Arcypoemat pamięci
Z prof. Andrzejem Waśką rozmawia Tomasz Kłusek
(...)
Stwierdzenie, że pańska praca „Pan Tadeusz”. Media pamięci dotyczy poematu Mickiewicza jest na tyle banalne, co usprawiedliwione. W ostatnich dziesięcioleciach powstało wiele rzeczy, których autorzy zapowiadali nowatorskie analizy wybitnych dzieł, a czytelnicy otrzymywali w efekcie tylko rozpaczliwe wręcz próby zastosowania efemerycznych często teorii do rozpoznania takich lub innych tytułów. Po poprzedniej epoce pozostało w bibliotekach zbyt wiele makulatury marksistowskiej, która udawała naukowe literaturoznawstwo. Dalej, zbyt często wpadają mi w ręce książki, których autorzy zapowiadają analizę jakiegoś dzieła, a otrzymuję co najwyżej informację o stanie umysłowym badacza. W przypadku „Pana Tadeusza”. Mediów pamięci badacz nie przesłania tematu.
Mówiąc najkrócej, książka jest w swoich założeniach eksplikacją Pana Tadeusza. Dzieła najwybitniejsze zasługują na to, by co pewien czas powstawały na ich temat opracowania tego typu. Arcydzieło literackie jest syntezą różnego rodzaju wartości, które muszą być reprodukowane w świadomości kolejnych pokoleń, bo bez tego kultura danej zbiorowości ulega regresowi. Historyk literatury ma być pośrednikiem pomiędzy współczesnymi czytelnikami a stylem artystycznym, obrazem epoki i ogólną wizją świata zapisaną w arcydziełach, a przede wszystkim ma pomagać innym w odkrywaniu ich piękna, które sam dostrzega i przeżywa. Można to nazwać hermeneutyką lub sztuką interpretacji. W Mediach pamięci wędruję więc przez kolejne księgi Pan Tadeusza, oprowadzam, jak jeden z czytelników to trafnie ujął, po Panu Tadeuszu, żeby pokazać, jak można zaciekawić się i zafascynować tym dziełem – i w jaki sposób ja sam do tego doszedłem (bez opowiadania o moim „stanie umysłowym”). Nowym pomysłem jest to, że nie wychodzę od streszczania przebiegu akcji, ani od bohaterów i ich wzajemnych relacji, ani od jakichś ogólnych kategorii gatunkowych czy filozoficznych – tylko od serii motywów fabularnych, wokół których skupia się problematyka historyczna Pana Tadeusza, i poprzez które Mickiewicz tworzy jego najszerszy, epicki plan. Są to różne, bardziej lub mniej znane motywy: krajobrazy, przedmioty znaczące lub symboliczne, budowle, obrazy, księgi, pieśni i „koncerty”, tańce, inne, drobne niby elementy charakterystyki obyczajowej, różne typy żywego słowa – które nazywam ogólnie „mediami pamięci”. Te motywy pośredniczą w narracji o ojczyźnie poety, o jej kształcie dawnym i przemijającym, a jednak w jakiś sposób wiecznym. I tą drogą dochodzę też do kwestii w literaturze o Panu Tadeuszu klasycznych, takich jak jego niepowtarzalna struktura artystyczna i status epopei tradycyjnie mu przypisywany. Próbuję uzasadnić, dlaczego, według mnie, jest to dalej aktualne.
Mickiewicz w IV części Dziadów pisze o „książkach zbójeckich”. Mają one tak wielką moc oddziaływania na psychikę czytelnika, że zmieniają ją całkowicie i nieodwracalnie: casus Wincentego i Zygmunta Krasińskich. Generał winił nieodpowiednie lektury za chorobę czarnego romantyzmu syna. Później termin „książki zbójeckie” został upolityczniony. To były rzeczy, które miały wywierać zgubny wpływ na obywateli PRL-u. Wspomnijmy tylko Książki zbójeckie Wojciecha Karpińskiego. Ja tym terminem posługuję się teraz na swój użytek. Dla mnie to książki, po lekturze których prawie wszystkie inne wydają mi się banalne. W tym rozumieniu „książek zbójeckich” jest niewiele, a Pan Tadeusz to arcydzieło nad arcydziełami. Przypominam tu sobie Andrzeja Dobosza, który w Trzeba zabić tę miłość Janusza Morgensterna oświadcza, że czyta zasadniczo tylko książki sprzed wojny krymskiej. Czasami zdarzy mu się, że bierze do rąk książkę współczesną i wybucha śmiechem. Mocno, ale coś w tym jest.
