Kuchenne schody
Inga Iwasiów
Pierwsze opracowania położenia kobiecej klasy pracującej, które czytałam, powstały w ramach brytyjskich women studies, niestroniących od analogii klasowych. Polskie służące zaczęły uwidaczniać się w ramach literaturoznawczych peregrynacji choćby wówczas, gdy na warsztat brano dorobek Poli Gojawiczyńskiej i Gabrieli Zapolskiej czy biografie Zofii Nałkowskiej albo Jarosława Iwaszkiewicza. Najpierw z cienia wychodziły pracownice domowe sławnych ludzi lub postacie skrzywdzonych dziewcząt z ludu. Książka Joanny Kuciel-Frydryszak wydaje się opowieścią, która musiała nastąpić po wszystkich śladach, przymiarkach, wzmiankach, a także dyskusjach odbywanych w salach uniwersyteckich na temat dziewcząt i kobiet spoza warstwy inteligenckiej.
Zwrot ku ludowi, przeżywany obecnie w Polsce, można interpretować jako wyraz znużenia powtarzaną w nieskończoność narracją dworków ziemiańskich, ale też dostrzec w nim wpływ odejścia dyskursu feministycznego od interpretacji przesłania pisarek czy publicystek ku historii praktyk społecznych i życia codziennego pracownic fabryk, członkiń ruchów robotniczych. Praca popularyzatorska, choć nie wadzi się z teoriami i nie musi zajmować ideowych pozycji, odbija ich stan.
Służące do wszystkiego zostały opublikowane w chwili, gdy wzrasta zainteresowanie grupami niemającymi silnego głosu. Wydaje się, że nieprzypadkowo Joanna Kuciel-Frydryszak napisała tę książkę zaraz po wydanej także przez „Marginesy” biografii Iłła. Opowieść o Kazimierze Iłłakowiczównie. Pojawia się w niej uwieczniona w wierszu-ogłoszeniu postać Grabosi, służącej pozostawionej w mieszkaniu, gdy poetka w 1939 roku ewakuuje się w grupie pracowników rządowych do Rumunii, oddanej do przytułku przez siostrę i siostrzenicę Iłły. Wiersz, zaczynający się od „Szedł rok po roku, niestrudzenie / i ot już ósme idzie Boże Narodzenie, / bez Grabosi już ósme święta… Aż strach chwyta…”, okazał się skuteczny, poetka nawiązała kontakt, odwiedzała kobietę, wysyłała jej paczki. Dochodzimy tu do ważnej kwestii, gdyż komunał o „oddaniu głosu” zamienić trzeba w obserwację o braku śladów pisma, a także – okazuje się – przedstawień fotograficznych. Grabosia bowiem nie umiała, jak większość wywodzących się z ludu kobiet, pisać. Chłopi co prawda cenili szkołę, ale wysyłali do niej, jeśli w ogóle byli w stanie, synów. Gdy w reportażach z międzywojnia Franciszek Gil opisuje położenie pochodzących ze wsi studentów w środowisku miejskim i uniwersyteckim, są to bez wyjątku mężczyźni. Posłanie do Grabosi jest więc w praktyce prośbą do ludzi, którzy mogliby jej powtórzyć wołanie pani. Korespondencja kobiet przez lata przebiegała tak właśnie – za pośrednictwem.
Joanna Kuciel-Frydryszak doskonale pokazuje to niebycie w piśmie, nieczęste i marginalne przemykanie w rogu fotografii. W tej sytuacji łatwiej znaleźć opowieści pośrednie. Podobnie rzecz się ma z pamiętnikarstwem oraz ze śladami pierwszych inicjatyw dotyczących walki o prawa. Jedynym dokumentem towarzyszącym życiu służącej była książeczka, zawierająca terminy służby oraz rekomendacje i uwagi, często bardzo krytyczne, niesprawiedliwe, podszyte pogardą czy mściwością. Trudno nie zauważyć, że był to dokument raczej odbierający niż nadający podmiotowość. Inne ślady to ogłoszenia drobne, wypełniające szpalty gazet i odzwierciedlające warunki rynku służby – specjalnie nie piszę „pracy”, gdyż cywilizowanie stosunków między domem a osobami usługującymi tak, by przypominały stosunki pracy w fabryce, właściwie nie dokonało się także w dwudziestoleciu międzywojennym. Inicjatywy progresywnie nastwionych posłów napotykały na opór, co ciekawe, nie tylko ze strony konserwatystów, lecz i ludowców, którzy nie odczuwali solidarności z kobietami i mężczyznami wyzyskiwanymi w mieszczańskich domach. A skala wyzysku była straszliwa. Poczynając od niskich wynagrodzeń, przez warunki koczowania, bo nie sposób nazywać ich mieszkaniem, w kuchni, w korytarzu, rzadko w osobnej klitce, bez dostępu do kąpieli, aż do nieograniczonego czasu pracy. Służba nie miała płatnego urlopu, a niezdolność do pracy oznaczała w najlepszym razie przytułek.
