Po co nam historia historiografii?
Z prof. Rafałem Stobieckim rozmawia Tomasz Siewierski
(…)
W końcu lat osiemdziesiątych, a więc jeszcze w PRL, podjął pan badania nad stalinizacją polskiej historiografii w okresie powojennym. Nie był to oczywisty temat jak na owe czasy.
Zajęcie się historiografią pierwszych lat powojennych zasugerował mi Andrzej Feliks Grabski. Mój pomysł na pracę doktorską dotyczył pisarstwa gen. Mariana Kukiela, ale w drugiej połowie lat osiemdziesiątych nie istniała możliwość wyjazdu na kwerendę do Londynu. Jednak propozycja Grabskiego mi się spodobała, bo interesowała mnie historia najnowsza. Moje obawy budził niemal zupełny brak jakiejkolwiek literatury na ten temat. Ale odnalazłem się w tej tematyce, która z czasem zaczęła mnie pasjonować.
A jak było z dostępnością źródeł do badania okresu stalinowskiego w końcu lat osiemdziesiątych?
Szczególnie istotna była prasa i tu kwerendę zrobiłem solidną. Problem pojawił się w zakresie dostępu do źródeł archiwalnych. Pomógł mi Grabski, który był bardzo opiekuńczym promotorem. Załatwił mi staż i jesienią 1988 roku przyjechałem do Warszawy, gdzie udałem się do Centralnego Archiwum przy KC PZPR. Dziś nie wszyscy wiedzą, ale katalog w tym archiwum istniał tylko do 1948 roku, a w odniesieniu do lat późniejszych obowiązywał tzw. system sowiecki i teczki wybierał i udostępniał archiwista według własnego uznania. Lecz nawet w zakresie materiałów do roku 1948 wielu zespołów nie chciano udostępnić. Załamany zadzwoniłem do Grabskiego i powiedziałem, jaki mam problem. Profesor skontaktował się ze swoją znajomą, wykładowczynią Akademii Nauk Społecznej przy KC PZPR, profesor Barbarą Fijałkowską. Ona podała mi sygnatury do mogących interesować mnie dokumentów. Z taką ściągą udałem się znów do Centralnego Archiwum i wówczas częściowo mi te materiały udostępniono.
To był czas, kiedy większość historyków powojennych była wciąż aktywna. Na ile miał pan szansę i potrzebę zebrania od nich relacji?
Zrobiłem kilka wywiadów, w pracy powołuję się na trzy. Dziś mogę samokrytycznie powiedzieć, że byłem do nich nie najlepiej przygotowany. Próbowałem z nimi konfrontować źródła typu aktowego. Nie był to dobry czas na rozmowy o takim charakterze, który sugerowałby jakąś formę rozliczenia z przeszłością. Historycy uwikłani w stalinizm raczej nie byli skorzy, by o tym opowiadać.
W rezultacie tych badań obronił pan doktorat, a następnie wydał pionierską książkę Historia pod nadzorem. Dość szybko jednak porzucił pan historiografię PRL.
Tak, zająłem się bolszewicką filozofią dziejów i podjąłem próbę nakreślenia modelu myślenia o historii, który dominował w środowisku bolszewików. Zmiana tematu podyktowana była między innymi zasadą, że praca habilitacyjna nie powinna być rozwinięciem tematyki doktoratu.
Po uzyskaniu habilitacji na podstawie rozprawy Bolszewizm a historia nie wrócił pan do historiografii PRL, lecz do pierwotnego pomysłu na doktorat, do gen. Kukiela.
Czasy się zmieniły i wyjazd do Londynu przestał być problemem. Podjąłem badania nad polską historiografią emigracyjną. W efekcie dzięki dwóm stypendiom Polonia Aid Foundation Trust napisałem książkę Klio na wygnaniu. Z dziejów polskiej historiografii na uchodźstwie w Wielkiej Brytanii po 1945 r. i serię artykułów publikowanych w różnych czasopismach.
Po książce o polskich historykach w Londynie przyszedł czas na chwilowy powrót do historiografii PRL i w 2007 roku opublikował pan książkę będącą antologią artykułów należących do tej tematyki.
Do historiografii PRL wróciłem dzięki Marcinowi Kuli, który zaproponował mi, żebym napisał Historiografię PRL dla redagowanej m.in. przez niego serii wydawnictwa „Trio”– „W Krainie PRL”. Początkowo bardzo się do tego zapaliłem, ale z czasem uświadomiłem sobie, że syntetycznej książki nie jestem w stanie napisać, w rezultacie opublikowałem zbiór studiów. Po tej książce znów zająłem się środowiskiem polskich historyków emigracyjnych, tym razem w Stanach Zjednoczonych i wydałem książkę Klio za wielką wodą.
