Epos o eposie

Danuta Ulicka

W dobie panowania distant reading lub co najwyżej middle distant reading monografia Pauliny Subocz-Białek i Ireneusza Staronia Poza mapą. O „Nadberezyńcach” Floriana Czarnyszewicza zapowiada więcej niż powrót do close reading, bo restytucję tradycyjnej, porządnej filologii. Autorzy, decydując się poświęcić jednej powieści obszerną rozprawę, podjęli tradycję, której szczytowym osiągnięciem w nowoczesnym literaturoznawstwie polskim było studium Konstantego Troczyńskiego z 1938 roku Artysta i dzieło, poświęcone Próchnu Wacława Berenta. Ale, choć dominantą tych trzymających się blisko tekstu analiz jest sam tekst: jego kształt gatunkowy, schematy fabularne, kompozycja, technika narracyjna, stylistyka i retoryka, to nie pominęli tak ważnych dla filologii i rozumiejącej lektury spraw, jak kontekst historyczny, historycznoliteracki i biograficzny oraz życie utworu w recepcji. Dążyli bowiem, jak zadeklarowali w Uwagach wstępnych, do ukazania całego splotu okoliczności zewnątrztekstowych, które nie dość, że zdeterminowały wewnętrzny kształt powieści, to i odwzorowały się w niej.

Sprzężenie tekstu i „pozatekstu”, wydobycie wszystkich sygnałów referencyjnych to wyzwanie nawet dla wytrawnych znawców poezji współczesnej, do jakich należą Paulina Subocz-Białek i Ireneusz Staroń. Preferowana w ich badaniach mała forma jest bardziej podatna na czytanie z bliska. Powieść – przeciwnie – skłania do ujęcia panoramicznego. Zwłaszcza taka powieść, jak Nadberezyńcy, która sama jest panoramą – ograniczoną wprawdzie w przestrzeni (praktycznie do obszaru jednej nadrzecznej wsi, Smolarni) i w czasie (do lat w przybliżeniu 1911—1920), o ambicjach jednak epickich. I temu wyzwaniu potrafili sprostać.

Monografiści, podejmując świadomie takie decyzje, jak poświęcenie ponad stu stron książki inicjalnemu akapitowi utworu, ledwo trzem zdaniom, których anatomię i morfologię obserwował pod mikroskopem Staroń (jak wynika z rozmowy przeprowadzonej przez kwartalnik „Metafora” i zamieszczonej jako aneks do rozprawy), postawili na przekonanie odbiorcy o wyjątkowości dzieła Czarnyszewicza. Unikatowość zaznaczyli tytułem Poza mapą, który odsyła równocześnie do biografii autora, do czasoprzestrzeni jego powieści, do jej recepcji, do specyficznego języka i stylu oraz pozycji w historii literatury. W toku przeprowadzonych analiz w tym pojemnym i bardzo celnym tytule, informującym zarazem o obranej strategii literaturoznawczego „mapowania”, „poza” zmienia się jednak w „pomiędzy”.

„Poza” odnosi się przede wszystkim do losów Czarnyszewicza i jego „tutejszości”, by użyć określenia Czesława Miłosza, nota bene wielkiego admiratora powieści. Czarnyszewicz urodził się w 1900 roku pod zaborem rosyjskim, w zaścianku szlacheckim Przesieka, na terenie rożnie nazywanym – ziemią mińską, bobrujską, dawnym Wielkim Księstwem Litewskim. Ta jego mała ojczyzna znalazła się na mocy traktatu ryskiego z 1921 roku, kończącego wojnę polsko-bolszewicką, poza granicami II Rzeczypospolitej, pozostawiona Sowietom. Mimo zajęcia terenu przez korpus generała Dowbora-Muśnickiego i ustanowienia Rzeczypospolitej Bobrujskiej, rząd II RP nie zdecydował się na kontynuację działań wojennych. Bobrujska res publica przetrwała ledwie pół roku. Nadberezyńcy przyjęli traktat ryski jako czwarty rozbiór Polski. Wymazanie ojczyzny Czarnyszewicza z mapy kraju, wymazanie losów miejscowej ludności – repatriantów, ponad stu tysięcy ofiar ludobójstwa NKWD – trwało długo, bo w PRL nie sposób było przypominać niedawnej historii. Czarnyszewicz, który brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, nie wrócił do domu. Krótko był policjantem w Wilnie, w 1924 roku wyemigrował do Argentyny. Ta południowoamerykańska emigracja też umieściła go „poza mapą”, tym razem emigracji znanej i wpływowej, która osiadła w Europie i w USA. Tymczasem Czarnyszewicz nie należał do emigracyjnych elit – niewykształcony (ukończył cztery klasy rosyjskiego gorodskogo ucziliszcza, polskiego uczył się na tajnych kursach prowadzonych przez miejscowych nauczycieli), w Argentynie pracował w nieludzkich warunkach w rzeźni. I pisał: poza Nadberezyńcami, opublikowanymi w 1942 roku w Buenos Aires, wydał jeszcze powieści Wicik Żywica (1958), opatrzoną przedmową Melchiora Wańkowicza, Losy pasierbów (1958) z przedmową Józefa Czapskiego i Chłopców z Nowoszyszek (1963), by ocalić od zapomnienia historyczne i biograficzne doświadczenie oraz umieścić je na mapie, choćby imaginacyjnej.

