Wszyscy mamy jakieś marzenia
Z Małgorzatą Strękowską-Zarembą rozmawia Tomasz Kłusek
(…)
Skąd u pani predylekcje do przygody, awantury, sensacji, ba, makabry nawet? Skąd się wzięły te wszystkie trupy, duchy, kościotrupy, gangsterzy, złodzieje i inni przestępcy, te wszystkie opowieści detektywistyczne, często z dreszczykiem? Sam jestem admiratorem tego rodzaju pisarstwa. Oczywiście strachy nie dla samego straszenia, ale jako narzędzia wzmożenia dziecięcej uwagi, uruchomienia głębszych pokładów wyobraźni, pokazania, że na świecie tyle samo dobra, co zła i trzeba sobie z nim radzić.
Na spotkaniach autorskich mówię dzieciom, że czytając książki, lubiłam się bać, śmiać i odkrywać tajemnice. W większości moich książek jest humor, tajemnica i zjawiska wywołujące co najmniej niepokój. Skąd u mnie zamiłowanie do tajemnic i makabry? Sprzyjały temu lektury twórców okresu romantyzmu silnie obecne w moim domu, jak i miejsce, w którym spędziłam najmłodsze lata. Mieszkaliśmy w środku lasu, na terenie Czerwonego Boru, w bardzo bliskim sąsiedztwie poligonu wojskowego. W zimie wilki podchodziły pod okna gospodarstw stykających się bezpośrednio z lasem. Każda pora roku miała tam swoją mroczną stronę. Ciemne popołudnia zimą, ponure jesienią, wiosną deszcz i błoto, w lecie burze – te pośród drzew wyglądają znacznie groźniej niż gdzie indziej. Do tego krążące po wsi opowieści o „czarnej wołdze” i porywaczach dzieci. A także lektura baśni, szczególnie braci Grimm. Nasz las miał swoje tajemnice, może błąkali się w nim Jaś i Małgosia, a może królewna Śnieżka. W pewnej części lasu były zbiorowe groby pomordowanych Żydów. Wiedzieliśmy, że tam nie należy zbierać jagód i poziomek. W jakiś dziecięcy sposób rozumieliśmy, że rzeczy straszne mogą znajdować się blisko nas. Opowieści o duchach i kościotrupach przynosili mi koleżanki i koledzy, których rodzice i dziadkowie nie chronili przed makabrą i grozą. Oswajali ich z lękiem, którego nie da się uniknąć. Ja miałam jeszcze książki mamy z ilustracjami tańca śmierci, które wpływały na wyobraźnię. W mojej dziecięcej fascynacji grozą i postaciami z zaświatów bardzo ważną rolę odegrało przekonanie, że poza światem realnym, namacalnym są jeszcze światy, których nauka nie umie opisać, bo nie ma narzędzi, by je zbadać. Literatura zaś posiada narzędzia, aby wnikać w niepojęte, zbliżać się do zrozumienia, odkrywać i tworzyć. To przekonanie pozostało we mnie do dziś. Ostatnio przeczytałam Tajemnice zamku Udolpho Radcliffe, co przypomniało mi, jak zaczytywałam się w powieściach gotyckich. Mam wszystkie książki z serii „Fantastyka i Groza” wydawane w latach siedemdziesiątych przez Wydawnictwo Literackie, a wśród nich pierwszą angielską powieść grozy Zamczysko w Otranto Walpole’a. Pośród lektur, które wywarły na mnie duże wrażenie w dzieciństwie, są utwory E.T.A. Hoffmanna i Ludwika Sztyrmera, pełne niesamowitości i cudowności. Zakładam, że nie tylko ja lubię się bać, siedząc wygodnie w bezpiecznym domu, w miękkim fotelu przy kominku i czytając o duchach, upiorach lub złodziejach i mordercach. Gdzieś wyczytałam, że czytelnicy chcą czytać o tym, czego nie chcą przeżyć, dlatego jest taki boom na kryminały. To trochę egoistyczne – ważne, że zło nie przydarza się nam – jednak nie tylko to oferują kryminały.
Dobre kryminały, a nawet thrillery nie tylko straszą.
