Lektura na wrzesień

Anna Nasiłowska

Wrzesień 1939 od początku był tematem spornym. Klęska (a jeśli tak, to przez kogo zawiniona), czy przegrana kampania? Kompromitacja elit, które opuściły kraj, czy rozsądne posunięcie, dzięki któremu mógł powstać rząd polski we Francji, a następnie w Londynie? Dowód bohaterskiego oporu i honoru czy politycznej głupoty, bo lepiej nie walczyć z silniejszym, zachowując zabytki i chroniąc życie obywateli? Znamy to? Znamy. Spory zaczęły się podczas okupacji, różne stanowiska podzieliły emigrantów. Mimo upływu czasu temat wciąż okazuje się gorący, a dyskusje mogą być bolesne, namiętne i uwikłane w bieżącą politykę. Tak było w PRL, tak dzieje się teraz. Polska jesień Jana Józefa Szczepańskiego to powieść, która ma szansę pogodzić zwolenników heroicznej wizji z jej kontestatorami, a przynajmniej pokazać, że sprawa nie jest prosta.

Książka Szczepańskiego zaczęła powstawać już w okresie okupacji, jej fragment publikowano w podziemnej prasie. Ostatecznie gotowa była w 1949 roku, ale na druk musiała poczekać do odwilży politycznej, po raz pierwszy ukazała się w 1955 roku. Mimo wielu wznowień, powieść nie do końca zadomowiła się w świadomości czytelników. W pewnym okresie wyprzedziła ją Lotna Wojciecha Żukrowskiego, sfilmowana przez Andrzeja Wajdę, z dodatkiem słynnej sceny ataku kawalerii na czołgi, nieobecnej w opowiadaniu. Nie miała też miejsca w rzeczywistości, była symbolicznym elementem, który przeniknął do polskiej wyobraźni z niemieckiego filmu propagandowego.

Polska jesień opiera się na przeżyciach i obserwacjach autora. Jan Józef Szczepański, rocznik 1919, zdobył podoficerskie szlify jako artylerzysta we Włodzimierzu Wołyńskim, został powołany do wojska w 1939 roku i był podchorążym 6. Dywizji Piechoty Armii „Kraków”. Trafił do niewoli pod Rawą Ruską i zbiegł z transportu. Takie też są losy bohatera powieści, dwudziestolatka Pawła Strączyńskiego, choć nie militarne konkrety, formacje i przebieg kampanii stają się tu istotne, ale los, doświadczenie i zmieniające się wojenne okoliczności, na które różnie reagują ludzie spotykani w toku kampanii.

Powieść napisana jest w formie pamiętnika Strączyńskiego. W miarę naiwny chłopak z inteligenckiego domu pod koniec sierpnia 1939 roku obserwuje zaskakujące zmiany zachowania w swoim otoczeniu. Pani z intelektualnego środowiska wyciąga z torebki Przepowiednię z Tęgoborza i zgromadzone w salonie poważne, stateczne osoby oddają się analizowaniu jej słów. Pojawia się też utrzymana w wysokim tonie filozoficznym przepowiednia zagłady wartości, sygnowana odwołaniem do Bierdiajewa. Strączyński jest bardziej oszołomiony niż przestraszony. Kilka dni później otrzymanie karty mobilizacyjnej przyjmuje jako naturalną konsekwencję dorosłości. W koszarach, a następnie w oddziale musi włożyć sporo wysiłku, by przestano traktować go jako „nadwyżkę” czy rezerwistę dołączonego na przyczepkę do prawdziwego wojska.

Są takie utwory, które dzięki temu, że napisane zostały wkrótce po przedstawianych zdarzeniach, przechowują bogactwo obserwacji. Polska jesień jest wspaniałym freskiem społecznym, w którym różnorodność postaci odbija się w języku. Wśród żołnierzy słychać Ślązaków i polską wieś, pojawia się wojskowa dosadność. Na przykład major, któremu żołnierze mówią, że w stajniach nie ma porządnych koni, tylko cywilne szkapy, odpowiada: „Koń, o którego żołnierz nie dba, zawsze będzie szkapą, a żołnierz, który nie dba o konie, zawsze będzie dupą. Zrozumieli?”. Strączyński opatruje tę wypowiedź po inteligencku: „Muszę się przyznać, że zdolność formułowania tego rodzaju aforyzmów, będąca szczególnym darem liniowych oficerów, budzi we mnie prawdziwy podziw”. Sprawa koni jest bardzo istotna – konie ciągną działa, konno przemieszcza się także ich obsługa. Dobry koń to skarb, prawdziwy przyjaciel. Klasyka polskiej literatury przechowała doświadczenia kawalerii, ale już fakt, że w każdym oddziale musiał być podkuwacz, zwykle umykał uwadze autorów.

