważ bardziej niż na faktach i poszlakach polegać będzie na swojej wyobraźni. Pozwoli też dojść do głosu własnym demonom i to one, a nie rzekomo popełnione morderstwo, staną się istotą narracji.

W Śmierci… pojawia się wzmianka dotycząca Agathy Christie, a protagonistka może nasuwać skojarzenia ze stworzoną przez brytyjską królową kryminału postacią niezrównanej panny Marple. Różnica między Jane Marple a Vestą jest jednak taka, że choć obie są bystre i pełne inicjatywy, ta pierwsza ma przewagę wynikającą z cech charakteru: jest zrównoważona i racjonalna, w efekcie czego zachowuje spokój i zimną krew, mierząc się ze złem w czystej postaci. O Veście tego powiedzieć nie można. „Kryminały nie zaliczają się do sztuki wysokiej, co do tego nie ma wątpliwości”, zauważa narratorka, a proza Christie, choć zawładnęła masową wyobraźnią, potwierdza to stwierdzenie. Moshfegh ma zamiar przekroczyć granice tego gatunku, skupiając się na psychice bohaterki i zastanawiając nad kondycją kobiet w ogóle. Efekt końcowy nie jest może spektakularny, ale jest wart uwagi i wypada nieźle, nie tylko na tle twórczości Christie, ale i samej Moshfegh.

Tytuł Śmierć w jej dłoniach – w przeciwieństwie do reszty powieści, niezbyt fortunnie przetłumaczony, bo niezręcznie kalkujący angielski idiom – jest nieco paradoksalny. Choć Vesta przeżywa żałobę, która w połączeniu z domniemanym zabójstwem skłoni ją do refleksji nad śmiercią i zagadnieniami natury eschatologicznej, jej narracja dotyczy tak naprawdę życia, a konkretnie życia dwóch kobiet. Opowiadając historię Magdy, protagonistka opowiada jednocześnie własną. Mityczna zamordowana, będąca od początku do końca wytworem wyobraźni Vesty, to młoda nielegalna imigrantka, której nie brakowało charakteru, ale zabrakło szczęścia. Narratorka jest natomiast osobą uprzywilejowaną, której pozornie dobrze wiodło się w życiu. Gdy jednak, przytłoczona hipotezami, wątpliwościami i podejrzeniami, zaczyna się miotać, stopniowo dopuszczając do siebie coraz bardziej irracjonalne, absurdalne myśli i popadając w paranoję, zaczyna prowadzić śledztwo o własnym życiu. Z jej monologu wewnętrznego wyłania się obraz inteligentnej i wykształconej, ale zahukanej kobiety, która zmarnowała swój potencjał. Zdominowana i zależna w sensie emocjonalnym i ekonomicznym od przemądrzałego, apodyktycznego i chronicznie niewiernego męża, który był opiekuńczy, ale w paternalistyczny sposób, Vesta spędziła 50 lat dorosłego życia, nie będąc do końca osobą dorosłą, choć jednocześnie brała na siebie wszystkie obowiązki domowe. Wdowieństwo wywołało u niej tęsknotę za Walterem, ale też katalizowało ogromny żal do niego. W nowej sytuacji dało o sobie znać uczucie nudy i pustki, osamotnienia i wyobcowania. Tych ostatnich bohaterka być może by uniknęła, gdyby nie wybrała tradycyjnego i, jak sama przyznaje, wygodnego modelu życia, który z perspektywy czasu okazał się dla niej ograniczający i niepełny.

· Ten rys feministyczny splata się z aspektem autotematycznym. Zaabsorbowana rozważaniami natury kryminalistycznej, Vesta zaczyna spisywać całą historię, co pozwala jej poczuć się literatką. To oczywiście antidotum na brak kreatywności, na który skazał ją status żony przy mężu, ale także autoironia, z jaką amerykańska prozaiczka przygląda się sobie i swojej pracy. Nieprzypadkowo narratorka wyszukuje w internecie porady nie tylko dla domorosłych śledczych, lecz również dla początkujących autorów i autorek kryminałów. To, co Vesta robi z Magdą i jej wyimaginowanym losem, to nic innego jak chleb powszedni Moshfegh (skądinąd przyznającej się do korzystania z samouczka przy pisaniu Eileen) oraz jej kolegów i koleżanek po fachu. Powieść powinna właściwie być zatytułowana Śmierć w jej głowie, dotyczy bowiem gry wyobraźni i figli, jakie ta ostatnia potrafi płatać tym, którzy tworzą literaturę i sztukę w ogóle. Ze starcia podobnego temu, które staje się udziałem bohaterki Śmierci…, Moshfegh wychodzi summa summarum zwycięsko. Po wywołującej mdłości, naturalistyczno-turpistycznej Tęsknocie za innym światem i nieco tylko bardziej strawnej, ale nieprzekonującej mediewalno-baśniowej Lapvonie królowa obrzydliwości literatury amerykańskiej abdykowała, z korzyścią dla czytelników i czytelniczek. Pisząc o codzienności Vesty, o jej relacji z będącym jej jedynym towarzyszem psem i o przyrodzie otaczającej ją w odludnym zakątku, w którym zaszyła się po śmierci męża, Moshfegh zdobywa się na ciepło i subtelność, a nawet na pewną poetyckość, której nie zwiastowały jej wcześniejsze książki. Parakryminalna narracja skręcająca w strony psychologiczne i socjologiczne jest dość błyskotliwa i dobrze poprowadzona. Można oczywiście mieć do książki pewne zastrzeżenia. Zakończenie jest rozczarowujące. Niektóre z tez – np. że pisanie kryminałów nie wymaga oczytania w literaturze detektywistycznej – trudno traktować poważnie. Drażni natarczywe używanie pretensjonalnej, pop-psychologicznej frazy „pole mentalne”. Zważywszy jednak na klaustrofobiczny charakter fabuły, na którą składają się jedna pani w pewnym wieku, pies, głusza i prywatne śledztwo pozbawione punktów zaczepienia, możemy uznać, że pisarce udaje się i tak zaskakująco dużo ugrać na jednej nucie. Co więcej, osobie czytającej Śmierć w jej dłoniach udaje się też czerpać z lektury przyjemność.