Własny strzępek wiecznego piękna
Katarzyna Bieńkowska
Wybór wierszy Beaty Szymańskiej z obszernym i wnikliwym wstępem Wojciecha Ligęzy zawiera utwory poetki od bardzo wczesnych, młodzieńczych, z lat sześćdziesiątych, pochodzących ze wspólnego z Mieczysławem Czumą, Wincentym Faberem i Leszkiem Moczulskim tomiku Próba porównania (1962), tych z tomu Sny o porządku (1965), ze Sztychów reńskich (1969), Trzcin (1970), Wierszy (1983), Aniołów mojej ulicy (2000), z tomu Słodkich snów, Europo (2005), ze Złotej godziny (2013), dwa rymowane z tomiku Koty (2015) oraz garść wierszy publikowanych w „Twórczości” w roku 2019.
„Ważkie pytania metafizyczne Beata Szymańska zadaje w sytuacjach codziennych. W jej wierszach przygody myśli łączą się z doświadczeniami konkretnej osoby, która określa granice swojego świata. Co więcej, intensywne świadectwa zmysłów nie zostają oddzielone od zdziwienia filozoficznego, (…) refleksje istnieniowe przechodzą przez próbę zdrowego rozsądku. Zatem każdy wrażliwy czytelnik staje się filozofem amatorem, któremu wolno w sposób niesystematyczny rozmyślać o wszystkim, co go spotyka podczas dziwnej podróży zwanej życiem. Za istotną cechę tej poezji uznałbym zaciekawienie małymi sprawami codziennymi, które – obserwowane z uwagą – odsłaniają reguły naszej niejasnej gry z istnieniem” – pisze Wojciech Ligęza. I dodaje jeszcze: „Dla Beaty Szymańskiej poezja pytań jest ważniejsza od poezji odpowiedzi”. Ligęza podkreśla także związki poezji Szymańskiej z kulturą Wschodu, zarówno jeśli chodzi o kondensację znaczeń, mikroobserwacje charakterystyczne dla haiku, jak i specyficzny lekko ironiczny dowcip, „niekiedy poza europejskim poczuciem humoru”.
Udzielone przez autora wstępu zezwolenie dla czytelnika na lekturę i rozważania wokół niej jest bardzo istotne i wyzwalające, gdyż ze względu na rozległość wyboru, a co za tym idzie szeroki zakres dotykanych przez poetkę spraw, obejmujących właściwie wszystko, co ludzkie, zwierzęce i kosmiczne, trudno w sposób systematyczny i jednoznaczny omówić ten wybór, gdyż można o nim właściwie powiedzieć wszystko i nic, co stanowi konstatację, mam wrażenie, bardzo z ducha Beaty Szymańskiej. Jest ona bowiem nie tylko doświadczoną poetką, lecz także doktorem filozofii, a mimo to sama wyznaje, uprawia, że się tak wyrażę, swego rodzaju programową bezradność wobec istnienia, i to zarówno poznawczą, egzystencjalną, jak i moralną. Spokojnie, bez żalu, godzi się z niewiedzą, niemożnością porozumienia się z drugim człowiekiem i – bywa również – z samą sobą, obecnością zła i słabości, przemijaniem wreszcie. Bez drżenia i bez goryczy mówi: nie wiem, nie mogę, nic się nie poradzi. Świat jest zarówno źródłem zachwytu, jak i rozpaczy, olśnienia i rozczarowania. A często rozbawienia, gdy sobie uświadomić powyższe ambiwalencje. U Szymańskiej ironia nie świadczy o rozgoryczeniu, lecz jest wyrazem mądrości, a zarazem jedyną bronią człowieka przeciw smutkom i strachom.