Wiek XX w literaturze, jak go poznałem i jak go pamiętam, żył wielkim mitem literatury nowoczesnej. Mit ten na przestrzeni dekad przybierał różne formy: wiary w awangardowe programy i eksperymenty, wiary w „groteskę, drwinę, śmiech”, wiary w pokolenia literackie, wiary w wielką powieść współczesną… Wszystko to, jak mniemano, dzięki programowemu odcięciu od tradycji, miało nas prowadzić do świetlanej przyszłości, w której literaturę nowoczesną wyobrażano sobie jako artykuł pierwszej potrzeby dla mas, a jej twórcy mieli być obiektem powszechnego kultu. Tymczasem nic takiego nie nastąpiło. W filmach z lat siedemdziesiątych widzimy brodatych młodzieńców i wnętrza mieszkań wypełnione książkami. W mieszkaniach dzisiejszego pokolenia nie ma książek, stare książki służą zaś jako dekoracja w sieciowych kawiarniach. Nie ma też żadnych nowych „pokoleń” ani grup poetyckich. Po 1989 roku mieliśmy jeszcze swoisty karnawał literacki związany m.in. z próbami ustanowienia kultu Miłosza i Szymborskiej. Ale to też minęło i po karnawale przyszedł, jak zawsze, post. Żyjemy w epoce post-literackiej. Literatura trwa jednak, mimo że nie przynosi prestiżu i nie wspiera jej moda. Trwa dzięki stosunkowo wąskiej, ale trwałej grupie wyrobionych czytelników, ludzi myślących. Oni zaś, w obliczu zmierzchu dwudziestowiecznych mitów i bożyszcz literackich, będą wracać m.in. do naszych romantyków – po prostu dlatego, że zostawili oni wiele dzieł nieprzedawnionych w wymiarze artystycznym, a także intelektualnym, a ludzie myślący tego właśnie szukają. Czy można to nazwać powrotem „książek zbójeckich” w takim znaczeniu, jakie pojawia się w monologu Gustawa z IV części Dziadów – i w innym, tym z Karpińskiego? Czy Pan Tadeusz zmieściłby się w tej kategorii – nie wiem. Romantyzm był pierwszą w dziejach cywilizacji zachodniej kulturą młodości, a „książki zbójeckie” to te, które zawsze zmieniają nasze życie w młodym wieku. Tymczasem (pomijając czytelników zawodowych) młodzi odbiorcy odczuwają wobec Pana Tadeusza pewną psychologiczną barierę. Pana Tadeusza czyta się więc w życiu dwa razy: raz w szkole, z obowiązku – i powtórnie, w wieku dojrzałym, a dzieło to budzi najżywszy podziw zwłaszcza u tych, którzy w życiu mają już za sobą swoją własną smugę cienia.
Napisał pan, że „prawdziwą sztuką nie jest to, co się od razu podoba publiczności, ale to, co najpierw się nie podoba, ale po upływie pewnego czasu zostaje przyjęte i uznane za wyraz nowego kanonu estetycznego”. Tak było w przypadku recepcji Pana Tadeusza. III część Dziadów rozeszła się szybko i po roku miała wznowienie, a trzytysięczny nakład Pana Tadeusza rozchodził się powoli. Pigoń stwierdzał, że jeszcze w 1838 egzemplarze dziejów „ostatniego zajazdu na Litwie”, które nie znalazły nabywców, zostały włączone jako piąty i szósty tom do wydania zbiorowego dzieł Mickiewicza. Wydawca ograniczył się tylko do zmiany karty tytułowej. „Pierwsi jego czytelnicy byli raczej zaskoczeni, jeśli nie rozczarowani” – czytamy w pańskiej najnowszej książce. Czym i dlaczego Wieszcz zaskoczył i rozczarował swoich współczesnych?
