Nie ja jeden byłem taki naiwny

Z Wojciechem Tomczykiem rozmawia Juliusz Gałkowski

Fot. Krzysztof Dubiel

Fot. Krzysztof Dubiel

Rozmawiamy o dwóch zbiorach pana tekstów – Dramatach i Felietonach. Ale właściwie należałoby powiedzieć, że są to nie tyle zbiory, ile dzieła wybrane spośród wielu innych. Jakie zastosował pan kryteria wyboru? W przypadku felietonów, jak przypuszczam, uznał pan po prostu, że niektóre nie przetrwały próby czasu.

To przede wszystkim. Felietony są z natury rzeczy działalnością bieżącą. Część z nich jest rzeczywiście ponadczasowa. One przetrwały dlatego, że były sygnałem mojego zdziwienia wywołanego zjawiskiem wtedy nowym, a obecnie uważanym za istniejące odwiecznie. Są takie zjawiska, które za naszego życia stały się normą, a wcale nią nie były. Wtedy przyjmowałem je ze zdziwieniem. I zbiór moich felietonów ułożyłem jako rejestr moich ówczesnych zdziwień. Ale i tak ciągle spotykam ludzi, którzy mówią: „tego nie dałeś”, „tego nie dałeś” i „tego nie dałeś”… Nie mogłem dać wszystkiego, bo po pierwsze bym zwariował, a po drugie to nie byłby jeden tom, tylko trzy tomy i lasy w Norwegii poniosłyby ogromne straty.

Owe zdziwienia zaczęły się w latach dziewięćdziesiątych. Co wtedy było najbardziej zaskakujące?

Tak, było tego sporo. Uważałam, że pewne sytuacje związane z polityką, takie jak zalążki powstawania kapitalizmu politycznego, powiązania mediów z kapitałem i polityką, że to wszystko jest patologią związaną z początkami demokracji. Tymczasem przekształciło się to w normę. I jest, jak jest… teraz widzimy, jakie są skutki.

Wyczytałem w pańskich felietonach pewne zdziwienie, nie wprost wyrażone, że myśmy niewiele zbudowali w ciągu tych trzydziestu lat. Niewiele stworzyliśmy. Nie mówię już o wyśmiewaniu się z nieustannego powtarzania PRL-owskich seriali. Nie widzę w pana tekstach uderzeń w zjawiska kulturowe po transformacji.

Trzeba oddać sprawiedliwość, PRL był krajem biednym, krajem jednego obiegu informacyjnego i kulturowego, który za to ogarniał całe społeczeństwo. Dzisiaj trudno sobie wyobrazić, że jakiekolwiek wydarzenie oglądają wszyscy w telewizji, zwłaszcza że część już nie ma telewizorów. Nastąpiła zmiana wraz z pojawieniem się internetu i współczesnej wersji mediów. Nie ma już wspólnego kodu kulturowego, który w czasach PRL-u istniał. To nie tylko serial Czterej pancerni…, ponieważ kiedy na ekrany kin wszedł film Krzyżacy, można było spokojnie założyć, że każdy chociaż raz ten film zobaczył. I to już nie wróci, mam nadzieję…

Są jednak zjawiska, które wydają się pewnym osobom nie do odrzucenia, obecnie takim wydarzeniem może być kultowy serial Gra o tron. Mamy do czynienia z debatą, czy się dobrze czy źle kończy, debatą z udziałem nawet tych, którzy serialu nie oglądali.

Zapewniam pana, że za dwa lata Gra o tron będzie budzić tylko mgliste wspomnienie, podobnie jak dzisiaj jest z Harrym Potterem, którego tak naprawdę nikt nie pamięta. Ludzie to czytali, na tym się wychowali, ale w rozmowach nie używa się już takich słów jak „mugole”. A kiedyś to było w dobrym tonie: „mugole”, „myśloodsiewnia” czy „sam wiesz Kto”. Nie ma już Harry’ego Pottera, pogódźmy się z tym. Może jeszcze na prowincjonalnych jarmarkach, jeśli one istnieją, pojawia się Harry Potter. Ale tak naprawdę świat zaczyna się na nowo każdego dnia. I seriale, filmy zanikają.

W takim razie muszę zadać pytanie: po co wydawać na nowo zbiór dawnych tekstów, takich sprzed naprawdę wielu lat?

Upieram się, że przynajmniej trzy teksty z tego zbioru – to znaczy: Sprawdzeni centralnie (o serialu 07 zgłoś się), Za co kochamy Janka oraz Dla kogo pracujesz, Hans? – dotyczą naszego kodu kulturowego – czy tego chcemy, czy nie. Dotyczą one trzech seriali, które przetrwały próbę czasu, nie są tak żywe jak w latach dziewięćdziesiątych, ale nadal istnieją w naszej świadomości. Takich Czterech pancernych… wciąż więcej ludzi widziało niż nie widziało. Ciągle jeszcze większość Polaków wie, kim był Hans Kloss, co nie dotyczy takich postaci, jak Franc Mauer, wydawałoby się ikona popkultury. Takich postaci nie ma w III RP. Jeżeli chcemy się odwołać do popkultury, musimy się odwołać do okresu PRL-u. I choćby po to, aby zebrać te trzy teksty, było warto. A poza tym warto spojrzeć na siebie z dystansu. Bo moje złudzenia, że świat idzie w dobrą stronę, że wystarczy tylko zrzucić z siebie owo jarzmo nudy, cenzury i opieki Wielkiego Brata, a staniemy się krajem mlekiem i miodem płynącym, się nie sprawdziły. To gorzkie podsumowania, ale ja się uważam za człowieka dowcipnego, zatem być może są one także śmieszne. A poza tym mam do siebie i do swojej pracy sporo dystansu, więc zobaczyłem, że stworzyłem książkę złudzeń. Że byłem pierwszą naiwną. I ponieważ nie ja jeden byłem taki naiwny, więc także dla innych to może okazać się ciekawe. (…)