Ciekawie opisała Kuciel-Frydryszak rolę Kościoła w regulowaniu zasad pobytu kobiet i mężczyzn w gospodarstwach domowych. Przyznać trzeba, że organizacje katolickie pomagały przetrwać osobom wyrzucanym na bruk, chorym i starym, zajmowały się edukacją, lecz jednocześnie konserwowały feudalny układ, w którym poniżenie traktowane miało być jako posługa Panu. Służące, pisze autorka, były niejako z pochodzenia religijne, wczesnoranne msze gromadziły dziewczyny w chustkach, a mocne związanie z parafią odcinało zarazem od pokusy buntu lub akcesu do wątłych skądinąd organizacji robotniczych.
Podobnie rzecz się miała ze szkołami dla służby – nielicznymi, nastawionymi raczej na zaspokojenie oczekiwań Państwa, narzekającego bezustannie na niski poziom przygotowania zatrudnianych osób.
Wyzysk, praca nad siły, brak prywatności, niepewna przyszłość – jakby tego było mało, dziewczęta i kobiety padały ofiarą molestowania seksualnego. Opisana w Moralności pani Dulskiej dola Hanki nie została wymyślona na użytek przebudzenia moralnego widzów teatralnych. Swoją drogą, być może właśnie w dramaturgii znajdziemy najwięcej postaci krzywdzonych sług, zastępujących ulubione figury komedii obyczajowych – sprytne subretki, wścibskich lokajów. Gabriela Zapolska znała z autopsji podobne sytuacje, każdy je znał i milczał, choć zarazem obwiniał bezbronne kobiety o sianie zgorszenia, stygmatyzując w równym stopniu prostytutki, robotnice i kucharki.
Starannie przygotowana książka opowiada dzieje służby domowej w XIX i XX wieku. Znajdziemy w niej różnorodne ślady i świadectwa, poszerzające znacznie wiedzę o życiu codziennym, organizacji społeczeństwa, technikach pracy, modzie, architekturze, prawie. Dedykacja „Pamięci zapomnianych kobiet” stanowi w niej wskazówkę, lecz ja bym lekturę zadedykowała szerzej.
W wielu rodzinach przechowywane są opowieści o służących, lecz i o byciu na służbie. Do obu porządków odwołała się autorka. To zwykle rozbieżne historie, choć niekoniecznie. Często ulubione pomocnice odpłacały państwu lojalnością i przywiązaniem. Kuciel-Frydryszak pisze między innymi o znanych nam, bo zasiliły kanon historii wpływowych ludzi, w tym pisarzy, których dobytku i pamięci pomagały pilnować. Bycie na służbie ma jednak tak silną matrycę klasową, że rozerwanie jej wymaga tytanicznej siły. „Dobrzy państwo” to figura przynależna do świata, w którym wynajmowanie ludzi do obsługi jest normą. „Wierny sługa” – z noweli Sienkiewicza – wydaje się tytułem najwyższym, jaki może zdobyć wchodzący tylnymi drzwiami do mieszczańskiej kamienicy człowiek.
Jest oczywiście i ciąg dalszy, bo służba wcale nie znika radykalnie po wojnie. Przeciwnie, wystarczy choćby przejrzeć dzienniki inteligencji i pisarzy, by się przekonać, że sami słabo uposażeni, nadal korzystali z pomocy w codziennych sprawach. Na pewno zasady się zmieniły, lecz czy w wygłaszanych wcale nie szeptem na współczesnych salonach opiniach o „paniach dochodzących” nie pobrzmiewa zła tradycja? Jej zrozumienie, łatwiejsze po lekturze Służących…, jest jak powiercenie widelcem w duszy. Szczególnie polecam taki zabieg po ubiegłorocznych niepodległościowych celebracjach, gdy prześcigano się w szukaniu górnych opowieści. Wejdźmy też na kuchenne schody.