Między domem a kosmosem
Z Piotrem Wierzbickim rozmawia Elżbieta Isakiewicz
Końcówka lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wieńczysz studia polonistyczne pracą magisterską o Mickiewiczu. Dlaczego o nim?
Tradycje rodzinne. W czasach wczesnoszkolnych, a później licealnych spędziłem parę lat pod jednym dachem z Andrzejem Wierzbickim, moim dziadkiem, i Zofią Wierzbicką, jego żoną. Wychowani na naszej wielkiej spuściźnie romantycznej, żyli nią i żył nią ich dom. Babcia czytała mi na głos Listy z podróży Odyńca z pasjonującym rozdziałem o wizycie Mickiewicza i autora u Goethego; na półce: wszystkie tomy monografii Kleinera o Słowackim i tom pierwszy jego monumentalnego dzieła o Mickiewiczu. Zaczytywałem się wierszami Mickiewicza, nie akurat Panem Tadeuszem (aby poznać się na tym arcydziele, trzeba jednak dorosnąć), najbardziej sonetami, ten z Petrarki (Błogosławieństwo) objawił mi, i tak już zostało, czym jest w literaturze doskonałość.
Sześć dekad później wracasz do Mickiewicza w zaskakującej książce. Piotr Wierzbicki zastrzega się: zabieram głos, gdy zdaje mi się, że mam coś nowego do powiedzenia. We wstępie zaznaczasz, że Mickiewicz to „sprawa osobista”. Dla ciebie, dla Polaka. Można powiedzieć: uaktualniasz go, wyłuskujesz z jego dzieła wątki bliskie współczesnym polskim problemom. Dlaczego właśnie teraz, a nie dziesięć czy dwadzieścia lat temu?
Kolejność wydarzeń była taka: Jakieś dwa lata temu z kawałkiem (po studiach zdarzyło mi się parę razy wracać do Mickiewicza, ale tylko przygodnie – artykuł w dwutygodniku literackim „Współczesność”, felietony), zatem dwa lata temu z kawałkiem raptem – sam nie wiem, co mnie tknęło – przyszło mi do głowy zastanowić się, jaka jest szczególna, wyróżniająca się cecha poezji Mickiewicza, stylu, melodii Mickiewiczowskich zdań. I natychmiast zorientowałem się, że znam odpowiedź, mam pomysł i mógłbym go w jakimś krótkim tekście przedstawić. Tylko gdzie? Nie wydrukują, a jak nawet wydrukują, zginie w tłoku. Zatem książka. Ale książka na dziesięć stron? Nie ma rady, trzeba przy okazji powiedzieć więcej. Stąd Powrót do Mickiewicza, rzecz, która nie jest już ani biografią, ani brykiem o życiu i twórczości, trzymam się formy luźnego eseju, zabieram głos właśnie tam tylko, gdzie – wydaje mi się – mam coś do powiedzenia.
A te wątki współcześnie bliskie?
Co do uaktualniania Mickiewicza i dotykania naszych czasów wyszło jak wyszło, ale nie było ani takich zamiarów, ani tym bardziej planów. To są dygresje, skojarzenia, nasunęły się przy pisaniu. Rozpiera mnie temperament polemiczny, mógł Słowacki w Beniowskim, mogę i ja, a Mickiewicz był unurzany w życiu publicznym od czasów studenckich aż po swoje ostatnie dni w Konstantynopolu i jak tu udawać, że tak nie jest?
Jeden z najciekawszych, wyeksponowanych w twojej książce poglądów Mickiewicza dotyczy języka i brzmi zdumiewająco na czasie. Czym jest język inteligenta i co go odróżnia od języka półinteligenta?
To się stało na jednym z wykładów w paryskim College de France. Mickiewicz przeprowadza porównanie: ruszczyzna – polszczyzna. Ruszczyzna: gdy pominąć poetyckie zalety tego języka i dokonania znakomitych rosyjskich poetów, to język prawodawstwa i rozkazów, zaś najwybitniejsze jego dzieło to zbiór ustaw ogłoszony przez komisję kodyfikacyjną. Polszczyzna: język rozmowy. No czymże są nasze współczesne „w dniu dzisiejszym”, „w dniu wczorajszym”, „w dniu jutrzejszym”, „na dzień dzisiejszy”, „moja osoba” itp., jak nie popisem czynowniczej mentalności i czynowniczego żargonu, w gruncie rzeczy zruszczenia, zmoskwiczenia, którym półinteligent i ćwierćinteligent, co się wyrzekł swej pięknej chłopskiej mowy, a nie nauczył ogólnonarodowej polszczyzny, próbuje udawać, że jest kim innym, niż jest!
