Guru gór

Monika Rogozińska

Rutkiewicz – ponieważ była pierwszą Europejką na Evereście, pierwszą kobietą na K2 i długo wiodła prym wśród niewiast pragnących ową Koronę zdobyć. O niej także mówiły zachodnie media. Dopomogły obrazy filmowe, które nagrywała na wyprawach oraz spotkania za granicą z publicznością. Potrafiła opowiadać w obcym języku. Z tej trójki największy wpływ na rozwój alpinizmu miał jednak Wojtek Kurtyka, bo on sam pisał po angielsku artykuły publikowane w górskich periodykach na świecie. Dla wielu stało się ważne nie tylko, gdzie się wspina, ale jak to robi i co o tym myśli. Kurtykę uważano za największego polskiego alpinistę i nazywano „guru gór”.

Książka Kanadyjki Bernadette McDonald Kurtyka. Sztuka wolności jest reklamowana jako „pierwsza biografia tego cenionego na całym świecie himalaisty”. Autorka dorastała w małej miejscowości na płaskiej kanadyjskiej prerii. Ludźmi gór zafascynowała się po przyjeździe do kurortu Banff. Przez lata prowadziła tam festiwal filmów górskich – jeden z najbardziej znanych na świecie. Z czasem stała się autorką książek o wspinaczach, jedną z najczęściej nagradzanych. W Polsce rozgłos przyniosła jej książka Freedom Climbers, co niesłusznie przełożono jako Ucieczka na szczyt. Opowiada w niej o Jerzym Kukuczce, Wandzie Rutkiewicz, Andrzeju Zawadzie, Krzysztofie Wielickim, próbując zrozumieć fenomen generacji żyjącej w PRL, która w najwyższych górach Azji przesuwała granice niemożliwego. Sympatycznej Kanadyjce uszły płazem kompromitujący niedostatek wiedzy historycznej, gdy maluje tło wydarzeń, patos, który by u nas wyśmiano, gdyby tak pisał rodzimy autor, błędy merytoryczne. Zaspokajała bowiem głód Polaków, by cudzoziemcy dobrze o nas mówili. A McDonald mówi bardzo dobrze. ·

Nie dziwi, że bohaterem jej kolejnej książki został Wojtek Kurtyka, chociaż zdumiewa brak przy opracowaniu tekstu opieki konsultanta historycznego. Może to znak dzisiejszej historiografii – opowiadać o wojnie tak, że nie wiadomo, kto jest sprawcą, a kto ofiarą. Rodzice Wojtka poznali się na robotach (wszak niewolniczych) w Niemczech. Matkę tam „wywieziono” (nie wiadomo kto), a ojciec – pisarz Tadeusz Kurtyka znany jako Henryk Worcell, ponoć zgłosił się na nie sam. Brakuje wyjaśnienia, dlaczego to zrobił. Brakuje też w jego portrecie wzmianki o poznanej już twórczości donosów do służb komunistycznych, jakie w PRL pisał o innych literatach.

Wojtek zderzał się ze sławą ojca, brakiem akceptacji z jego strony i jego alkoholizmem. Dla spełnienia oczekiwań ojca ukończył niechciane studia elektroniczne. Świat wolności i uznanie znalazł w górach. Jego wspinaczki w Tatrach szybko zaczęły budzić podziw.Pierwsze zimowe przejście pionowego skalnego urwiska Trollveggen w Norwegii, którego dokonał z kolegami w trzynaście dni, tamtejsze media relacjonowały na żywo. Uznano je za otwarcie nowej epoki w dziejach wspinaczki. Był rok 1974.

W Hindukuszu, Himalajach i Karakorum Kurtyka nakreślił swój program. Wielkie wyprawy w stylu oblężniczym uznał za marnotrawienie sił i czasu. Nie interesowały go uczęszczane drogi na szczyty. Jeśli wchodził nimi, to dla aklimatyzacji przed ekstremalnie trudną wspinaczką w dziewiczych ścianach albo po jej zakończeniu. Kolekcjonowanie szczytów nazywał „obłąkaną konsumpcją”. Dla niego ważne było fascynujące piękno ściany, elegancja linii drogi i styl wspinaczki: lekki, szybki, zwany alpejskim, bez stawiania obozów, rozpinania kilometrów lin poręczujących. Bez smyczy – jak mawiał.

Tak wytyczył z Jurkiem Kukuczką w jednym sezonie dwie nowe drogi na ośmiotysięcznikach Gaszerbrum II i I. W innym w ciągu sześciu dni przetrawersowali trzy wierzchołki Broad Peak, jakby zrośnięte w jeden masyw trzy gigantyczne góry. Z Austriakiem wspiął się Świetlistą Ścianą Gaszerbruma IV (7932 m). Trwające jedenaście dni zmagania, w tym trzy bez jedzenia i picia, określono mianem wspinaczki stulecia. Z dwoma Szwajcarami wszedł nowymi drogami na Cho Oyu i zaraz potem na Sziszapangmę, w stylu minimalistycznym, który nazwał „nocą i nago” – z kilkoma batonami w kieszeniach, wspinając się niemal non stop, także nocą, więc bez śpiworów. Piękno scenerii, wkraczanie w nieznane, trudności gry prowadzonej ze skałą, wytyczanie nowej drogi – wspinaczkę uważał za akt twórczy. ·

„Bycie poza prawem jest częścią twórczego życia” – stwierdził. Wspinał się nierzadko bez pozwoleń i opłat. Porzucił pracę na etacie. Przemyt, nielegalny handel umożliwiły mu życie tym, czym pragnął – wspinaniem. A esencją wspinania była wolność. W jej imię odmawiał przyjęcia nagród za alpinistyczne wyczyny. Przyjmowanie hołdów pobudza pychę, która degraduje, uzależnia – twierdził. Unikał dziennikarzy i wywiadów.

Wolność odmieniana zostaje w książce przez wszystkie przypadki, choć widać, że Kurtyka jest więźniem perfekcjonizmu, neurotyzmu, głębokich poranień. Zmarnował swe dwa małżeństwa. Dwoje dzieci, którym nie dał czasu i miłości, przyznaje, że czuły, iż nie spełniały jego oczekiwań. „Rasowy alpinista jest potępieńcem, skazującym siebie i otoczenie na samotność i ból. A jednak kontakt z górami poprzez wspinanie silnie nawiązuje do uczucia miłości” – mówi Kurtyka, który, zakochując się w kolejnej pięknej górze, jechał, by przeżyć na niej akt twórczy. „Jeśli doświadczenia siły i miłości nie potrafisz przenieść z gór do swego normalnego życia i przekazać go innym, to wspinaczka nie ma sensu”.

Książka o Kurtyce, która zaczynałaby się od tych końcowych wyznań, mogłaby być bardzo ciekawa. Niestety nie została napisana.