Początek powieści jest heroiczny, choć opowiedziany codziennym językiem: to usiłowania, by dołączyć do prawdziwego wojska i zrobić coś, co wpłynie na przebieg kampanii. Potem jednak zaczyna chodzić o coś odwrotnego: kiedy odłączyć się od oddziału, gdy dalszy odwrót nie ma już sensu. Jedni koledzy wcześnie znikają bez pożegnania, inni czekają, wykrusza się dowództwo. Gdy resztki oddziału dostają się do niewoli, lepiej zrzucić mundur (choć nie jest to łatwe), znów stać się cywilem, wmieszać się w tłum. Strączyński z kolegą wyskakują z pociągu. Walka i indywidualne ratowanie się mają swój czas.  

Dla mnie Polska jesień jest głęboko poruszająca dlatego, że pokazuje proces – nie zatrzymuje się ani na kulminacji w postaci walki, ani na klęsce. Mówi też o tym, jak trudno zachowywać się racjonalnie, mając za mało informacji. Bohater powieści wpisuje się w różnorodne doświadczenia społeczne, jego inteligencka świadomość jest tylko jednym z wariantów przeżywania. Utwór mówi też o czymś, co pojawia się w momentach przełomów – o wspólnym odczuwaniu chwili, emocjonalnym porozumieniu nawet bez słów wśród ludzi, których w jednym miejscu zebrał przypadek, ale łączy ich ten sam język, kultura. I uczucia. Niewiele się o nich mówi, bo i bez słów są zrozumiałe.

Siłą Polskiej jesieni jest ujęcie opowieści z perspektywy bohatera oraz posłużenie się formą niby-dziennika, fikcyjną (któż miałby tyle czasu, by w polu zapisywać szczegóły i dbać o formę?), ale i naturalną, typową dla dokumentów osobistych.

Jest jeszcze jedna bardzo udana powieść o Wrześniu, podobnie napisana, ale – w przeciwieństwie do Polskiej jesieni – bardzo mało znana. To Warszawa–Lwów 1939 Stefanii Zahorskiej, wydana raz, w Londynie w 1964 roku. Dzieło opublikowano po śmierci Zahorskiej (zmarła na emigracji w 1961 roku), ostatecznie zostało zredagowane przez Marię Danilewiczową i Lidię Ciołkoszową. Powieść zawiera fragmenty z dziennika autorki przeniesione w świat fikcyjnej bohaterki. Także tu akcja zaczyna się latem, gdy w Warszawie intelektualiści dyskutują w kawiarniach i wychodzi im, że polityka Hitlera to absurd. Potem następuje nagła zmiana i nie ma już czasu, by cokolwiek uporządkować. Decyzję o wyjeździe pociągiem ewakuacyjnym trzeba podjąć natychmiast, bo miejsc jest za mało. Utwór kończy się, gdy bohaterka przekracza granicę z Rumunią, samotnie, dzięki pomocy przypadkowych ludzi – Żyda, który ją podwozi, Ukraińców, którzy wiedzą, w jakim miejscu granica nie jest strzeżona. Trzeba by wznowić tę powieść, ale… kto się podejmie?

Są utwory źle się starzejące. Bywają jednak takie, co starzeją się dobrze, a decydują o tym: zdolność obserwacji, związek z momentem historycznym, osobiste ujęcie, które broni przed wejściem w polityczny spór. Możliwy jest wówczas cud literatury: można popatrzeć na dzianie się historii, tak jakby się tam było, zrozumieć, jak Wrzesień 1939 nieodwołalnie przeorał wszystkie polskie biografie, choć zaznana wtedy groza to pierwszy dreszcz, zaledwie wstęp do wszystkiego, co się działo później.