Chciałbym też wspomnieć o wyjątkowym wydawnictwie w pana dorobku: trzytomowym wyborze korespondencji Jerzego Giedroycia z historykami i świadkami historii. To zainteresowanie historią widzianą z Maisons-Laffitte jest widoczne w pana badaniach od mniej więcej 2005 roku, a wydana w 2019 roku korespondencja stanowi jego niewątpliwe ukoronowanie. Na ile lektura tych listów wpłynęła na postrzeganie przez pana historiografii PRL?
W stopniu zasadniczym nie zmieniła mojego poglądu na historiografię PRL. Uświadomiłem sobie dobitnie, że badaczy krajowych, którzy utrzymywali kontakt z Giedroyciem i redakcją „Zeszytów Historycznych”, było nie tak dużo, że to wymagało odwagi cywilnej i pójścia pod prąd. Zdałem sobie także sprawę, że często dla historyków dziejów najnowszych to była jedyna możliwość opublikowania tekstów po polsku na tematy podlegające w kraju cenzurze.
Przejdźmy zatem do pana najnowszej książki Historiografia PRL. Co zaważyło, że wreszcie zdecydował się pan napisać syntezę?
Pierwszy powód był prozaiczny: naturalna potrzeba podsumowania własnych badań. Po drugie, motywował mnie brak tego typu opracowania w dotychczasowej literaturze. Po trzecie, chciałem wpisać tę książkę w szerszy spór, jakim jest dyskusja o PRL. Czyli w jakimś sensie dokonać bilansu PRL, w tym przypadku w odniesieniu do historiografii, czyli sfery intelektualnej. Ta dyskusja zaczęła się na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, ale trwa do dzisiaj i zaznaczają się w tym sporze różne stanowiska, o których w książce trochę piszę.
Uwagę czytelników z pewnością zwróci formuła, jaką zastosował pan w swojej narracji, gdzie teksty źródłowe sąsiadują z pańskimi analizami.
Postanowiłem napisać książkę, która będzie skierowana nie tylko do „sekty” historyków historiografii czy metodologów historii. Zależało mi, żeby zainteresować tematem szersze grono badaczy dziejów najnowszych, a także przedstawicieli innych specjalizacji: ekonomii, socjologii, kulturoznawstwa, historii literatury. W jakimś sensie moją intencją było także to, aby zaprezentować autorskie czy też trochę pokoleniowe spojrzenie na naukę historyczną po 1945 roku. Temu podporządkowana jest koncepcja pracy. Nawiązuję w niej do książki Jerzego Topolskiego Od Achillesa do Béatrice de Planissolles, gdzie mamy połączenie tekstów wprowadzających z fragmentami ze źródeł, a trochę do anglosaskiej tradycji readerów, czyli wprowadzeń do poszczególnych dyscyplin. W tym przypadku jest to próba zderzenia ze sobą autorskich esejów i tekstów źródłowych, które mają bardzo zróżnicowany charakter. W książce umieściłem bowiem zarówno fragmenty dzieł historyków akademickich, jak i publicystów. Chciałem, żeby ktoś, kto sięgnie do tej pracy, miał możliwość kontaktu z językiem epoki. To jest bardzo istotne. Widać to zwłaszcza na przykładzie czasów stalinowskich, lat pięćdziesiątych. Obserwując młodsze pokolenie moich studentów, dostrzegam często ich intelektualną bezradność wobec literatury z tamtego czasu.
Historia historiografii jest problematyką pozostającą wciąż na marginesie nauki historycznej i bywa także bardzo różnie rozumiana. Kluczowa dla książki, o której rozmawiamy, wydaje mi się pańska definicja tej dyscypliny.
