Być jak Arctowski

Piotr Wojciechowski

Polska Stacja Antarktyczna nosi imię Henryka Arctowskiego. Jest on również patronem jednostko oceanograficznej Marynarki Wojennej. Dla polskich badaczy polarnych takie upamiętnienie pionierskiej postaci to oczywistość, ale to zamknięte środowisko, spojone niepojętą dla innych pasją.  

Późno trafia do rąk polskich czytelników dobrze opracowana biografia, która jest lekturą nie tylko dla specjalistów. Henryk Arctowski (1871–1958) to postać, w której skupiły się najlepsze cechy badacza świata lodów. Bez badań polarnych nie pojmiemy aktualnych problemów z klimatem. Ale nie dlatego trzeba koniecznie sięgnąć po tę książkę, rezultat świetnej pracy historycznej, dziennikarskiej, kronikarskiej. Napisały ją Katarzyna Dąbrowska i Dagmara Bożek, które z bliska poznały specyfikę życia w krainach wielkiego lodu, śnieżyc i huraganów. Wyczuć można, że nie była to robota na zamówienie, a działanie emocjonalnie motywowane, świadome ryzyka, odpowiedź na wyzwanie czasu, na stres epoki. To, że autorki są na początku swej profesjonalnej drogi, wyraźnie rymuje się z sytuacją Henryka Arctowskiego w przełomowym momencie życia – w chwili, gdy został przyjęty do załogi statku Belgica. Był już wtedy osobowością ukształtowaną, z dziesiątkami poważnych prac ogłoszonych drukiem, a jednocześnie nikim, nie miał bowiem ukończonych studiów uniwersyteckich, był w Belgii przybyszem, Polakiem z rosyjskim paszportem, bez grosza przy duszy. Wyprawa, jej dramatyczne dzieje i dziesięciolecie po wyprawie zbudowały go, dały mu pozycję, pieniądze, żonę. Zainwestował w tę wyprawę wszystko, czym był i chciał być.

Myślę, że autorki – jedna polarniczka zajmująca się profesjonalnie geofizyką, druga będąca autorką filmów dokumentalnych – mogły mieć poczucie, że inwestują w tę biografię ważne lata swojego życia. Pięćset stron drobiazgowo udokumentowanego tekstu, rezultat żmudnego docierania do źródeł, do archiwów Polskiej Akademii Nauk, tropienia wątków w wydawnictwach, odkrywania archiwów rodzinnych, zbiorów listów, pamiętników. Ślęczenie nad wielojęzyczną prasą sprzed półtora wieku. Zgromadzony kolosalny materiał ilustracyjny. Wielki wysiłek rysowania historycznego, politycznego, obyczajowego tła epoki (korespondencja urzędowa, a obok niej anegdoty, karykatury, plotki prasowe). Utrzymanie się w wyważonej stylistyce łączącej dynamiczne, ale sumienne popularyzatorstwo z naukowymi kompetencjami to w sumie gigantyczna robota, nawet na cztery ręce. Być może autorki postanowiły pokazać Arctowskiego jako wzór sensownego budowania życiorysu i kariery, bycia sobą w Europie i służby krajowi. Takie wzory są potrzebne w aktualnej sytuacji. I to jest ważny, dla którego proszę: czytajcie!

Tu przypomina się epizod przyznania Arctowskiemu honorowego obywatelstwa w Belgii. Rzecz z pozoru wydaje się oczywista: był on jednym z tych, którzy dokonali przemiany nieudanej ekspedycji odkrywczej w pionierską wyprawę naukową, słynną w światowej historii nauki. Chodziło jednak o to, że ten pilny i wymagający kierownik naukowy ekspedycji na statku Belgica po roku uwięzienia statku w krach własnymi rękami z innymi badaczami wyrąbał drogę przez lód na otwarte morze. Właśnie za to wyróżniła go izba niższa parlamentu Belgii. Senat nad tym obradował. I wtedy "z trzaskiem" interweniował ambasador carskiej Rosji. Senat się wycofał. Media zagmatwały relacje. Czas pokoju, środek Europy...

Tak, ta książka powinna być czytana przez wielu. Choćby jako przeciwwaga panoszącej się w literaturze i mediach antropologii przeciętniactwa liczącej tłumy elektoratu, klientów, wiernych. Antropologia jednostki, człowieka wybitnego jest możliwa. Heroizm w naukowym zdobywaniu prawdy to też rzecz ludzka, nie dziwactwo, tak jak heroizm w obronie rodziny czy przyjaźni, heroizm strażaka, policjanta, żołnierza.

Niełatwo było w jednym tomie zmieścić kolejne przemiany życia tytana nauki. Z rozdziału na rozdział Arctowski zaskakuje nowymi rolami społecznymi. Jest sobą, ale zmienia się podczas wędrówki przez europejski, amerykański, polski świat laboratoriów i kongresów. Czy to geologia, geofizyka, klimatologia, fizyka atmosfery, wszędzie liczy się jego autorytet nierzadko otwierający nowe perspektywy badań. Ale i życie osobiste raz po raz pokazuje kogoś nowego: zakochany mąż znakomitej śpiewaczki, bezrobotny naukowiec w USA błyskawicznie robiący karierę w bibliotece naukowej, współpracownik biur prezydenta Wilsona przygotowujący w 1919 roku przed konferencją w Wersalu memoriał o Polsce, o sprawach jej bytu państwowego i granic (dwa tysiące pięćset stron tabel statystycznych, map, prognoz, argumentów). Profesor odrzucający proponowaną przez Paderewskiego tekę ministra nauki, a wybierający katedrę na uniwersytecie we Lwowie, bo tam można mieć laboratoria i współpracować ze stacją szybowcową w Bezmiechowej w dziedzinie obserwacji atmosfery. I nieoczekiwana odsłona: lwowskie mieszkanie profesora, dla dziesiątków studentów otwarta jego prywatna biblioteka, miejsce, gdzie naukowcy, lotnicy i studenci spotykają się na dysputach, a pani Jane Arctowska prowadzi dla chętnych darmowe lekcje angielskiego. Ten czas sprzyjał powstaniu dużego kręgu przyjaciół i współpracowników Arctowskich, z którymi badacz utrzymywał kontakt do ostatnich dni życia. Po drugiej wojnie światowej Arctowscy pomagali z USA nie tylko przyjaciołom i rodzinie: profesor konsekwentnie zasilał polskie placówki naukowe aparaturą, wydawnictwami, stypendiami.

Z radością przeczytałem podtytuł biografii Arctowskiego W świecie myśli. Autorki nie przedstawiły myślowego przekazu swojego bohatera w formie filozoficznego systemu czy moralnego credo. On to credo rok po roku, dzień po dniu wyraziście zapisywał czynami na pogmatwanych ścieżkach swojego życia. A drogowskazy stawiane przez Henryka Arctowskiego mogą wyznaczać drogę również dzisiaj.