Wehikuł świeckiego czasu

Tomasz Mizerkiewicz

Proza Dariusza Bitnera coraz lepiej porozumiewa się z czytelnikami. Nowa powieść Wędrowiec wzmacnia ten niespodziewany trend, gdyż stanowi ciekawą literacko oraz przewrotną wersję historii o wehikule czasu. Chyba wiele się zmieniło we wrażliwości współczesnych odbiorców polskiej prozy. Bitner, piszący jako zapomniany przez salony szczeciński odludek z dawnej szkoły artystycznej Henryka Berezy, przestaje razić osobliwymi oglądami świata i zawziętą pisaniną, a staje się nieprzekupnym twórcą o mało poznanym, niezwykle sprawnym warsztacie pisarskim oraz wyrażającym odkrywcze, zsekularyzowane doświadczanie obecnej kultury. Powieść Wędrowiec, powiedzmy otwarcie, posiada typowe wady wielu książek Bitnera, jest nieco zbyt chaotyczna kompozycyjnie, w dialogach często nie wiadomo, kto w danym momencie mówi, napięcie dramatyczne to pojawia się, to znika. Zarazem co chwila natykamy się na przejawy niewątpliwego mistrzostwa literackiego, do których należą znakomite dygresje eseistyczne, miniscenki w rodzaju tyrady szpitalnej recepcjonistki, przerażającej jedną z bohaterek wizją kobiecego starzenia się, bezpretensjonalny obraz dzieciństwa i inne.

Przede wszystkim jednak unosi powieść główny pomysł na wykorzystanie motywu wehikułu czasu. Wehikuł wymyśla Eugeniusz, który jako mały Genek ogląda w sowieckim piśmie „Kraj Rad” wizerunek człowieka witruwiańskiego nakreślony przez Leonarda da Vinci i tworzy – nie pierwszą w swoim małoletnim życiu – magiczną maszynę. W ten sposób przemierzamy wraz z nim zwłaszcza pasmo przyszłej starości, gdzie razem z żoną Marceliną przypominają sobie dzieje zawikłanej miłości szkolnej, po której następował okres jej prostytucji i jego zapomnienia o ukochanej zakończony nagłym powrotem trwałego odtąd uczucia. Banalne późniejsze życie zawodowe kończy się emeryturą w przyszłości mocno wykraczającej poza okres nam współczesny. W futurystycznym państwie, które już przeszło od autorytaryzmu do totalitaryzmu, próbuje się na koniec owdowiałego Eugeniusza unicestwić eugenicznie.

Wehikuł jest raczej mentalną dyspozycją odkrytą przez bohatera, który intensywnie wyobrażając sobie, że jego głowę otacza kula Leonarda da Vinci, doznaje dyslokacji w czasie. Zarazem nie jesteśmy do końca pewni, czy to czasem nie marna fantazja starca niemogącego poradzić sobie z samotnością, dziwnością sfuturyzowanego świata i narastającymi lękami. Marcelina zafundowała mu na wszelki wypadek terapię psychologiczną, tyle że prowadzący ją Bonawentura zostaje w toku wieloletnich rozmów uwiedziony przez nadzieję, jaką dają historie Eugeniusza o podróżach temporalnych, stąd role leczącego i leczonego się odwracają. W którymś momencie Bonawentura, zawiedziony, że w podróżach czasowych nie chodzi o to, aby móc dzięki magicznej sztuce zabić Hitlera, pyta natarczywie o cel owych wędrówek i dowiaduje się, że machina czasu jest „po, dokładnie, nic. Kiedy człowiek dojdzie do końca, zawsze powstaje jedno niezmiernie ważne pytanie: co dalej? Otóż odpowiedź na to jest zawsze taka sama i nie ma innej: dalej nie ma nic”.

Powieść Bitnera nie opowiada zatem o wpisanej w historie w rodzaju Wehikułu czasu Wellsa nadziei eschatologicznej, czyli pełnym niepokoju oczekiwaniu na lepsze „potem”. Nie ma w niej także perspektywy religijnej, choć hipoteza istnienia Boga pojawia się nieraz w dysputach z Bonawenturą nieprzypadkowo posiadającym imię wielkiego franciszkańskiego teologa. Machina czasu odkrywać ma i cały czas uprzytamniać Eugeniuszowi, że wbrew wielu jawnym i nieświadomym kulturowym scenariuszom warto też żyć czasem nieeschatologicznym, że czekające za śmiertelnym zakrętem nic wyzwala do życia w tu i teraz, pozwala odzyskać czas najbliższy. Zapewne zatem do najważniejszych odniesień intertekstualnych utworu należy Wędrowiec i jego cień Nietzschego, tam też bohater rozmawia z cieniem jak Eugeniusz z Bonawenturą, cień nie jest dla niemieckiego filozofa znakiem pośmiertnego życia, lecz jako cień fizykalny przywraca intensywność świeckiego bycia w życiu namacalnie obecnym.

Należy zatem powiedzieć, że czas zostaje w powieści potraktowany równie bezceremonialnie co literatura. Bitner zwykł w bezwzględny sposób rozprawiać się z nadziejami wpisanymi w horacjańskie utrwalanie się w słowie, pozbawiał swoje pisanie równie egotycznych urojeń, a literaturę widział oraz widzi nadal w Wędrowcu jako zwyczajne cmentarzysko, by przypomnieć twierdzenia z jednej z jego ostatnich książek eseistycznych. Pisanie staje się czymś banalniejszym i bardziej nagląco potrzebnym, towarzyszy ludzkiemu zagospodarowywaniu ulotnego tu i teraz, pomaga w trwaniu oraz przetrwaniu w pewnym życiowym zakątku, pozwala praktykować krytykę wszystkiego, co przejawia się jako ingerencja w pracowicie intymizowany świat zapisywacza. Nie po to zatem sięga Bitner po wehikuł czasu, żeby uwodzić nadziejami wiecznego życia lub ekscytującą wiedzą o przyszłości. Myśl o czasie nie ma ekstrapolować jego bohatera w majaki czasoprzestrzenne, od których roi się we współczesnej kulturze z jej wizjami reklamowymi, biznesowymi, politycznymi, technokratycznymi. Pracowite podróże „po nic”, dające odczucie czasowej nicości w sensie nietzscheańskim, pozwalają zwyczajnie zasiedlać własną biografię, czerpać z niej dowolnie i pełnymi garściami, sycić się czasem własnego życia dzięki odzyskiwanej na chwilę przez wędrującego Eugeniusza radosnej bezcelowości. Odprężenie, swoboda z korzystania z czasu, który nie jest towarem, nie sprzedaje się go, nie poświęca, nie oddaje, okazuje się wielką zdobyczą bohatera kreującego maszynę czasu. Ponieważ raz po raz wraca w powieści i kwestia religijności, to zapewne należałoby wtedy o niej myśleć tak, jak Giorgio Agamben w Profanacjach – dzięki wehikułowi świeckiego czasu nieustannie odbiera się go wszelkim konsekratorom, profanuje jego uświęcone przejęcia i czyni pełnoprawnym elementem zwykłego życia staruszków pamiętających biedne dzieciństwo w PRL-u i zastraszonych przez agresywne życie współczesne.

Wędrowiec Dariusza Bitnera przekonuje, że warto żyć – choćby niekiedy – czasem nieeschatologicznym, pokazuje jak wędrówki w tym paśmie stają się nową szansą literatury oraz paradoksalną, bo niemożliwą bez dotknięcia przez nietzscheańskie nic, nadzieją dla współczesności.