Dla mnie historia historiografii jest – w najogólniejszym sensie – krytycznym namysłem nad tym, jak przeszłość, argument z historii, funkcjonuje w danej kulturze. Historia historiografii to młoda dyscyplina. W Polsce została stworzona po drugiej wojnie światowej przez Mariana Henryka Serejskiego. W środowisku naukowym funkcjonują dwa sposoby rozumienia tej dyscypliny. Pierwsze jest węższe: koncentrujemy się w nich na pracach i ich autorach, zaś efektem badań są wówczas często jedynie „wyrozumowane bibliografie”. Jest to podejście całkowicie mi obce, prowadzące w moim przekonaniu do marginalizacji tej dyscypliny. Ja historię historiografii staram się rozumieć szerzej. Wyróżniam trzy domeny refleksji historiograficznej. W centrum pierwszej domeny znajdują się struktury nauki historycznej i środowisko historyków. Druga domena to założenia metodologiczne i teoretyczne historiografii w danym okresie. Jestem głęboko przekonany, że każdy badacz ma jakąś wizję przeszłości (czasem nie jest ona do końca uświadomiona), która steruje jego praktyką historiograficzną. Po trzecie, domeną historii historiografii jest kreowany przez badaczy obraz dziejów narodowych czy dziejów powszechnych.
Badając historiografię PRL, musiał się pan mierzyć z marksistowską wizją dziejów, która jest bardzo odległa od pańskiego światopoglądu.
Z pewnością było to dla mnie intelektualne wyzwanie. Musiałem sobie odpowiedzieć na pytanie, jaki marksizm dominował w historiografii polskiej po 1945 roku, a jak wiadomo, nie ma tu jednej poprawnej odpowiedzi dla całego okresu. Do tego wyzwania byłem przygotowany, bo zajmowałem się wcześniej bolszewicką filozofią dziejów, przestudiowałem pisma klasyków marksizmu. Nie zgadzałem się i nie zgadzam nadal z tym, co pod pojęciem marksizmu proponowano w historiografii PRL, pomimo mojej sympatii do Marksa jako uczonego i filozofa, który pozostaje wielką indywidualnością myśli europejskiej. Jednak marksizm-leninizm w rozumieniu ideologii państwowej oraz sposób jego wprowadzenia do historiografii budzi moją pryncypialną niezgodę.
Tak jak zmieniała się oficjalna wykładnia marksizmu, zmieniały się także warunki pracy historyków. W dziejach historiografii PRL wyróżnia pan kilka okresów. Pierwszy to czas tużpowojenny, poprzedzający stalinizm. Czy te pierwsze lata to na pewno już historiografia PRL, czy jeszcze kontynuacja dwudziestolecia międzywojennego?
Aby sensownie mówić o jakimś fenomenie, w tym przypadku historiografii PRL, musimy go spróbować umiejscowić w czasie. W tym sensie cezury 1945—1989 nie podlegają dla mnie dyskusji. Jeżeli chodzi o pierwsze lata powojenne, możemy na to spojrzeć z punktu widzenia kontynuacji i dyskontynuacji. Niewątpliwie mieliśmy wówczas do czynienia z kontynuacją w sensie takim, że dalej aktywne były środowisko i pokolenia, które wykształciły się w realiach II Rzeczypospolitej. Mówimy o kontynuacji w sensie instytucjonalnym: dalej istnieje Polska Akademia Umiejętności, wychodzą „Kwartalnik Historyczny” i „Przegląd Historyczny”, działa Polskie Towarzystwo Historyczne. Mamy też do czynienia z pewną ciągłością wizji przeszłości, która uprzywilejowuje polityczną warstwę procesu dziejowego oraz historię idei. Jednocześnie obserwujemy wyraźną dyskontynuację, polegającą na tym, że następuje pęknięcie w środowisku historyków. Objawia się grupa badaczy, którzy identyfikują się z komunistyczną lewicą, a z innego punktu widzenia z marksizmem, i zaczynają obejmować w strukturach nauki historycznej kluczowe stanowiska (np. Żanna Kormanowa zostaje profesorem Uniwersytetu Warszawskiego). Mamy do czynienia z dyskontynuacją zasadniczą, jeśli chodzi o obraz dziejów Polski. W przeszłość odchodzi idea Polski jagiellońskiej, a rodzi się idea Polski piastowskiej, która jest częścią programu komunistów. Dyskontynuacją jest także konfrontacja odbywająca się na poziomie struktur organizacyjnych historiografii. Istnieją jeszcze przedwojenne ośrodki, ale też tworzą się nowe: vide Szkoła Partyjna PPR w Łodzi, Wydział Historii Partii PPR, wreszcie w 1948 roku na Powszechnym Zjeździe Historyków Polskich we Wrocławiu powstaje nieodgrywające potem wielkiej roli Marksistowskie Zrzeszenie Historyków, które pomyślane jest jako konkurencja dla Polskiego Towarzystwa Historycznego. To jest więc czas, kiedy znajdujemy korzenie historiografii PRL, zaczynają się pewne rzeczy, które później znajdą swoje rozwinięcie. (…)