Stawiasz frapującą tezę: że Pan Tadeusz to poemat tragiczny, podczas gdy przywykliśmy postrzegać go w barwach swojskiej przytulności, kwalifikować jako historię z miłym, dobrym zakończeniem. Dlaczego pozbawiasz nas tego złudzenia?
To fakt: mamy te niezapomniane ostatnie strofy Poematu:
„Słońce już gasło, wieczór był ciepły i cichy,
Okrąg niebios gdzieniegdzie chmurkami zasłany,
U góry błękitnawy, na zachód różany,
Chmurki wróżą pogodę, lekkie i świecące,
Tam jako trzody owiec na murawie śpiące,
Ówdzie nieco drobniejsze, jak stado cyranek.
……………………………………………….
Słońce spuściło głowę, obłok zasunęło
I raz ciepłym powiewem westchnąwszy – usnęło”.
Szlachta wznosi wiwaty, wojsko pod Napoleonem ruszy na Moskwę, pokona tyranów i powstanie znów Polska niepodległa. To fakt, tą właśnie sceną kończy się Poemat. Ale przecież wszyscy dobrze wiemy, że cała historia skończy się i musi się skończyć źle. Był już nawet zwiastun katastrofy, warcholski wybryk Gerwazego (zajazd) torpeduje skutecznie konspiracyjną akcję księdza Robaka, nie wybuchło i nie wybuchnie już na Litwie powstanie, pobita armia napotka w odwrocie wrogi kraj podbity. To fakt, Mickiewicz oszczędził nam smutnego finału. Ale to nie sama burza, lecz cisza przed burzą staje się areną tragizmu. Z taką właśnie ciszą zostawia nas Mickiewicz w ostatnich słowach Pana Tadeusza, ciszą mrożącą krew w żyłach.
W rozdziale Uczony, profesor, mędrzec przytaczasz, podkreślając jej aktualność, opinię Mickiewicza o pożądanej roli kobiety w społeczeństwie, o kobiecie – wzorze. Przyznam, że dla mnie – dostrzegającej przecież absurdy politycznej poprawności – brzmi ona całkowicie anachronicznie. Oto fragmenty z tego cytatu: „To nie kobieta nerwowa, podniecająca się czytaniem romansów, nie delikatna nimfa, nie namiętna Włoszka ani błyskotliwa królowa salonów: to córka przywiązana do ojca, to żona gotowa w ogień pójść za mężem. (…) Nie przez rozprawianie o prawach kobiet, nie przez obwieszczanie urojonych teorii kobiety zdobędą znaczenie w społeczeństwie, ale przez ofiary”. Czy w pakiecie pożądanych ofiar mieści się również pranie facetowi skarpetek i zgoda na maltretowanie?
Co do zasady, to jestem zdania, że nie należy oceniać dawniejszych wypowiedzi i zachowań według poglądów dominujących bądź wręcz obowiązujących dzisiaj. (Gdyby dopuścić taką miarę, wyszłoby na to, że każdy współczesny półgłówek, który liznął trochę nauki i miał w ręku gazetę, jest mądrzejszy od Sokratesa, świętego Tomasza z Akwinu, Kartezjusza.) Co do Mickiewicza, mówiąc „urojone teorie”, miał na myśli nie równouprawnienie kobiet w aktualnym rozumieniu tych słów, bo wtedy jeszcze o tym nie myślano, lecz rojenia rozmaitych utopistów, proponujących komuny, wspólnotę żon itp., tyle warte co dzisiejsze ekscesy pewnych radykalnych feministek. O tezie, iż prawdziwie wielkie i szczytne cele osiąga się nie inaczej tylko przez ofiary, można by długo dyskutować, ale wydaje mi się, że zazwyczaj koniec końców życie toczy się właśnie tak – nawet Chrystus, choć przecież niby nie musiał, uznał za konieczne srogo za swą misję zapłacić. (…)