To upowieściowione, zapisane na podstawie pamiętnika doświadczenie znalazło się poza mapą historycznoliteracką. Nie utrwaliło się na niej, choć podziwiali Nadberezyńców Maria i Józef Czapscy oraz Czesław Miłosz. Zadecydował o tym splot rożnych okoliczności związanych z prowadzoną w PRL polityką kulturalną, która nie tylko nie pozwoliła odnotować wydania z 1976 roku w Toronto, ale nawet nie zadbała o wejście w posiadanie wydania pierwszego (nie ma go w zbiorach BN). Utwór zaistniał, choć ciągle tylko w wąskim obiegu specjalistycznym, dopiero dzięki edycjom z 1991 i z 2016 roku.

„Poza” odnosi się także do usytuowania pisarza w kulturze. Był „samosiejką”, jak sam się określił, nie należał do żadnej z rozlicznych grup literackich ani w Polsce, ani na emigracji. Pracował także w języku poza językami, w przestrzeni mowy, której granice rozciągały się poza wielojęzycznością jego otoczenia. Wykraczał nawet poza ten język, o którym dziś mówimy „hybryda”, a który Stanisław Pigoń w związku z Mickiewiczem nazwał lokalnym wileńskim słowem „sumieszka”, oznaczającym mieszaninę mąki pszennej i gryczanej. Lokalne dialektyzmy splatają się w prozie Czarnyszewicza z archaizmami, wykwintna polszczyzna literacka z mową bohaterów-gospodarzy, najważniejsze jednak – jest to jego język autentyczny, a nie stylizacja, język zdolny stworzyć rzeczywisty językowy obraz minionego świata.

Te najważniejsze, daleko nie wszystkie „poza” autorzy monografii wydobyli skrupulatnie z filologiczną akrybią. Natomiast w analizach kształtu gatunkowego, kompozycyjnego, fabularnego i narracyjnego, metaforyki i retoryki powieści usytuowali ją „pomiędzy”. Rzecz nie tylko w tym, że wyeksponowali jej hybrydyczność także na tych poziomach, że potraktowali ją jako „mieszankę” (to ich określenie) schematów, konwencji i toposów. Lecz i w tym, że ulokowali ją pomiędzy ogromną liczbą konkretnych utworów, z którymi miałaby się łączyć. Argumentami za tradycją eposu posłużył nie tylko Pan Tadeusz, ale i Homer. Wagę motywu rzeki wspierali nie tylko Orzeszkowa i Miłosz, ale i Szołochow. Etos pracy – Biblia. Figury akwatyczne odsyłały do analiz Eliadego. Krótko: monografiści odnaleźli w Nadberezyńcach wszystko, co w ostatnich dekadach stematyzowało literaturoznawstwo: prozę „korzenną”, prozę szkoły litewskiej, literaturę pamięci, sylwę współczesną, utopię, awangardowy eksperyment porównywalny z Peiperowskim; nawet uwagi o rytmice kompozycji i zdania zostały podbudowane autorytetem Henri Meschonnica (w wykładni Adama Dziadka, trzeba dodać).

Te skojarzenia, które świadczą o encyklopedii autorów, a nie o intertekstualności utworu (przynajmniej tej skonceptualizowanej restrykcyjnie, jako odwołanie zamierzone przez twórcę), są chyba wprowadzane gwoli wzmocnienia jego wartości i uzasadnienia pełnoprawnej przynależności do literatury europejskiej, a nawet światowej. Ale przy okazji zatarła się jego unikatowa niepowtarzalność. Analizy dowodzą przecież, że został „zrobiony” z gotowych segmentów, z lektur Czarnyszewicza-samouka.

I właśnie kontekstu związanego z tym samouctwem i „zrobieniem” zabrakło. Nadberezyńcy to wszak także powieść-nikiforma, której w międzywojniu powstawało niemało i która była szczególnie promowana w polskiej socjologii literatury. Taka literatura fascynowała Jana Stanisława Bystronia i Floriana Znanieckiego, „liryce podwórza” poświęcił uwagę Teodor Bujnicki, Wat ogłosił konkurs na amatorski reportaż. „Papierowych bandytów”, jak ich już po wojnie nazwał Janusz Dunin, było pod dostatkiem.

A jeśli nawet autorzy rozmyślnie umieścili Nadberezyńców pomiędzy arcydziełami, to o przywołanie upomina się jeszcze jeden kontekst: powieści etnograficznej. Ma w literaturze polskiej, podobnie jak w światowej, długą i wartościową, odkrywaną dopiero tradycję. W niej dzieło Czarnyszewicza zajmuje naprawdę poczesne miejsce.

To nie są zarzuty, raczej – sugestie kierunków, w jakich można rozwijać badania nad twórczością, faktycznie unikatową, ale przecież zarazem typową, twórczości Czarnyszewicza, które Paulina Subocz-Białek i Ireneusz Staroń już zmonopolizowali i, można mieć nadzieje, będą kontynuować.