O Polsce po szwedzku

Katarzyna Kucharczuk

Nie zwykliśmy uważać krajów skandynawskich za te, z którymi łączy nas bogata historia. Relacje polsko-niemieckie, polsko-rosyjskie czy polsko-czeskie, nawet polsko-tureckie, są ciekawe, wielowątkowe i skomplikowane. Polsko-szwedzkie były najwyżej wojny w XVII i na początku XVIII wieku. O miłości we wzajemnych kontaktach chyba nikt nie słyszał. Czy zatem autora nie poniosła wyobraźnia? Intrygujący tytuł można potraktować umownie. Historię tworzą ludzie, a tam, gdzie człowiek, pojawiają się zarówno wojna, jak i miłość. Herman Lindqvist to znany w Szwecji dziennikarz, pisarz, popularyzator historii. Przez wiele lat pracował jako korespondent zagraniczny. Oglądał i relacjonował konflikty w Europie, Afryce, Azji i na Bliskim Wschodzie. Recenzowaną publikację napisał dla szwedzkiego czytelnika (Sverige – Polen. 1000 ar av krig och kärlek, 2019). Jak sam przyznał, współcześni Szwedzi nie interesują się własną historią. O Polsce wiedzą niewiele, odbierają ją stereotypowo i traktują jak kraj geograficznie i mentalnie od nich dalszy, niż wynikałoby to z mapy oraz wspólnego europejskiego dziedzictwa kulturowego. Gdyby orientowali się, że wspominamy o nich w naszym hymnie (wprawdzie w negatywnym kontekście, ale jednak), byliby zapewne szczerze zdumieni. Autor uznał, że tą książką przybliży Polskę swoim rodakom. Pokaże taką, jak sam ją widzi i rozumie. Nie bez znaczenia jest fakt, że od kilku lat mieszka w Warszawie, jego małżonka jest Polką i oba kraje są mu po prostu bliskie.

Przyjmując takie założenie, opowiada ich dzieje równolegle, w porządku chronologicznym. Miejscami wpada w gawędziarski ton, by w innym fragmencie porzucić go dla stylu przypominającego bardziej dziennikarską relację. Nie jest to zatem monografia naukowa, a książka o charakterze popularyzatorskim, którą ma się dobrze czytać. Autor godzi się na obciążenie, jakim jest konieczność opisania ważnych wydarzeń czy nawiązania do kluczowych postaci w danej epoce. Jednak pozwala sobie poluzować ten niewygodny gorset, podążając co jakiś czas za własnymi fascynacjami, nie kryjąc osobistych sympatii czy opinii. Przykładowo, wyraźnie interesują go Tadeusz Kościuszko i Stanisław Leszczyński, stąd poświęcił im więcej uwagi, niż można się spodziewać po książce o tak szeroko zakrojonej tematyce. Z kolei inne wątki potraktował skrótowo. Skupił się na Polsce, mniej na swojej ojczyźnie i rodakach. Najbardziej polsko-szwedzkie momenty w dziejach – małżeństwo Katarzyny Jagiellonki z Janem Wazą, panowanie dynastii Wazów w Rzeczypospolitej, potop szwedzki czy wielką wojnę północną – opisał szeroko, ale nie zdominowały one książki.

Autor chętnie sięga po historię w skali mikro i przybliża losy pojedynczych osób, na ogół ginących w wielowiekowych dziejach państw czy narodów. I tak Szwedzi w Warszawie kojarzą się nam przede wszystkim z połową XVII wieku, gdy jako najeźdźcy pustoszyli naszą stolicę. Autor próbuje złagodzić ten obraz i może w geście zadośćuczynienia opisuje aktywność biznesową, artystyczną i dyplomatyczną swoich rodaków w Polsce dwudziestolecia międzywojennego. Jego zdaniem zrobili wiele dobrego dla odradzającego się państwa. Ciekawym wątkiem jest działalność konspiracyjna Szwedów w Warszawie podczas drugiej wojny światowej.

Lindqvist przyjechał do Gdańska w 1980 roku, gdzie jako korespondent szwedzkiej telewizji SVT obserwował wydarzenia ostatniego dnia negocjacji w stoczni, po czym zrelacjonował je dla widzów w swoim kraju. Da się wyczuć, że to, co wtedy zobaczył i usłyszał, zrobiło na nim wrażenie. Nic dziwnego, trudno się oprzeć historii dziejącej się na naszych oczach. Zapamiętał dźwięki, zapachy, kolory, emocje tłumów, z których, jak na sprawnego dziennikarza przystało, wyłowił pojedyncze twarze, zachowania, gesty. Możliwe, że właśnie wtedy zafascynował go polski duch walki, buntu i przekory. Są tak inne od tego, co rządzi umysłami i sercami Szwedów. Może właśnie wtedy okazało się, że nie trzeba jeździć przez pół świata, by zobaczyć na żywo dziejowe wydarzenia, których szwedzcy odbiorcy nie znają i nie rozumieją. Autor ma dla Polaków wiele podziwu i zrozumienia, jest nas po ludzku ciekaw. Jego szwedzka dusza garnie się do naszej ułańskiej fantazji. Walorem narracji Lindqvista jest nieco inna od naszej optyka patrzenia na różne wydarzenia i zjawiska. Postrzeganie uczestników Sierpnia ’80 jako duchowych spadkobierców kolejnych pokoleń polskich powstańców może wzbudzić lekki uśmiech, ale dla autora są oni po prostu bojownikami o wolność, tak jak ich przodkowie. To interesująca obserwacja kogoś, kto będąc zanurzonym wewnątrz wydarzeń, pozostaje kimś z zewnątrz.

Luźniejsza pisarska konwencja niesie ze sobą ryzyko formułowania chybionych opinii, zbyt dużych uogólnień i przeinaczeń. Autor się ich nie ustrzegł. I tak na przykład Ignacy Jan Paderewski jest w książce przedstawiony jako pierwszy premier odrodzonej Polski (z pominięciem Jędrzeja Moraczewskiego), prezydent Gabriel Narutowicz został nazwany kuzynem Józefa Piłsudskiego (Marszałek był kuzynem Joanny Billewicz, bratowej Narutowicza), a Niemcy w czasie drugiej wojny światowej są określone mianem Cesarstwa Niemieckiego (błąd przekładu?). Stąd sięgając po tę publikację, należy nastawić się raczej na interesującą lekturę napisaną przez entuzjastę historii, ale nie traktować jej jako nieomylnego źródła informacji.

Im bliżej współczesności, tym autor ma więcej okazji to wyrażenia własnych poglądów. Nie wszystkim się spodobają, chociaż próbuje je wyważyć i stonować. Niekiedy w kilku zdaniach stara się uchwycić sedno trudnych, bolesnych spraw i niejednokrotnie mu się to udaje. Ale to osobny problem – w którym momencie historyk powinien skończyć swój wykład i ustąpić miejsca publicystom, politologom lub dziennikarzom.

Książka Lindqvista może w pierwszej chwili przywołać skojarzenia z 1000 lat wkurzania Francuzów Stephena Clarke’a. W tej drugiej autor wziął na warsztat dzieje Anglików i Francuzów, również rozdzielonych przez morze. Jednak oni faktycznie mają bogatą wspólną historię, którą autor opisał z przymrużeniem oka, nie stroniąc od złośliwości pod adresem Francji, opiewając wspaniałość własnego kraju i narodu. Lindqvist natomiast faworyzuje Polaków. Kończy emocjonującym zdaniem: „Jeszcze Polska nie zginęła”, czym ostatecznie pokazuje, że jest Szwedem z urodzenia, ale Polakiem z zamiłowania.u3