Większość utworów Mickiewicza spotykała się od razu z entuzjastycznym przyjęciem czytelników – pierwszym tego przykładem były debiutanckie Ballady i romanse. Odtąd każda nowa książka poety momentalnie stawała się wydarzeniem i bestsellerem. Pana Tadeusza spotkała jednak dość obojętna reakcja rynku i to było zaskoczeniem. Przyczyny tego nie sposób wskazać jednoznacznie. Mogło się to wiązać z tematyką i formą dzieła: powieść szlachecka wierszem kojarzyła się współczesnym z Panem Podstolim Krasickiego, a więc z typem literatury oświeceniowej, właśnie co dopiero odesłanym przez romantyków do lamusa. Czyli… u Mickiewicza nastąpił jakiś regres? Mogło też być tak, że Pan Tadeusz trafił na moment swoistego, wywołanego chwilowym przesytem, zobojętnienia publiczności, która bezpośrednio po Księgach narodu… i Dziadach „klaskaniem miała obrzękłe prawice” – by posłużyć się tu słowami Norwida wypowiedzianymi co prawda w innym kontekście, ale w odniesieniu do tego samego okresu. Pamiętajmy też, że właśnie wtedy rynek księgarski doznał ciosu, bo pod zaborem rosyjskim i pruskim pojawił się zakaz rozprowadzania książek polskich drukowanych na emigracji. Z braku wyjaśnienia tej sprawy pozostaje nam więc myśl obiegowa (przypisywana czasem Coco Chanel), że sztuką – w przeciwieństwie do mody – jest to, co dziś wydaje się brzydkie, ale co będzie się podobać po latach. Inaczej można by to ująć tak, że najlepsze książki to nie zawsze są te, które w danym momencie najlepiej się sprzedają. Tego właśnie dowodzi przypadek Pana Tadeusza. Zarazem dla ścisłości warto tu dodać, że był na emigracji jeden człowiek, powieściopisarz – dziś zapomniany – który na Panu Tadeuszu poznał się od razu, jeszcze przed Krasińskim. Był nim Michał Czajkowski, autor wyraźnie inspirowanych dziełem Mickiewicza gawęd i powieści na czele z interesującym Owruczaninem wzorowanym na Panu Tadeuszu.
Przypomina pan zarzuty Michała Grabowskiego i Stefana Witwickiego, którym nie podobało się pomieszanie przez Mickiewicza wzniosłości z codziennością. I jeszcze uwagę Słowackiego, który w przypływie złego nastroju zanotował w swoim Raptularzu, że „cały Tadeusz jest ubóstwieniem wieprzowatości życia wiejskiego”. Podejrzewam, że pofolgował on tu uczuciu zazdrości. „Wieprzowatość” to epitet i nic więcej. Jeśli miał pretensje, że za mało krytycyzmu wobec szlachetczyzny, to można mu odpowiedzieć: wystarczająco! W Panu Tadeuszu nie ma rycerzy bez skazy, a jeśli już to Napoleon i to tylko na miniaturze malarskiej, na denku tabakiery. Z kart dzieła wyłania się myśl następująca: człowiek powołany jest do wielkich rzeczy i jego obowiązkiem jest do nich dążyć. Jest jednak istotą niedoskonałą, błądzącą i uwikłaną w szarzyznę codziennego bytowania. Obowiązkiem pisarza jest mówić o tym, co wzniosłe, ale i o tym, co powszednie.
Doskonale pan to ujął: człowiek jest uwikłany w szarzyznę codziennego bytowania. Oprócz rzeczy i spraw wielkich, czynów ważnych – jest w naszym doświadczeniu codzienność, ale u Mickiewicza ona wcale nie jest szara: gospodarstwo wiejskie jest częścią kosmicznego porządku świata, w dziejach powiatu odbijają się dzieje Polski i Litwy, historie rodzinne bywają komiczne – ale i tragiczne. Na codzienność składa się też mnóstwo „miłych życia drobiazgów”: widok zamku w porannej mgle, gonitwy jeźdźców i psów za zającem, przyjęcia w sąsiedztwie, potrawy i sposób ich podania, parzenie kawy, zbieranie grzybów, zmiany pogody; w ogrodzie można spotkać tajemniczą księżniczkę, w świątyni dumania nowoczesną intelektualistkę… Mickiewicz przekazuje nam mądrość, którą zwykło zsyłać doświadczenie. Nie zapomina o codziennej pracy przy żniwach czy sianokosach, nie zapomina też o zwierzętach, leśnych czy gospodarskich. Ale nie głosi wieprzowatości życia, ponieważ w Panu Tadeuszu każda z tych rzeczy ma swoje miejsce we właściwym porządku wartości. Z powodu przyjemności nikt nie zapomina tu o obowiązkach i powinnościach. Flirty Telimeny nie prowadzą do utraty wiary w miłość młodych, a miłość nie kłóci się z instytucją małżeństwa. Ważną wartością w Soplicowie jest praca – w poemacie mamy apologię pracy – ale nikt tu pozytywistycznie nie twierdzi, że praca jest alternatywą dla walki o wolność, albo że Polska zakwitnie bez poświęcenia i bohaterstwa swoich żołnierzy. Wieprzowatość życia, owszem, jest w Panu Tadeuszu ukazana, ale reprezentuje ją tylko Moskal, a właściwie zruszczony Polak, major Płut. Słowacki miałby więc rację, gdyby wszyscy zachowywali się i postępowali tak, jak Płut. Ale jest dokładnie na odwrót. Płut właśnie jest wśród postaci Pana Tadeusza wyjątkiem, a nawet można powiedzieć, że kara, która go w końcu spotyka, ma jakiś związek z jego wieprzowatym zachowaniem. (...)