Ja czerpię z nich poczucie bezpieczeństwa. Przerażenie, lęk, niepokój są w tym przypadku oczyszczające. Kryminały i powieści detektywistyczne podszyte grozą zaspokajają potrzebę uporządkowania świata tak, by czuć się w nim bezpiecznie. Czytam kryminały przed snem, aby się wyciszyć po burzliwym dniu. Justyna Zimna w artykule Parafarmaceutyki kultury [„Czas Kultury” 2010, nr 5] pisze: „Musimy dać się wystraszyć, malutcy spadkobiercy dziecinnego przerażenia bajką o Jasiu i Małgosi, musimy poczuć to znowu, żeby powróciło całe to bezpieczeństwo, którego nie da się odzyskać bez uczucia strachu”. Kryminały, powieści detektywistyczne, podobnie jak kino gatunku, na przykład westerny (namiętnie oglądane przeze mnie w dzieciństwie w telewizji), przywracają światu porządek i dają satysfakcję z ukarania winnych. Neutralizują zło. Cenię to i tego szukam we współczesnych kryminałach. A pomyśleć, że niewiele lat wstecz ujmą było przyznać się do takich namiętności. Autorzy tego gatunku ukrywali się pod pseudonimami i nie byli przyjmowani do związków czy stowarzyszeń twórczych, zresztą podobnie jak autorzy książek dla dzieci. Cenię sobie twórczość i jednych, i drugich. W wielu moich książkach są wątki kryminalne, detektywistyczne, np. w Berym, gangsterze i górze kłopotów lub w Wakacjach z krową, czołgiem i przestępcą. Napisałam też cztery tomy powieści o detektywie Kefirku – chłopcu zafascynowanym pracą detektywa.
Jak się ma detektyw Kefirek do Sherlocka Holmesa, C. Auguste’a Dupina i Herkulesa Poirota? To ze świata dorosłych. I detektywa Blomkvista, Kubusia Pawlika z Uwaga! Czarny parasol! oraz innych bohaterów dziecięcych kryminałów Bahdaja, Nienackiego, Niziurskiego?
Teoś Kefirek jest – podobnie jak Kalle Blomkvist – domorosłym detektywem, niedocenianym przez dorosłych. Marzy o karierze równej Holmesowi. Dzwoni systematycznie do szkoły dla detektywów, ale nie chcą go przyjąć, bo jest za młody. Teoś jest przeciwieństwem tych bohaterów, którzy podążają drogą dedukcji. W rozwiązywaniu zagadek częściej pomaga mu ślepy traf, przypadek raczej niż wnioskowanie. Woli działać, śledzić, podsłuchiwać, tropić. Pragnie, żeby coś się działo. Na przykład włamuje się do domu sąsiadki z naprzeciwka (Detektyw Kefirek rozgryza prawnusia), by sprawdzić, czy coś u niej zginęło, chociaż może przekonać się o tym w mniej spektakularny sposób. Tak jak w bohaterach Lindgren, Bahdaja, Nienackiego czy Niziurskiego jest w nim pragnienie przygody, chęć zmierzenia się z tajemnicą. Ma bujną wyobraźnię. Książki o Kefirku umieściłabym wśród utworów detektywistyczno-przygodowo-humorystycznych. Czytelnik znajdzie w nich przede wszystkim komizm (sytuacyjny, słowny, postaci). Zgodnie zaś z wymogami dobrego kryminału Teoś jest wyrazistą personą i zapada w pamięć.
Planując cykl o detektywie Kefirku, na pewno nieświadomie wzorowałam się na lekturach z dzieciństwa. Czytałam je w dość dyskusyjnej kolejności (wymuszonej przez ich dostępność w bibliotece), bo najpierw Doyle’a i Christie, potem Nienackiego, Bahdaja, Niziurskiego, Lindgren i Chandlera, na koniec Poego. Najważniejszym kryminałem dziecięcym był dla mnie Szatan z siódmej klasy. Po jego lekturze nabrałam przekonania, że odkrywanie tajemnic i rozwiązywanie zagadek to najwspanialsza z przygód. W „detektywie Kefirku” to Dominik, przyjaciel Teosia, próbuje iść w ślady Adama Cisowskiego, w pewnym sensie robi to również Karolina (koleżanka Teosia i Dominika, prowadzi własne śledztwa i nie zawsze zgadza się z Teosiem). Przystępując do pisania książek o Kefirku, stawiałam na przygodę i humor, a że przy okazji rozgrywają się całkiem poważne śledztwa, było dla mnie mniej ważne. Zanim „W.A.B.” zaproponowało mi pisanie kryminałów dla dzieci, miałam już szkic pierwszej książki i zarysowane postacie. Nastawiłam się na opowieść, która będzie bawić czytelnika, więc nie chciałam traktować moich bohaterów zbyt poważnie (dorośli również są odmalowani w sposób humorystyczny). Szybko powstał pierwszy tom Detektyw Kefirek na tropie kościotrupa, a ja przeszłam do „historii”, ponieważ byłam pierwszą polską autorką, której książka ukazała się w serii „Z Kotem” (książka zaś została nominowana do Nagrody Literackiej „Zielona Gąska 2010” Fundacji Zielona Gęś im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego). Potem rok po roku powstawały kolejne tomy. Czytelnicy kryminałów przyzwyczajają się do bohaterów detektywów bardziej niż czytelnicy innych odmian literatury, nie mogłam więc nie kontynuować opowieści o gadatliwym, niefrasobliwym Teosiu Kefirku. (…)