Kastet zamiast ewangelii

Z Szymonem Rudnickim rozmawia Michał Przeperski

Szymon Rudnicki / Fot. Krzysztof Dubiel

Szymon Rudnicki / Fot. Krzysztof Dubiel

Symbolem ruchu narodowego w Polsce był Roman Dmowski, jeden z współtwórców polskiej niepodległości, ojciec polskiego nacjonalizmu. W II Rzeczypospolitej jego autorytet na prawicy utrzymywał się, ale młodsze pokolenia polskich nacjonalistów stawały się coraz radykalniejsze. Nacisk tego radykalizmu oraz osiągnięcie władzy przez włoskich faszystów, a potem narodowych socjalistów w Niemczech, w łączeniu z dość konserwatywną postawą polityków endeckich starszej daty, doprowadziły do serii rozłamów, z których wyłoniły się najbardziej skrajne ugrupowania. Pańska najnowsza książka to próba całościowego ujęcia dziejów Ruchu Narodowo-Radykalnego, najbardziej wpływowej faszystowskiej grupy w międzywojennej Polsce. Skąd pomysł, by podjąć ten temat?

Minęło ponad trzydzieści lat od wydania mojej książki o Obozie Narodowo-Radykalnym. Ta organizacja powstała w kwietniu 1934 roku, kilka miesięcy działała legalnie, a po delegalizacji rozpadła się na dwie, zwalczające się grupy, skupione wokół Bolesława Piaseckiego i Henryka Rossmana. Wiele nowego napisano o przedwojennej polskiej radykalnej prawicy i pomyślałem, że warto podjąć ten temat na nowo, skupiając się tym razem na grupie Piaseckiego, czyli właśnie RNR. Tym bardziej że od pewnego czasu obserwuję, jak w krajowej historiografii dominuje tendencja jeśli nie do hagiografii, to do swoistego „pozytywnego zrozumienia” tego ruchu.

Jako przykład tego trendu wymienia pan między innymi książkę Miłosza Sosnowskiego Krew i honor, poświęconą apologii bojówkarskiej działalności radykalnej prawicy na warszawskich ulicach.

Tak, bo krew rzeczywiście w tej książce widzę, ale honoru – żadnego. Bo niby na czym miał polegać ich honor? Dla mnie jest to rzecz niezrozumiała. Tym bardziej że miałem okazję poznać ludzi z tego ruchu, a z kilkoma pozostawałem nawet w dobrych stosunkach. Niektórzy z nich z czasem rewidowali swoje podejście, stawali się krytyczni wobec swojej przedwojennej działalności. Najlepszym przykładem Włodzimierz Sznarbachowski, który na emigracji, jeszcze w czasie wojny, wstąpił do PPS-u. Ewolucję przeszedł też choćby Wojciech Wasiutyński, jeden z głównych ideologów RNR-u, choć on akurat niewątpliwie pozostał prawicowcem.

Jednak po wojnie postawy dawnych członków RNR-u bywały bardzo różne.

Owszem, część z nich, która pozostała w kraju, poszła na współpracę z nowym reżimem w ramach PZPR, część w ramach PAX-u. Tę możliwość zawdzięczali Piaseckiemu, który, aresztowany przez NKWD, przekonał Sowietów, że pozostanie ich lojalnym i przydatnym narzędziem politycznym. Musiał być przekonujący, wszak rozstrzeliwano za znacznie mniejsze przewiny niż przewodzenie najbardziej wpływowej grupie faszystowskiej w II RP. Piaseckiemu, obok tego, że swoją współpracą z Sowietami uratował niejedno życie, trzeba zapisać na plus także powołanie do życia Instytutu Wydawniczego PAX. Wydawał on w PRL-u wartościowe książki, które gdzie indziej nie mogły się ukazywać.
Sygnalizuje pan potrzebę nowego spojrzenia, ale w pańskiej książce niewiele jest akcentów otwarcie polemicznych. Wychodzę z założenia, że najważniejsze to sumiennie przedstawiać fakty. W moim rozumieniu cała książka jest zresztą prostowaniem historii radykalnej części obozu narodowego. Jednocześnie temat ten budzi tyle emocji, że z pewnością usłyszę, iż to ja fałszuję historię. (...)