Bolesne kolce i miłość do koni
Z Wiesławem Helakiem rozmawia Grzegorz Filip
Pana twórczość jest związana z Kresami, z Galicją Wschodnią. Czy to następstwo historii rodzinnej?
Moja rodzina pochodzi z Kresów, rodzina mamy z okolic Brzeżan, ale również ze Lwowa. Cała historia rodzinna rozgrywała się między Lwowem, Samborem, gdzie mój dziadek się urodził, a Brzeżanami, w trójkącie o boku osiemdziesięciu kilometrów. Urodziłem się po wojnie i pierwszy raz pojechałem tam dopiero w roku 2000. To się wiązało z moją dalszą podróżą na Syberię. A dlatego wcześniej nie pojechałem, że rodzice mnie zawsze prosili, żebym tam nie jechał. Lęk, jaki towarzyszył im przez całe życie, skłaniał ich do tego, żeby mnie tam nie puszczać. W 1940 roku cała moja rodzina została wywieziona na Syberię, w tej pierwszej wywózce, i wrócili dopiero po sześciu latach, ale już tylko na Ziemie Zachodnie. Część rodziny ojca została i doświadczyła mordów ukraińskich. Cudem ocaleli, może dlatego że mieli dobre kontakty z miejscowymi Ukraińcami. Potem wyjechali na Ziemie Odzyskane.
Tak więc pana książki wzięły się z przeżycia miejsca i minionego czasu.
W czasie podróży na Syberię dotarłem tam, gdzie wywieziono moją rodzinę; to było dziesięć lat przed tym, jak zacząłem pisać. Pierwszą książką była Lwowska noc, historia tocząca się od 1939 do 1946 roku we Lwowie i okolicach. Ale wcześniej, choć wydane później, powstały Scenariusze syberyjskie, w formie nowelowej, to właśnie owoc mojej podróży na Syberię, przy czym zawierają one także historie dziewiętnastowieczne o polskich zesłańcach: Wacławie Sieroszewskim, Benedykcie Dybowskim i Bronisławie Piłsudskim. Czwarty scenariusz opowiada o wywózkach stalinowskich, tak żeby skonfrontować je, zobaczyć, czym się różniły te w XX wieku od dziewiętnastowiecznych. W kontaktach polsko-rosyjskich wiek XX był bezwzględny. Tak, można powiedzieć, że moje pisarstwo wzięło się z wywiezienia rodziców. Życie w PRL-u było szare, a przedwojenne życie zostało odcięte. Dla nich wartością była przeszłość, a trauma po utracie rodowego gniazda dominowała w całym doświadczeniu rodzinnym, tak że i ja wzrastałem w klimacie wspomnień. Dobrze jeszcze pamiętałem opowieści dziadka, świętej pamięci Józefa Sendery, który był ochotnikiem w wojnie polsko- -bolszewickiej, brał udział w bitwie warszawskiej.
Te wydarzenia zajmują w Nad Zbruczem centralne miejsce, wojna polsko-bolszewicka jest dominantą całej opowieści.
Jedyna wygrana wojna od wielu, wielu pokoleń. To zasługa tych krótkich kontaktów z dziadkiem przed jego śmiercią. Dostałem od niego kompas z orłem w koronie i datą 1920, i kilka opowieści o tamtym czasie sobie zapamiętałem. Młody człowiek był zmęczony martyrologicznymi wspomnieniami o tym, jak było ciężko na Syberii, jak ludzie umierali z głodu. Mój pradziadek Jan Kurtyka zmarł tam pierwszej zimy z 1940 na 1941. Opisuję to dokładniej w innej powieści, Tryhubowa. W pewnym momencie mnie to zmęczyło, ale po latach zrozumiałem, że życie moich rodziców i dziadków jest ważniejsze niż moje szare życie w PRL-u. I kiedy już mama odchodziła, poprosiła mnie, żebym coś napisał. Nigdy nie lubiłem pisać, bardzo mnie męczyła taka statyczna praca, ale było to święte zobowiązanie. Tak powstała pierwsza książka, Lwowska noc. Następne rzeczy powstawały już z potrzeby serca, po to, żeby jeszcze opowiedzieć o tych ludziach, którzy żyli na Kresach.
Miejsce akcji powieści Nad Zbruczem jest granicą światów: narodów, języków, mentalności, wyznań, kultur. Czy poczucie pograniczności jest ważne dla Polaków? Czy mamy w sobie coś pogranicznego?
Bardzo to ładnie pan ujął, wydaje mi się, że tak jest, przynajmniej jeśli chodzi o tę część naszego społeczeństwa, naszej historii, która się działa na granicach, bo jako całość społeczeństwo jest zróżnicowane. W mojej najnowszej powieści trochę o tym piszę, co mówił Piłsudski, o tym obwarzanku – najciekawsze znajduje się na obrzeżach, w środku dziura. Nie do końca można się z tym zgodzić, ale to oczywiste, że zawsze na pograniczach dzieją się rzeczy bardzo ciekawe. Nie tylko w naszej historii tak było. Od walk i krwi aż po przemieszanie się kultur, co się właśnie stało w naszym przypadku. XIX wiek jest taki ważny w naszej literaturze, Mickiewicz, Słowacki, Krasiński – nie ulega wątpliwości, że to pogranicza zbudowały literaturę wieszczów. Jak się tam jedzie, czuje się coś w powietrzu, choćby we Lwowie. Dzisiaj już nie ma Ormian, Żydów, tego całego entourage’u z okresu międzywojennego i wcześniejszych, ale czuje się w tym, co zostało, w architekturze, że to musiało być coś barwnego, co ożywia wyobraźnię, powoduje, że człowiek z człowiekiem chce się znaleźć bliżej i opowiedzieć sobie nawzajem własne historie. Choć oczywiście później, tak jak to opisuję w Nad Zbruczem, zaczynają się podziały. W kontekście mojej książki przywołuje się często Nad Niemnem Orzeszkowej, tam jeszcze rzeka miała łączyć. W mojej powieści jest czas trochę późniejszy, kiedy na tym terenie powstają nowoczesne narody i państwa, i rzeka już zdecydowanie dzieli. Ukraińcy czy Litwini, każdy z tych narodów chce mieć własną państwowość, a zdobyć ją można tylko walcząc. Zbrucz spływa krwią w tej opowieści, ale to nie zmienia faktu, że związki kulturowe, jak funkcjonowały przez setki lat, tak funkcjonują. Bolesne, jednak od tego nie uciekniemy. (…)