Wojna i czułość

Grzegorz Filip

Liberałowie potrafią dziś bez mrugnięcia okiem tworzyć książki będące świadectwem myślenia spiskowego, tłumacząc to koniecznością udziału w wojnie kulturowej, która nie pozostawia miejsca na czułości. Bywa, że radykalizując się, przyjmują perspektywę marksistowską. W skrajnej postaci przykładem zjawiska może być książka Klementyny Suchanow To jest wojna albo jej recenzja pióra Renaty Lis (dwutygodnik.com). Wersje łagodniejsze znajdziemy w licznych esejach, reportażach i prozie innego rodzaju, tworzących już pewien nurt.

Język liberalnej refleksji kulturowej i społecznej niebywale się zaostrzył w ciągu ostatnich lat. Za radykalizacją środków zwykle idzie jednak skurczenie się samej obserwacji i poziomu rozważań. Liberalna krytyka, od kiedy porzuciła praktykowanie wolności na rzecz konstruowania ortodoksji, zgubiła jakość argumentacji, ostrość widzenia, skostniała w ideologicznych formułach, pełnych przesądów na temat przeciwników.

Kiedy czytam „Dwutygodnik”, „Czas Kultury” i inne czasopisma, dochodzę do wniosku, że rozpoznania intelektualistów pozostają wtórne wobec publicystyki i propagandy gazet i portali. Nie inaczej potrafi sobie poczynać nauka. Językoznawcy tworzą szlachetne słowniki, piętnując „język dobrej zmiany” i sugerując najgorsze skojarzenia. Przyszpiliwszy źdźbło, prześlepiają belkę nadużyć językowych drugiej strony, posługującej się nagminnie znacznie gorszymi etykietami. Cóż ciekawego można powiedzieć o kulturze, kiedy z zaciśniętymi zębami cedzi się wciąż nowe określenia wroga: faszyści, populiści, fundamentaliści, ultrakonserwatyści, autorytarni, patriarchalni, antykomuniści, imperialiści, kapitaliści, nowe średniowiecze, kontroświecenie, irracjonalizm? Mnożenie terminologii pozostaje wyłącznie świadectwem bezradności.

Prawa strona „dyskursu” nie podejmuje wyzwań, przyczajona w bezpiecznym kokonie własnego środowiska. Ogranicza się do potępiania wulgarnych ekscesów artystycznych, ataków na religię, rejterując przed głębszą analizą takich dzieł sztuki. Poprzestaje na konserwatywnych staraniach o zachowanie substancji kultury, kultywowaniu pamięci, niechętnie wchodzi w spór, przekonana, że musiałoby się to wiązać z przyjęciem reguł przeciwnika i jego języka. Silna pozostaje obawa, że wraz z nim przeszczepią się sposoby myślenia. Prawa strona wciąż hoduje w sobie bezsilność i poczucie oblężenia, podczas gdy lewa uważa, że jest całym światem, poza którym nic już nie istnieje. Liberałowie nie dyskutują z przeciwnikami, od kiedy dysponują narzędziami do eliminowania ich z debaty.

Język strony konserwatywnej buduje się z własnych zasobów, wzbogacanych ostrożnie, język strony liberalnej powstaje w dużej mierze z chwytanych łapczywie, nieledwie bez zastanowienia, zapożyczeń. To, co nazywa ona otwartością, okazuje się przede wszystkim gotowością do imitacji modnych gdzie indziej, zmieniających się co sezon pojęć, paradygmatów, metodologii i zwrotów. Można powiedzieć, że wojna kulturowa ujawnia nie tylko różnicę języków, ale i postaw czy temperamentów. Po lewej nerwowość, czasem popłoch, frenezja, po prawej spokój, trwanie i cicha rezygnacja. Obie postawy potrzebne kulturze, gdy się przenikają, lecz nie wtedy, gdy ją rozrywają na dwie wrogie prowincje.

Gdybyż owe dwa języki rywalizowały, kłóciły się ze sobą o pierwszeństwo w opisie rzeczywistości kulturowej czy choćby się uzupełniały, tworząc wzajemnie komplementarną całość, bogatszą niż każda część z osobna! Niestety powstały one do obsługi dwóch baniek i z czasem coraz trudniej im się ze sobą komunikować. Rozdzielone pozostają nie tylko języki opisu, lecz także przedmioty zainteresowania. Jeżeli dwie odseparowane grupy krytyków kultury będą prowadzić refleksję nad dwoma różnymi światami kulturowymi, używając przy tym odmiennych języków, to droga do ukształtowania się dwóch obcych i wrogich sobie, nawzajem niezrozumiałych kultur stoi przed nami otworem.

Skąd może wyjść ratunek dla kultury, jeśli nie od strony zacietrzewionych intelektualistów, którzy doskonale się odnaleźli w wojennej sytuacji właśnie dzięki podziałowi, i nie od strony badaczy, krytyków? Myślę, że spodziewać się jej trzeba jedynie od strony samych dzieł. To one mogą się poddawać ułomnej, częściowej egzegezie lub jej nie ulegać, ujawniając wyższość nad ideologicznym rozbiorem. Z pewnością istnieją dzieła kultury współczesnej przedstawiające wartość dla obu stron. W obecnej sytuacji trudno się o tym dowiedzieć, lecz przecież wciąż jest to możliwe. Wciąż jest możliwe spotkanie czy nawet zbliżenie odmiennych światów dzięki kulturze.