Świat bywa zabawny w swoim niepojętym chaosie: „Na błotnistej drodze / ciężkie koła samochodu / zostawiły kałuże w których pływa niebo” (Kijanki), „Wiatr ustał. Zaraz coś się stanie. / To początek deszczu. / Pod liściem porzeczki / ślimak / czeka na swą wielką chwilę” (Ślimak). „Z pustej łódki na rzece / nawołuje bezradnie / telefon komórkowy” (Na rzece), „Wiatr na brudnej ulicy. / Stukot obcasów, szybki oddech, strach / Młoda kobieta biegnie / po swoje / zapomniane / i nieodebrane z przedszkola / dziecko” (Szósta wieczór), „Odrzutowiec / prosto w chmury. / Strzałka czasu / wymierzona nie we mnie, / jeszcze nie we mnie” (Odrzutowiec). Mówi się, że dzisiaj młodzi ludzie nie czytają poezji, skrótowość esemesów i instagramowa zmienność i natychmiastowość doznań uniemożliwiają im wystarczające skupienie, żeby wyłuskiwać sensy z gęstych wersów. Beata Szymańska ma 84 lata, ale słusznie nie czuje się przedstawicielką swego pokolenia, bo jej wiersze przy odrobinie wyobraźni można odbierać jak memy, żartobliwe komentarze do rzeczywistości, która przepływa nam przed oczami i przecieka przez palce. To byłby skądinąd ciekawy eksperyment, codziennie zamieszczać na Instagramie jeden jej wiersz (albo fragment) i obserwować reakcje. Sama poetka wcale nie liczy jednak na polubienia, „lajki” czy „serduszka”, nie spodziewa się nawet zrozumienia. Jaki jest zatem sens pisania? Sens życia? Odpowiedzią (pytaniem?) może być wiersz Pijmy kawę, obierajmy jabłka:
Powoli, powoli
pijmy swoją kawę,
obierajmy jabłka.
Pijmy długo, jedzmy długo,
nie odchodźmy.
Może wcale nie trzeba
ani mówić, ani słuchać.
Czy nie jest to jednak nazbyt smutna wizja, nazbyt pochopna rezygnacja z ludzkiego, zdawałoby się, powołania do porządkowania rzeczywistości i szukania w świecie swojego miejsca i swojej ważnej roli, roli życia, chciałoby się powiedzieć? „Nie należy poddawać się rozpaczy / ona przecież w końcu i tak nas dopadnie”, pisze Szymańska z przekąsem w wierszu Dla szukających pociechy, a gdzie indziej (Zniknąć można tak lekko) dodaje pogodnie:
Samotność nazbyt często
wypuszczana na swobodę
nie wraca.
Skoro o sens istnienia można tylko pytać, doskonale wiedząc, że nie uzyska się odpowiedzi, i – inaczej niż u świętego Augustyna – szukać ze świadomością, że nie uda się znaleźć, czy uda nam się chociaż uzyskać wskazówkę, jak zyskać tę egzystencjalną niefrasobliwość? W wierszu Mądry człowiek wie Szymańska podpowiada: Mądry człowiek wie, jak ważne jest to, co powiedział Mistrz Dōgen: świat to światło księżyca zatrzymane w kropli rosy strząśniętej z dziobu żurawia. Kto o tym pamięta, nigdy się nie boi. I to mniej więcej wystarcza. Reszta to tylko spacer wzdłuż potoku, kiedy opadają liście, a z nimi płynie bieg rzeczy, o który nie trzeba pytać.
Powinnam na tym zakończyć, ale skoro nie tylko nie można liczyć na odpowiedzi, ale nawet nie trzeba pytać, to co właściwie mamy z życia? Odpowiedź – a jednak! – możemy znaleźć w wierszu Pobłogosław mnie odrobiną dziwactwa z roku 1983: do podskakiwania z wyciągniętą ręką, żeby z uroczystej tkaniny piękna niezmiennego i wiecznego urwać jeden, krzywy, zetlały własny strzępek. Czyli jednak, zdaje się sugerować Szymańska, warto trochę popodskakiwać, a ten zdobyty „strzępek wiecznego piękna” może stać się naszym security blanket i zapewnić nam choćby złudne poczucie bezpieczeństwa, spełnienia i spokoju.